Niewielki placyk przy dzisiejszej ulicy Karwacjanów tętnił życiem. Już od rana w warsztacie kamieniarza Duszy słychać było postukiwanie dłut, którymi obrabiał głazy z piaskowca na nagrobki. Gdy miał odbyć się pogrzeb, słychać było jeszcze rżenie koni, przygotowywanych do ciągnięcia karawanu. Ruch w tej części miasta generowała jeszcze rozlewnia piwa pana Kujawskiego.
Jest letni poranek. Przy szopie z desek w ogrodzie obok cmentarza parafialnego słychać uderzenia drewnianego młotka w dłuto kamieniarskie. Okrakiem nad bryłą piaskowca siedzi tam starszy mężczyzna w lnianym fartuchu. Ze skały powstanie kolejny nagrobek.
Obok w bezpiecznej odległości siedzą dwaj chłopcy i przyglądają się kolejnym ruchom wprawnej ręki mistrza. Pan Dusza co jakiś czas spogląda na malców z uśmiechem, wiedząc, że takie przyglądanie się jego pracy, przyniesie kiedyś efekt, o którym jeszcze oni nie wiedzą.
Mistrz wie, że kamień jest wdzięcznym materiałem i trzeba wielu lat na poznanie jego tajników, a nikt nie nauczy się fachu w ciągu roku. Poza tym rodzajów piaskowca jest wiele i każdy trzeba umieć „zrozumieć”.
Opowieści o kamieniu
Kiedy mistrz robił sobie przerwę, opowiadał swoim „uczniom” o kamieniu przywożonym z dalekich Moraw na cmentarze wojskowe z I wojny światowej w naszej okolicy.
Opowiadał, dlaczego zawsze, gdy przywiozą nowy kamień, przykłada do niego rękę z różnych stron, aby sprawdzić, która jest prawą. Było to ponoć istotne przy ustawianiu płyt nagrobnych. Ten położony właśnie prawą stroną być bardziej wytrzymały.
Swojego zawodu uczył się już dawno i niedługo nie będzie miał siły uderzać w dłuto i kruszyć kolejnych fragmentów kamienia, wyciosując trwały ślad pamięci tych, co odeszli.
Mistrz codziennie był w swoim warsztacie, w tym samym miejscu i w tym samym fartuchu. Kiedy malcy trochę podrośli, to pozwalał im brać dłuto lub gradzicę (młotek do wybijania powierzchni groszkowanej) i próbować w miejscach mało widocznych, a przy okazji uczyć się cierpliwości i staranności.
Wizyty chłopców były szczególnie częste we wrześniu i październiku, bo obok rosło duże drzewo orzecha włoskiego. Był też sad i niejako przy okazji można było coś skosztować.
Kiedy warsztat był zamknięty, to oznaczało, że mistrz pracuje gdzieś na cmentarzu i tam należy go szukać. Gdy chłopcy wracali z panem Duszą przez cmentarz, ten opowiadał im o różnych krojach liter na epitafiach. To tutaj pierwszy raz dowiadywali się, że te same litery mogą mieć różne kształty, choć sami jeszcze nie umieli pisać.
Czytaj więcej:
- Czy Pan Dusza chorował i był nieobecny z tego powody?
- Nieco dalej była... rozlewnia piwa...
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień