80 lat temu huta Falva dostaje nazwę Florian. Szef rady zakładowej huty zabija dwie osoby.
Zasłużona dla mieszkańców Świętochłowic huta Falva, obecnie Florian, trafiała przed wojną na łamy kryminalnego tygodnika „Tajny Detektyw”. Pismo publikuje wtedy największe sensacje z kraju i ze świata, nie bawi się w ochronę danych. W końcu jednak, mimo popularności, pod presją oburzonych, gazeta znika z rynku. Chociaż na każdej stronie był tam niewyszukany opis przestępstw, sprawców i ofiar, dzisiaj jest to ciekawe świadectwo obyczajów.
Huta, od 1936 roku w rękach polskich i z nową nazwą Florian, staje się tematem dla „Tajnego Detektywa” z powodu znanej wśród mieszkańców osoby, szefa rady zakładowej. 33-letni ślusarz Franciszek Nawrat brał udział w III powstaniu śląskim, angażował się w strajki, a nawet, gdy na cztery lata stracił pracę z powodu kryzysu, wstąpił do komunistów.
Dość szybko jednak ich opuszcza, chociaż musi odsiedzieć krótki wyrok za działalność polityczną. Mimo tego epizodu, który tłumaczy desperacją bezrobotnego, Nawrat cieszy się zaufaniem hutników. Dzięki negocjacjom doprowadza do zatrudnienia 60 ojców rodzin, którzy są w najgorszej nędzy. Kierownictwo huty dobrze go ocenia, bez problemu Nawrat dostaje pozwolenie na broń. Po swoich doświadczeniach jest rozsądny, dąży do pokojowego rozwiązywania konfliktów. I to chyba powoduje jego życiową tragedię.
Ludzie nie mogą uwierzyć, że Nawrat zabił w nocy na ulicy Długiej w Świętochłowicach dwóch młodych ludzi. To 24-letni Wilhelm Burda, zamieszkały przy tej samej ulicy pod nr 25 oraz 26-letni Wilhelm Malajka z ul. Bytomskiej 18. Nawrat strzelił im obu w głowę, zmarli na miejscu.
Sam zgłosił się na komisariat. Opowiedział, że późnym wieczorem wracał od znajomych do domu, a mieszkał przy ul. Barbary 2. Nagle zaczepiło go kilku pijanych osobników. Może chcieli go okraść, a może byli przez kogoś nasłani, żeby go pobić. Uciekał, zaczęli go gonić, strzelił na postrach. Wtedy jeden z nich wyjął brzytwę, a drugi go dopadł. Resztką sił strzelił dwa razy. Świadków strzelaniny nie brakowało. Przyznawali, że Nawrat był jeden, a napastników co najmniej dwóch, że on uciekał, a oni biegli za nim. Pewien świadek w liście do sądu podał jednak inną przyczynę zdarzenia. Dwóch dobrych kolegów szarpało się na ulicy, obaj wypili. Pojawił się wtedy Nawrat, który zaczął ich rozdzielać i pouczać. To tak zezłościło kumpli, że zdecydowali się już razem stłuc obywatela, który się do nich wtrąca. To nie byli źli chłopcy, zwyczajni, jeden bez pracy, drugi mleczarz, znali się od dziecka. Nawrat, zdaniem świadka, przesadnie ocenił zagrożenie z ich strony.
Franciszek Nawrat dostał kilkuletni wyrok w zawieszeniu. Zrezygnował z funkcji. Ale jak naprawdę doszło do strzałów na ulicy Długiej, nigdy nie ustalono.