Gorzów: niech urząd nie załamuje rąk, tylko bierze się do roboty!
Od września podstawówkom grożą pustki, a z kolei przedszkolom: gigantyczny tłok. Miasto ma dwie możliwości: lamentować albo spróbować rozwiązać problem.
Magistrat tydzień temu ogłosił to, przed czym my w „GL” przestrzegaliśmy już w zeszłym roku: cofnięcie sześciolatków do przedszkoli najpewniej spowoduje kataklizm w szkołach (zamiast 1.800 pierwszaków może być ich dziesięć razy mniej, a to oznacza zwolnienia nauczyciel i potężne problemy ze sformowaniem klas), a w efekcie spowoduje kataklizm także w przedszkolach.
Dlaczego? Ponieważ sześciolatki, które pojawią się znowu w przedszkolach (a w roczniku 2010 jest 1.251 dzieci) zrujnują nabór dla trzylatków. Po prostu dla młodszych dzieci zabraknie miejsc w placówkach.
To nie szacunki zrobione „na oko”
Wstępne szacunki - nie nasze, na oko, tylko profesjonalne magistratu - mówią, że nawet 870 trzylatków może być odprawionych z kwitkiem. Byłby to najgorszy w dziejach miasta wynik, jeśli chodzi o rekrutację! Nasi Czytelnicy, którzy mają małe dzieci, autentycznie boją się takiego scenariusza.
W tym momencie miasto (czytaj: urzędnicy, dyrektorzy przedszkoli) ma dwie możliwości. Pierwszą, łatwiejszą. Załamać ręce, narzekać, pomstować na rząd i odprawiać przerażonych rodziców tłumaczeniem: - Przykro nam, to nie nasza wina, reforma nam namieszała, więc sorry, ale nie będzie dla państwa dziecka w przedszkolu.
I drugą: trudniejszą, wymagającą zaangażowania, pracy, wysiłku. Ta druga możliwość to pójście drogą Łodzi. To miasto już zapowiedziało, że spróbuje osłabić fatalne skutki „reformy” edukacji, przeprowadzając wielką akcję promocyjną… szkół. Innymi słowy: urząd chce namawiać rodziców sześciolatków, by nie zostawiali dzieci w przedszkolach, tylko wysłali je do szkół. Bo im więcej rodziców się na to zdecyduje, tym mniej bałaganu narobią nowe przepisy. Więc jest to w interesie wszystkich.
Nie ma już nawetchwili do stracenia
Tylko że czasu na taką akcję jest niewiele: rodzice najstarszych przedszkolaków najpóźniej 22 lutego muszą zdecydować, czy zostawiają pociechę w przedszkolu, czy zapiszą je do pierwszej klasy. Urzędnicy mają więc od dziś miesiąc, by przekonać rodziców, że szkoła to dobry wybór.
A nie będzie to łatwe. Jak słusznie zauważył podczas sesji dyr. wydziału edukacji Eugeniusz Kurzawski, przedszkole jest: wygodniejsze, tańsze, oferuje posiłki i zostawienie w nim sześcioletniego dziecka nie wymaga od rodziców żadnego wysiłku - dzięki reformie systemu edukacji starszak zostanie tu niemal z automatu.
Za to szkoła to: krótsze godziny pracy, więcej obowiązków, obiady do wykupienia, śniadanie do zrobienia, a na dokładkę wydatki na wyprawkę. No i by sześciolatek poszedł do szkoły, rodzice muszą jednak wykazać minimum zainteresowania (iść do szkoły, zapisać, sprawdzić placówkę itp.). A większość z nas woli to, co łatwiejsze, tańsze i wygodniejsze, nieprawdaż?
Zachęcam: zapiszcie dziecko do szkoły
Ze swojej strony (jestem ojcem pierwszoklasistki) zachęcam: nie bójcie się i poślijcie dziecko do podstawówki. Tam naprawdę nie dzieje się dzieciom krzywda, za to ich rozwój, samodzielność, umiejętności społeczne i codzienna odwaga rośnie w tempie ekspresowym. Więcej, niż ta zachęta, zrobić nie mogę.
A miasto powinno. Czekam na plakaty, ogłoszenia, dyżury dla rodziców, podczas których będzie można porozmawiać o obawach. Warto wziąć się za akację promocyjną szkół także dlatego, że za sześciolatka - ucznia miasto dostaje z budżetu państwa około 5 tys. zł rocznie. Tymczasem na sześciolatka - przedszkolaka prawie pięć razy mniej.