Gotowanie żaby po krakowsku
W ostatnich tygodniach Centralne Biuro Antykorupcyjne aresztowało czterech krakowskich urzędników. Wszyscy zatrzymani zajmowali kierownicze stanowiska. Powodem zatrzymania były naruszenia przy tworzeniu planów zagospodarowania, wydawanie dla deweloperów korzystnych decyzji planistycznych oraz nieprawidłowości przy procedurze zatrudniania w miejskich spółkach. Skandal, nepotyzm, afera? Nie w Krakowie.
Zatrzymanie bliskich współpracowników prezydenta Majchrowskiego nie wywołało w mieście większego oburzenia. Bierna i znieczulona na skandale opinia publiczna zachowuje się jak gotowana żaba, stopniowo przyzwyczajana do szemranych warunków sprawowania władzy w mieście.
Syndrom gotowanej żaby opisuje dwie skrajne sytuacje. W pierwszym wariancie żaba wrzucana jest do gorącej wody. Od razu orientuje się, że znajduje się w niebezpieczeństwie i wyskakuje. W drugiej zaś żaba wrzucana jest do zimnej wody i stopniowo podgrzewana. Powolne zmiany temperatury usypiają jej czujność, płaz nie zauważa nadciągającego niebezpieczeństwa.
W taki właśnie sposób można obrazowo opisać sprawowanie władzy przez Jacka Majchrowskiego. Wieloletnie skandale w magistracie uśpiły czujność opinii publicznej. Dotarliśmy do momentu, w którym nawet aresztowanie przez CBA bliskich współpracowników prezydenta nie skutkuje żadną reakcją. Dla niewtajemniczonych czytelników przypomnijmy jednak wybrane kontrowersje ery jednego z najdłużej urzędujących prezydentów w Polsce.
Gotowanie żaby – wybrane afery Jacka Majchrowskiego
Motel Krak (2003-2004)
Pierwsza skaza na życiorysie nowo wybranego prezydenta dotyczyła wynajmowanego od przyjaciela Jacka Majchrowskiego pokoju hotelowego. Gdy ich relacje pogorszyły się, znajomy zażądał zapłaty za usługę. Sprawa wylądowała w sądzie, a dawny przyjaciel zeznawał m.in. o tym, że prezydent w pokoju przyjmował urzędniczki i studentki z UJ-otu. Do historii przeszedł komentarz rzecznik prasowej, która wyjaśniała, że „prezydent w pokoju przyjmował różne osoby”. Finalnie skończyło się na uregulowaniu długu przez prezydenta.
Stadion Wisły Kraków (2004-dziś)
Afera? Raczej inwestycyjna tragedia rozpisana na kilka aktów. Rozbudowa stadionu była jedną z głównych obietnic wyborczych startującego po raz pierwszy Jacka Majchrowskiego. Wspólnie z radnymi prezydent zafundował mieszkańcom niefunkcjonalny bubel, który jest studnią bez dna. Do stworzenia projektu wybrano architekta, znajomego prezydenta, który nie miał doświadczenia w tworzeniu obiektów sportowych. Planowany koszt stadionu wynosił 400 mln zł, a w wyniku licznych poprawek i błędów wzrósł do wysokości grubo ponad 600 mln zł. Aby doprowadzić go do względnie normalnego stanu, potrzeba jeszcze kilkudziesięciu mln zł.
Wisienką na torcie są prawa autorskie do projektu. W umowie miasto nie zabezpieczyło ich przekazania. Aby przeprowadzać kolejne remonty obiektu, UMK został zmuszony do odkupienia praw od spółki architektonicznej (sprawę załatwiono polubownie, inaczej wymusiłby to wyrok sądu). Błąd (?) kosztował krakowskich podatników 9,7 mln zł.
Zimowe Igrzyska Olimpijskie (2012-2014)
Organizacja igrzysk miała być pierwszą wielką imprezą sportową Krakowa w trakcie rządów Jacka Majchrowskiego i próbą zmazania plamy po pominięciu drugiego największego miasta w Polsce podczas Euro 2012. Władze rozpoczęły od powołania komitetu i stworzenia wniosku konkursowego. W międzyczasie okazało się, że w samym mieście pomysł budzi bardzo negatywne emocje. Organizatorzy próbowali jeszcze ratować ideę kampanią promującą, ale finalnie nic to nie dało i igrzyska zostały pogrzebane decyzją mieszkańców w referendum. Masa pracy i mln zł przeznaczone na promocję poszły w piach.
„Niezatapialny” Jan T. (1995-2015)
Czarny charakter, niechlubna legenda krakowskiego magistratu, antyteza wzorowego urzędnika. Gdyby Patryk Vega kręcił o nim film, to nie musiałby podkręcać tej historii.
Najlepsza sylwetka Jana T. wyszła spod pióra Bartosza Piłata, który wymienia dokonania tej postaci: „Korupcja (podejrzenie przyjęcia drogiego zegarka), mobbing i molestowanie seksualne («ty policyjna ku…o!»), naruszanie praw pracowniczych («wydzwaniał po nocach»), znieważanie pracowników Państwowej Inspekcji Pracy, usiłowanie oszustwa (fikcyjny wypadek, by wyłudzić odszkodowanie), przekroczenie uprawnień służbowych (remont bez przetargu oraz nieprawidłowości przy konkursie na stanowisko), przywłaszczenie laptopa, nocleg w hotelu «za przychylność», samowola budowlana podczas remontu siedziby, przekroczenie uprawnień w czasie remontu Rynku Głównego (i niegospodarność), antydatowanie umów, fałszowanie dokumentów (nieprawomocny wyrok) i dokumentacji (w czasie organizacji wizyty papieża Benedykta XVI w Krakowie w 2006 r., przy remoncie pl. Bohaterów Getta i pierwszym zleceniu na budowę ul. Lema), omijanie procedury przetargowej (m.in. remont w Sukiennicach)”.
Do listy należy dodać działania takie jak przypięcie swojej podwładnej kajdankami do kaloryfera, wielokrotne sprawdzanie kroju staników podległych pracownic czy upijanie podwładnych i następnie szantażowanie ich filmikami.
Przynajmniej 13 spraw sądowych prowadzonych przeciwko Janowi T. nie było dla Jacka Majchrowskiego przeszkodą, aby powołać go w 2015 r. na stanowisko dyrektora największej miejskiej spółki (ZIKiT), której budżet przekraczał 700 mln zł. Opinia publiczna w Krakowie zawrzała. Sprzeciw zgłaszali wystraszeni pracownicy ZIKiT, których nowym szefem byłaby ta sama osoba, która dopuściła się zachowań nieetycznych. Wiele z postępowań między pracownikami a ich przyszłym zwierzchnikiem nadal trwało. Po krótkim czasie Jan T. został odwołany w wyniku „atmosfery, która uniemożliwia wykonywanie obowiązków”. Jacek Majchrowski do końca jednak bronił Jana T., zasłaniał się procedurami i domniemaniem niewinności. Nie komentował jednak sytuacji jego ofiar.
Kraków miastem deweloperów (2002-…)
Afery związane z planowaniem przestrzennym to chleb powszedni stolicy Małopolski. W głośnym artykule dziennikarze Onetu wskazali ponad 50 inwestycji, które realizowane były z łamaniem prawa na korzyść deweloperów. W każdym z opisywanych przykładów urzędnicy stawali po stronie przedsiębiorców, naginali lub bezpośrednio łamali przepisy prawa. W oczywisty sposób działali w interesie prywatnych firm, a nie mieszkańców. Zaniedbania magistratu w tym obszarze szeroko omawialiśmy w jednym z odcinków naszego podcastu Międzymiastowo.
„Afera balonowa” (2020)
Bulwar Wołyński, z którego dostrzec można Zamek Królewski na Wawelu i Kościół na Skałce, to jedno z najbardziej „pocztówkowych” miejsca Krakowa. Aby ochronić ten widokowy walor miasta, urząd zdecydował się na uchwalenie w tym miejscu planu zagospodarowania przestrzennego, który zakazuje zasłaniać go w jakikolwiek sposób. Na początku 2020 r. urzędnicy postanowili jednak złamać stworzone przez siebie przepisy.
Udzielono prywatnej firmie zgody na postawienie tam balonu oferującego komercyjnie loty widokowe. Ma on status „infrastruktury technicznej”, co pozwoliło obejść ustanowione prawo. W teorii jego funkcją ma być informowanie mieszkańców o poziomie smogu. W praktyce to nie działa, balon nie zmienia kolorów, a w razie znacznego przekroczenia norm nie może latać. Pikanterii całej sprawy dodaje fakt, że prywatna firma płaci za jedno z najlepszych miejsc w mieście 2570 zł, czyli równowartość miesięcznego czynszu za 50-metrowe mieszkanie.
Pożar Archiwum (2021)
Nowoczesny budynek Archiwum został oddany w 2018 r. i kosztował 15,2 mln zł. Był on miejscem przechowywania większości dokumentów Urzędu Miasta Krakowa. Zdecydowana większość z nich została bezpowrotnie zniszczona, żaden z przechowywanych dokumentów nie został wcześniej zdigitalizowany. Jest to sprawa najnowsza, w której nadal pozostaje więcej pytań niż odpowiedzi.
Wciąż nie wiadomo, jaka była przyczyna pożaru. Awaria, a może świadome podpalenie? Dlaczego w nowoczesnym budynku nie zadziałały systemy przeciwpożarowe? Jak to jest możliwe, że budynek gaszono aż do całkowitego zniszczenia akt przez 7 dni? Czemu w trzeciej dekadzie XXI w. dokumenty nie są przechowywane cyfrowo? Aż do wyjaśnienia tej sprawy pożar będzie paliwem dla zwolenników teorii o umyślnym podpaleniu akt w celu zatarcia śladów działalności w mieście. Sam na usta ciśnie się klasyk: „Stopczyk, co wy tam palicie?”.
Kraków – ugotowana żaba
Lata mniejszych i większych afer skutecznie przekonały mieszkańców, że w Krakowie tak po prostu musi być. Sytuacji oczywiście pomaga sam Jacek Majchrowski, który jest bardzo sprawny politycznie i potrafi wyjść z każdej opresji. Kryzysy opanowuje poprzez ich przeczekanie.
Gdy sytuacja robi się zbyt gorąca, zawsze można obarczyć winą władze centralne, swoich współpracowników lub (tak jak w wypadku zatrudnienia Jana T.) przestrzeganie prawa. Od kilku lat sytuacja jest odrobinę łatwiejsza – organy ścigania nadzorowane są przez rządzący PiS i krwiożerczego Zbigniewa Ziobrę, więc narracja o chęci rozprawienia się z zaprzyjaźnionym z PO prezydentem sama się składa.
Panowanie nad sytuacją widać także obecnie. CBA zatrzymało czterech bardzo bliskich współpracowników prezydenta: Elżbietę K. (nazywaną także Żelbetą z racji jej zamiłowania do betonu), byłą wiceprezydent, przez długi czas drugą najważniejszą osobę w Urzędzie Miasta Bożenę K. – dyrektor Wydziału Planowania Przestrzennego, Rafała K. (obecnego dyrektora Izby Przemysłowo- Handlowej, a wcześniej dyrektora Wydziału Rozwoju Miasta) oraz Janinę P., wicedyrektor Zarządu Dróg. Jacek Majchrowski zatrzymanie swoich ważnych ludzi skomentował dopiero po tygodniu lakonicznym: „CBA prosiło o różnego typu dokumenty, a myśmy je dostarczali”.
Opinia publiczna nie doczekała się żadnych wyjaśnień dotyczących tego, dlaczego CBA zatrzymuje znaczną część kierownictwa Urzędu Miasta Krakowa oraz tego, jak to możliwe, że wokół prezydenta jest takie nagromadzenie osób popełniających przestępstwa. Co najgorsze, ta sytuacja już mało kogo dziwi. Oprócz lokalnych dziennikarzy i kilku aktywistów cała reszta lokalnych elit milczy. W końcu taka sytuacja utrzymuje się w Krakowie od dawna i stała się normą.
Skąd ta wszechwładza prezydenta Majchrowskiego?
Dlaczego Jackowi Majchrowskiemu tak łatwo przychodzi gotowanie żaby? Po pierwsze, media lokalne są słabe, silnie uzależnione od władzy i docierają co najwyżej do najbardziej zainteresowanych kilku procent mieszkańców.
Główne wnioski? Dla lokalnych mediów ważną częścią budżetu są reklamy z urzędów miast. Rządzący bezpośrednio przez swoje budżety promocyjne i reklamy nadzorowanych przez miasta spółek nagradzają przychylnych dziennikarzy oraz karzą nieprzychylnych. Każdy tytuł liczy na publiczne pieniądze, dziennikarze wolą więc nie krytykować rządzących. Dobre relacje z rządzącymi to dostęp do informacji. Urzędy mogą wybierać sobie, przez jakie tytuły będą udostępniać informacje mieszkańcom. Każda redakcja liczy na takie treści, bo to one w większości generują ruch na stronie, klikalność i finalnie wpływy z reklam.
Jak wskazują powyższe przykłady, w polskich realiach bardzo trudno być medium sprzeciwiającym się lokalnej władzy. W Krakowie jest jeszcze kilku niezależnych dziennikarzy opisujących patologie władzy. Słabe media uniemożliwiają właściwą społeczną kontrolę rządzących. W mniejszych miastach jest zdecydowanie gorzej, zdarzają się samorządy, w których patologie rządzenia są objęte tajemnicą poliszynela. Jeśli mieszkańcy nie są właściwie poinformowani o aferach, to bardzo łatwo nimi manipulować i dokonywać procesu gotowania żaby. Zaburza to świadome oddawanie głosów w wyborach, finalnie na kolejne kadencje wybierani są znani politycy uwikłani w patologie.
Po drugie, przykład Krakowa pokazuje wysoki poziom uwikłania elit we wspólnoty lokalne. Kolejne afery prezydenta nie spowodowały żadnych reakcji rzekomo bardzo troszczących się o swoje miasto krakusów. Przypomina to zaawansowany syndrom sztokholmski, gdzie wszyscy bronią sprawcy patologii, a nikt nie chce na niego podnieść ręki.
Na alarm nie bije żadna znacząca grupa: finansowe elity, organizacje pozarządowe, środowisko akademickie, grupy kościelne, politycy PiS-u lub będący w koalicji politycy PO. Brak reakcji można zrzucić na karb braku zainteresowania lokalnymi sprawami, ale wyjaśnienie może być bardziej prozaiczne. Jest nim zwyczajne powiązanie lokalnych elit z samorządowymi władzami. Każda osoba zarządzająca jakąś instytucją, prowadząca działalność czy będąca specjalistą w jakiś sposób jest powiązana z magistratem. Mogą to być realizowane wspólnie projekty, zależność administracyjna w postaci decyzji lub zwyczajne więzi towarzyskie.
Nawet jeśli faktyczna władza prezydenta miasta nie jest tak duża, to ta potencjalna wydaje się ogromna. Mało kto może pozwolić sobie na palenie mostów z jednym z największych pracodawców i zleceniodawców w mieście. W końcu nie wiadomo, kiedy relacje z magistratem mogą się przydać. Zakładam, że czym mniejszy ośrodek, tym powiązania lokalnych elit z władzą samorządową stają się większe. W małych miastach często jedyną ścieżką kariery dla klasy średniej jest właśnie ta w urzędzie. Tak samo jedynym zleceniodawcą usług jest urząd miasta, dlatego elity miejskie nie mają żadnych bodźców do spełniania obywatelskiej kontroli, a patologiczne relacje trwają nadal.
Czy Kraków z biernymi, przyzwyczajonymi do afer mieszkańcami dalej będzie się rozwijać? Na pewno. Stawiam hipotezę, że rozwijałoby się nawet wtedy, gdyby nie było żadnego prezydenta, a za bieżące sprawy odpowiadaliby szeregowi urzędnicy. Potencjał drugiego największego miasta w Polsce z rozwiniętymi uczelniami i innowacyjnym biznesem jest zbyt duży, aby lokalni politycy mogli mu silnie zaszkodzić.
Syndrom ugotowanej żaby oznacza jednak, że godzimy się na funkcjonowanie „krakowskiej familii” oznaczającej zależność wielu miejskich spraw od prezydenta i jego współpracowników. Musimy godzić się na zasłaniający Zamek Królewski na Wawelu balon widokowy, dyrektora miejskiej jednostki, który skutecznie zniechęca wszystkie sensowne osoby do pracy, wszechobecną betonozę i spalone dokumenty, które uniemożliwiają jakąkolwiek sensowną analizę przeszłych spraw. Ugotowana żaba już takich rzeczy nie widzi, przyjmuje to za coś normalnego. Tylko Krakowa szkoda.
Autor jest analitykiem Klubu Jagiellońskiego. Tekst pierwotnie ukazał się na stronie tej instytucji