Jakub Pikulik95 722 57 72jpikulik@gazetalubuska.pl

Gorzki smak pieczarek. Pojechali je zbierać, a trafili do piekła na Ziemi

Z tym, że przy zbiorze pieczarek praca jest ciężka liczyli sie wszyscy. Nie spodziewali się takiego traktowania Fot. sxc.hu Z tym, że przy zbiorze pieczarek praca jest ciężka liczyli sie wszyscy. Nie spodziewali się takiego traktowania
Jakub Pikulik95 722 57 72jpikulik@gazetalubuska.pl

Niektórzy z powodu tego wyjazdu rezygnowali z pracy. Zostawiali tu swoje rodziny. Okazało się, że zostali okłamani. Warunki na miejscu były koszmarne, a pensje głodowe. Wśród oszustów byli również Polacy.

Ambasada Polski w Brukseli szuka Polaków, którzy zostali oszukani w czasie pracy przy zbieraniu pieczarek. Sprawa swój początek ma w 2008 r. Pisała o niej również "GL". O co chodzi?
To miała być ciężka, ale dochodowa praca w dobrych warunkach. Wielu wiązało z nią ogromne nadzieje. Chcieli spłacić kredyty, wyremontować mieszkania, zapewnić lepsze życie swoim bliskim. Zostawili w Polsce wszystko: mieszkania, rodziny, znajomych, a wielu również dotychczasową pracę. Pojechali do Belgii. Mieli zbierać pieczarki. Okazało się, że trafili do prawdziwego piekła na ziemi.

O sprawie pisaliśmy w "GL" w styczniu 2011 r. Pani Bożena zrezygnowała z pracy w TPV. Zarobki tu nieduże, a perspektywa wysokiej pensji w Belgii kusiła. Kobieta dogadała się z panem Zdzisławem. Dołączyły do nich trzy kolejne osoby. Wspólnie znaleźli w internecie ofertę pracy w Belgii. Sprawdzili opinie o firmie, nie znaleźli żadnych negatywnych. Zgłosili się i... dostali pracę. Podpisanie dokumentów trwało kilkadziesiąt sekund i odbyło się już w busie jadącym do Belgii. - Nie mieliśmy nawet czasu się im porządnie przyjrzeć, przeczytać. Zresztą, wtedy jeszcze nie zapaliła nam się lampka ostrzegawcza. Cieszyliśmy się, że mamy tę robotę - mówili nam cztery lata temu oszukani ludzie. Dopiero później zorientowali się, że na umowach jest inna nazwa niż ta, którą znaleźli w sieci. Była to nazwa firmy, przed którą przestrzegały dziesiątki osób. Ale było już za późno. Jechali do belgijskiego Ingelmunster.

"Opowiedzcie innym o tym koszmarze!"

Obiecano im, że będą pracować po osiem godzin dziennie. Polacy, którzy byli już na miejscu, szybko rozwiali ich złudzenia. - Okazało się, że pracuje się nieraz po 20 godzin, a za nadgodziny nikt nie płaci. Czterogodzinny sen i znowu harówka - mówi pan Zdzisław.
Dobre zarobki też okazały się mrzonkami. - Złotówek nawet nie widzieli, bo były przelewane na konto z kilkutygodniowym opóźnieniem. A zamiast ponad tysiąca euro miesięcznie, dostają po 50 na tydzień. I mają za to przeżyć. Żadnych pieniędzy więcej - mówi pani Bożena.

W nocy, w ukryciu, inni Polacy pokazali gorzowianom halę. - Warunki przerażające. Mokro, zimno, tam nie da się pracować w krótkim rękawku. Pieczarki są na kilku piętrach, trzeba je zrywać z drabiny. A zapewniano, że będą na wysokości półtora metra - wspominają oszukani Polacy. Rodacy szybko odarli gorzowian ze wszystkich złudzeń. - Chodzili głodni, jedli chleb z dżemem. Przywiozłam z domu mielone i schabowe, gdy położyłam na stole, to taki wychudzony chłopak wręcz je połykał. Nie wytrzymałam, popłakałam się - mówi pani Bożena. - Zostawiliśmy im wszystkie leki przeciwbólowe, jakie przywieźliśmy. Kobiety strasznie narzekały na bóle, nie mają dostępu do lekarza - dodaje Alicja Waszkiel. Polacy kazali nowo przybyłym jak najszybciej wracać do Polski i opowiedzieć o tym, co dzieje się w Belgii. Szczęściem w nieszczęściu było to, że gorzowianie zabrali ze sobą trochę pieniędzy. Na własną rękę wrócili do kraju. Kilkudniowa "eskapada" kosztowała ich po tysiąc złotych. Dla ludzi, którym się wówczas nie przelewało, był to ogromny wydatek.

W 2011 r. udało nam się skontaktować z osobami, które w nieludzkich warunkach mieszkały na farmie pieczarek. - Jesteśmy tu, bo czekamy na nasze pieniądze. Pracujemy po 20, czasem nawet 22 godziny dziennie. Dostajemy po kilkadziesiąt euro, ledwo można się z tego utrzymać, nie wystarczy na bilet do domu - mówiła drżącym głosem pani Anna. Kilkadziesiąt minut później odebraliśmy telefon z Belgii. Dzwoniła inna pracownica plantacji: - Jak dobrze, że w końcu ktoś się nami zainteresował. Dobrze, że gorzowianie opowiedzieli w Polsce o warunkach pracy tutaj. Czekamy na pomoc, czekamy na swoje pieniądze i czekamy na powrót do domu - mówił głos w słuchawce.

Wyzyskiwacze wreszcie wpadli

Mijały miesiące. Po naszych materiałach sprawą zainteresowały się belgijskie organa ścigania. Zarzuty handlu ludźmi, oszustw społecznych i wyłudzeń usłyszały trzy osoby: Belgowie Stefaan L. i Sally V. oraz pochodzący z Wrocławia Polak, 54-letni Dariusz W. 16 lutego tego roku zapadł wyrok. Ustalenia śledczych potwierdziły to, o czym mówili nasi Czytelnicy. Przestępstwo wyszło na jaw w 2008 roku, kiedy kilku pracowników zostało zatrzymanych za kradzież. Policję zaniepokoił wówczas fakt, iż duża grupa pracowników zagranicznych mieszkała razem w jednym domu, wynajmowanym przez Stefaana L. Warunki były koszmarne. Pomieszczenia ogrzewane były kilkoma grzejnikami elektrycznymi, na podłodze zamiast łóżek leżały porozrzucane materace. Ludzie mieszkali stłoczeni po wiele osób w jednym pomieszczeniu. Bez względu na płeć czy wiek. Szybko okazało się, że wszystkie mieszkające tam osoby to pracownicy pieczarkarni. Mieszkali tam też pracujący w Ingelmunster Polacy. Kierownikiem domu była Polka, Dorota P.

Wyzyskiwali Polaków

Belgijski sąd uznał, że wielu pracowników było opłacanych "od kilograma" zebranych grzybów. W przypadku przerwy w zbieraniu, pracownicy nie otrzymywali żadnego wynagrodzenia. To nie wszystko. Stefaan L. mógł nie zaakceptować całej palety zebranych grzybów. Wówczas pracownicy również nie dostawali wynagrodzeń. Ci, którzy nie zgadzali się na takie warunki, byli zwalniani. Godzili się, bo nie mieli nawet za co wrócić do domów.

Śledczy uznali, że takie działanie było wyzyskiem ekonomicznym. Polacy byli całkowicie zależni od Stefaana L., Sally V i Dariusza W. Otrzymywali wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej. Nigdy nie otrzymali zapłaty za przepracowane nadgodziny. Nie były też odprowadzane obowiązkowe składki ubezpieczeniowe. Sąd uznał, że pracownicy byli bezradni i zdani zupełnie na łaskę wyzyskiwaczy.
Posypały się wyroki. - Stefaan L. otrzymał karę trzech lat więzienia. Rok spędzi za kratkami, a w stosunku do pozostałej części wyroku orzeczono warunkowe zawieszenie wykonania kary. Oszust został też skazany na zapłacenie 16,5 tys. euro grzywny. Nastąpiła również konfiskata mienia w wysokości 270 tysięcy euro, z czego 170 tysięcy pozostaje w warunkowym zawieszeniu - wylicza Frank Demeester z Prokuratury Królewskiej w Brugii. Wyrok usłyszała też żona nieuczciwego pracodawcy. Sally V. została skazana na 15 miesięcy, 9 miesięcy w zawieszeniu, i karę grzywny w wysokości 6.875 euro, z czego 4.125 euro w zawieszeniu. Belgijski sąd skazał Polaka, Dariusza W., na karę pozbawienia wolności na okres dwóch lat, z czego rok spędzi w więzieniu, a w stosunku do pozostałej części orzeczono warunkowe zawieszenie wykonania kary. Ponadto, został skazany na karę grzywny w wysokości 11.000 euro, z czego 5.500 euro jest warunkowo zawieszone.

Szukają tych, których oszukano

Sąd chciał też wypłacić odszkodowania byłym pracownikom plantacji pieczarek, ale nikt się po nie nie zgłosił. Dlatego nasza ambasada w Belgii prosi o kontakt wszystkich Polaków, którzy pracowali przy zbiorze pieczarek u nieuczciwego pracodawcy w gminach Ingelmunster, Tielt, Dadizele, Stekene i Belsele. Osoby, które chcą uzyskać dodatkowe informacje dotyczące sprawy, mogą kontaktować się z Wydziałem Konsularnym Ambasady RP w Brukseli pod numerem +32 2 73 90 138 lub na adres mailowy bebruamb3@msz.gov.pl.

Oferty pracy z Twojego regionu

Jakub Pikulik95 722 57 72jpikulik@gazetalubuska.pl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.