Babka była Włoszką, matka pochodziła z Rosji, a dzieciństwo Magda Gessler spędziła na Kubie.
Mówi, że to dziadkowie i rodzice nauczyli ją kochać jeść, kultywować jedzenie, kultywować miłość przy stole, podawać sobie posiłki, podając przy tym swoje uczucia.
- Mój dziadek miał sklerozę multiplex, raz działały, a raz nie działały mu prawa ręka i prawa noga, ale to nie przeszkadzało mu zrobić najpyszniejszy na świecie obiad dla mnie i swojej kochanej kobiety, czyli mojej babci - opowiada Magda Gessler. - Moja mama gotowała cudownie, a babcia gotowała takie dania, których nigdy nie uda mi się powtórzyć. Do dzisiejszego dnia ciasto drożdżowe babci jest dla mnie jakimś obłędem, którego nie potrafię powtórzyć, bo ona robiła to na wyczucie. Ważną rolę odgrywała bardzo ciężka praca przy wyrobieniu tego ciasta w odpowiedniej temperaturze. Doprowadzanie go do odpowiedniej formy rękoma z wielką ilością masła i żółtek.
O apetycie:
- Byłam szczupła, w wieku 14 lat potrafiłam zjeść cały makowiec i cały placek drożdżowy. Moja mama łapała się za głowę. Bo oczywiście była już wtedy bardzo nowoczesna - zawsze dodawała oliwę z oliwek, nie używała smalcu. Klęła na czym świat stoi moją babcię, która do bitek wieprzowych używała słoninki. Czasami wracam do tych smaków, bo od czasu do czasu jest fajnie zjeść coś zakazanego. Chociaż mama tego nie potrafiła zrozumieć i próbowała mi zapłacić za każdy zrzucony kilogram…
O sobie:
- Jestem osobą prowokującą do tego, żeby dobrze gotować i dobrze jeść. Zaczyna to być naprawdę wielkim atutem, jeżeli ktoś ma dobrą restaurację.
Ma swoje ukochane dania i smaki:
Ubóstwiam czerninę - słodkawą i pachnącą, lubię kaczkę z delikatnymi pyzami i metkę. Lubię wielkopolską parówkę, ponieważ smakuje jak parówka niemiecka.
O „Kuchennych rewolucjach”:
- Ponad 60 procent restauracji po moich rewolucjach ma się świetnie. Ludzie są szczęśliwi. Przestają chorować, przestają się kłócić, ponieważ sukces jest tym czymś, co ludzi bardziej jednoczy niż oddala. Oczywiście, ważna jest pasja, ukierunkowana, w miarę prosta kuchnia, czystość i przytulność lokalu, zgrany zespół.
- Powoli wracamy do swojej polskiej kuchni. „Kuchenne rewolucje” do tego prowokują. Bardzo bym chciała, żeby każdy produkt regionalny był uhonorowany. Jest restauracja Malinówka w Wiśle - z najlepszym pstrągiem już od trzech-czterech lat. Liczba gości tam jest zaskakująco duża. Pani Barbara, właścicielka lokalu, dzwoni do mnie i mówi, że nie daje rady. Mają nieprawdopodobną popularność, przepych i niesamowite pieniądze.
Czego nigdy nie spróbuje Magda Gessler?
- To są, na przykład oczy zwierząt lub móżdżek. Pamiętam historię z dzieciństwa, gdy Olga Aleksandrowna, gosposia mojej mamy, zabrała mnie na granicę turecką-bułgarską, gdzie podano nam ozory. Na łóżku w tym samym pomieszczeniu leżała starsza kobieta i ja zapytałam, na co ona jest chora. Okazało się, że Turcy obcięli jej język. Nie zjadłam tych ozorów. Dlatego uważam, że wszystko zależy od warunków i atmosfery, w której zostaje podane jedzenie.
- Myślę, że nie zjadłabym jakiegoś zmaltretowanego zwierzęcia - małpki czy tego typu egzotyki. Nie jem krokodyli, nie jem kangurów... uważam, że to jest nie moja kultura, chociaż lubię obracać się w kulturach różnych. Ale jednak bardziej jestem zorientowana na świat Ameryki Południowej, Hiszpanii, Francji - ubóstwiam tamte smaki. Uwielbiam kuchnię włoską, a szczególnie sycylijską. Naprawdę uważam, że jadłam najlepsze rzeczy na świecie. To ten poziom smaku, który jest bardzo skromny. Bo nie ma tylu produktów, które się miesza.
Tylko z prostych produktów robi się genialne dania. Dla mnie jest to wielką szkołą smaku.
Amulet? Bardziej filozofia
Czym dla Magdy Gessler jest przewiązana nad nadgarstkiem czerwona nitka-bransoletka? Czy to specjalny amulet? - Myślę że tak - odpowiada restauratorka. - Może więcej niż amulet, może bardziej filozofia.