Miał być hotel i restauracja, a są problemy. Tak w wygląda sprawa z Czerwonym Spichlerzem. Gorzowscy urzędnicy mają tego dość. Naliczyli właścicielowi 100 tys. zł kary i wysyłają mu komornika.
- Taki ładny… - pan Romuald Mysiak zadziera głowę i patrzy na spichlerz stojący pięć kroków od Warty. Tylko dach jest tu porządny - wygląda jak nowy. Reszta budynku to ruina. Ale faktycznie ładna: z czerwonej cegły, o ciekawej bryle, idealnie wypełnia róg Grobli i Wału Okrężnego. To bez dwóch zdań jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów w mieście. - Dobrze, że chuligani go nie podpalili. To znaczy, że może dożyję remontu - żartuje ciężko pan Romuald.
Taka była radość
Dziś powinien być tu hotel z restauracją. Powinien. Dlatego urząd stracił cierpliwość do właściciela. Naliczył mu potężną karę i do pomocy w jej wyegzekwowaniu poprosił komornika. A nie tak miało być.
Zabytkowy spichlerz, a dokładnie XIX-wieczny magazyn zbożowy, magistrat próbował sprzedać przez lata. Bez skutku. Dopiero w 2011 r., w lipcu, przetarg doszedł do skutku. Od miasta zabytek kupiła firma Baltik Inwestment, którą kierował przedsiębiorca spod Gorzowa.
Za obiekt zlokalizowany w sercu miasta (koło mostu, blisko rzeki, rzut kamieniem od galerii Nova Park) spółka zapłaciła grosze: ćwierć miliona, bo dostała 50 proc. bonifikaty ze względu na zabytkowy charakter budowli. - Zrobimy tu hotel z restauracją - zapowiadała spółka.
Natychmiast po podpisaniu umowy udostępniono mediom piękne wizualizacje, jak spichlerz będzie wyglądał za cztery lata, czyli w 2015 r.
Urzędnicy cieszyli się z interesu, bo w umowie, jaką zawarto z przedsiębiorstwem, były konkretne zapisy, które miały dyscyplinować firmę i zmusić ją do szybkiego remontu. Było to 50 tys. zł kary za każdy rok zwłoki z remontem (a musiał rozpocząć się w ciągu dwóch lat od podpisania umowy) i 50 tys. zł za opóźnienie zakończenia robót, które definitywnie miały być wykonane do 2015 r.
Nic się nie zmieniło
Jednak do dziś w Czerwonym Spichlerzu niczego nie wyremontowano! Nie licząc wymiany kłódki przy drzwiach wejściowych (starą wyłamali wandale i każdy mógł wejść do zabytku - to my zaalarmowaliśmy urząd i nadzór budowlany).
Urząd najpierw prosił o rozpoczęcie prac, potem żądał ich startu, aż w końcu naliczył karę: na początek 100 tys. zł. I takie wezwanie do zapłaty dostała firma Baltik. Jednak nie wypłaciła miastu ani gorsza. - Sprawa windykacji została skierowana do komornika - dowiedzieliśmy się właśnie w magistracie. Potwierdziła nam to dyr. wydziału nieruchomości Barbara Napiórkowska. - Nie mieliśmy wyjścia. Musimy robić wszystko, by zabezpieczać interesy miasta i mieszkańców. Poza tym druga strona, podpisując umowę, miała świadomość ewentualnych kar - dodała B. Napiórkowska.
Co teraz? - Czekamy na informację, czy jest z czego egzekwować należność - powiedziała nam urzędniczka.
Udało się nam skontaktować z przedstawicielem firmy Baltik. Nie przejął się postępowaniem komorniczym. - No cóż, takie prawo urzędu - skomentował tylko. Zapewnił, że firma nie porzuciła planu remontu spichlerza. Dlaczego więc go nie rozpoczęła? Nasz rozmówca wyjaśnił, że „to nie jest inwestycja za drobne, a trochę się nam biznesowo pokomplikowało i nie wszystko poszło po naszej myśli”. Poprosił o telefon za dwa tygodnie. Wtedy będzie mógł powiedzieć więcej.
Przypomnijmy: urząd - poza naliczaniem kar - nie ma w tej sprawie innych możliwości działania.
Tu też problemy
W 2009 r. na podobnych warunkach miasto sprzedało przedsiębiorcy z Gorzowa willę przy bulwarze wschodnim (po drugiej stronie rzeki - niemal na wprost Czerwonego Spichlerza).
Tam też za brak remontu były zapisane kary. Jako że prace nie ruszały, miasto naliczyło kilkudziesięciotysięczną należność, ale… roszczenie to zablokował sąd. Dlaczego? Ponieważ właściciel willi pozwał wykonawcę remontu bulwaru. Twierdzi, że prace ziemne narobiły zniszczeń w konstrukcji budynku. Dlatego sąd - na czas wyjaśnienia tego sporu - zawiesił żądanie magistratu.