Wójt zachował się wobec mnie skandalicznie - uważa radna Marta Ciborowska. - Ładna kobieta. I co jej brakuje? Ja kocham normalnie - odpowiada wójt Marek Szydłowski.
Trzcianne przytulone do Biebrzańskiego Parku Narodowego, leży 11 km od Moniek. W gminie jest 26 miejscowości, mieszka w niej nieco ponad 5 tys. osób. W tym roku jej budżet to 24 mln zł. W przygotowanym przez GUS w ub.r. rankingu najbogatszych gmin jest - na prawie 2,5 tys. samorządów - na 923. miejscu. Dochód na jednego mieszkańca to 4825 zł.
- Do najbogatszych nasza gmina nie należy - przyznaje radna Danuta Sak, która w radzie zasiada pierwszy raz. - Tym bardziej każdy grosz powinien być właściwie wydany. A z tym władze gminy mają problem.
Nowicjuszami w samorządzie gminnym są też inni radni z klubu Aktywni.
- Nasza nazwa to poniekąd zaprzeczenie tego, co działo się w poprzedniej kadencji, gdy sesje rady były głuchonieme, bo nikt nie zabierał głosu. A teraz, gdy zadajemy pytania, na które i tak nie otrzymujemy odpowiedzi, okrzyknięto nas kapusiami i donosicielami - mówią Aktywni.
Od 2014 r. wójtem Trzciannego jest Marek Szydłowski. Na początku obecnej kadencji nie miał większości w radzie.
- Ale skuteczna namowa ze strony władzy - awanse, obietnice - spowodowała, że do opcji wójta przeszły dwie osoby. Dziś ma za sobą ośmiu radnych, sześciu jest przeciw, jeden neutralny - wyjaśniają Aktywni.
Rada niesamodzielna?
Wójt nie ukrywa, że od początku tej kadencji czuje na plecach oddech opozycji. Ale od razu dodaje: - Ta opozycja nic nie pomaga gminie, tylko szkodzi i przeszkadza. Mówię to otwarcie i z całą świadomością. Jeżeli od samego początku są nastawieni w taki sposób, że wójt im się nie podoba i nie widzą z nim możliwości współpracy, to co taki radny może dobrego zrobić dla gminy? Zapewnia też, że nie steruje radą gminy. - Radni mają swój rozum - dodaje Szydłowski.
Aktywni twierdzą, że wystarczy obejrzeć transmisje z sesji rady gminy, by przekonać się, że jest inaczej. Zresztą sami zaczęli je filmować i publikować w internecie. Atmosfera bywa na nich bardzo gorąca.
- Widać, że na porządku dziennym jest poniżające ironizowanie, krzyki, zastraszanie, brak odpowiedzi na pytania czy zamykanie obrad, gdy przemawia ktoś z opozycji - mówi radna Marta Ciborowska.
Jako przykład Aktywni podają sesję rady z 25 czerwca 2019 r., gdy radny Stanisław Szydłowski, brat wójta, zdaje się ponaglać przewodniczącego rady: „Kończ, Andrzej, bo już na oparach jadę” i „Ósma godzina! O Jezuniu!”. Albo sesję z 5 września ub.r., gdy prowadząca obrady wiceprzewodnicząca rady zamknęła posiedzenie w trakcie wystąpienia Marty Ciborowskiej. Aktywni złożyli skargę do wojewody.
- Wiceprzewodnicząca rady całkowicie podporządkowała obrady wójtowi oraz jego zastępcy - orzekli urzędnicy. Prawnicy wojewody uznali też, że podczas obrad nie brano pod uwagę woli samych radnych, a brak samodzielności oraz widoczna stronniczość powoduje, iż rada gminy jako organ kontrolny traci swoje uprawnienia.
Tamta sesja została zapamiętana z jeszcze jednego, choć już nie prawnego, powodu.
- Poprosiłam wójta, by powiedział swoim wyborcom i innym mieszkańcom, po co do mnie przyjeżdżał po wyborach i co mi proponował za posłuszeństwo - mówi Ciborowska. - Nie ukrywam, że otrzymałam ofertę pracy i awansu zawodowego. Chciałam, by wójt na sesji to przyznał. A on, wychodząc z sali, odrzekł: „Bo, pani Marto, pani mi się naprawdę podoba”. Odpowiedziałam: „To ja wiem, bo proponował pan mi kolację, ale co jeszcze pan mi proponował”.
Radna uważa, że wójt zachował się skandalicznie, a cała sytuacja pokazuje, jak Marek Szydłowski traktuje oponentów.
- Każda rozmowa tak właśnie wygląda. Z pogardliwą ironią, bez szacunku - tłumaczy radna.
Szydłowski zaprzecza, że składał radnej propozycję pracy i awansu zawodowego. Nie potwierdza też, że zapraszał na kolację. - Pani Marta mówi dużo rzeczy, ale nie ma w tym nic prawdziwego - zarzeka się. - Możemy się spotkać z radnymi i wieczorem nawet możemy się spotkać. Czemu nie? Ale akurat nie przy kolacji. Ja mam żonę.
A o słowach wypowiedzianych po wrześniowej sesji wójt mówi tak: - No, bo ładna kobieta. Rozmawiał pan z nią? I co jej brakuje? Ja kocham normalnie. Ładna kobieta, od razu okiem idzie zauważyć.
Danuta Sak opowiada, że 10 minut po sesji nadzwyczajnej, na której odwołano przewodniczącą komisji rewizyjnej, bo jej członkowie nie przyjęli przychylnego wójtowi dokumentu, na zwołane posiedzenie komisji przyszedł radny z opcji Marka Szydłowskiego i zaczął prowadzić obrady. - Pytam go: „Pan jest przewodniczącym?”. „Tak, jestem” - odpowiedział. „A kto pana wybrał?” Cisza. Najwyraźniej sam się wybrał. Nie było żadnego głosowania, protokołu. W taki sposób odbywa się u nas większość rzeczy - dodaje radna.
Podaje też przykład komisji skarg, wniosków i petycji: - Są trzy spotkania dotyczące rozpatrzenia skargi na wójta i na żadnym on się nie pojawia. Raz w zastępstwie przyszedł zastępca wójta. Ale wyszedł, bo filmowaliśmy posiedzenie. Ostatecznie komisja się nie odbyła, bo nie było komu z urzędu ustosunkować się do skargi.
Marek Szydłowski nie jest przekonany do tego, czy posiedzenia komisji powinny być nagrywane. - Tam są prowadzone rozmowy między radnymi. Natomiast sesja jest ogólnodostępna - mówi. - Ale nie będę wypowiadał się za mojego zastępcę. Szkoda, że go dzisiaj tu nie ma.
Aktywni domagają się stałej obecności prawnika na sesji. - Choć jest opłacany przez gminę, na sesjach się nie pojawia. Jak pracować nad uchwałą, skoro w razie wątpliwości nie mamy do kogo się zwrócić? - pyta Jadwiga Apoń. - Wojewoda w odpowiedzi na naszą skargę napisał, że sekretarz gminy zobowiązany jest zapewnić obsługę prawną. I co z tego, skoro sekretarz ignoruje to zalecenie. Zresztą trudno dociec, w jakiej osobie występuje w danej chwili, bo jest zatrudniony i jako sekretarz, i jako zastępca wójta.
- Wcześniej był sekretarz na etacie, zastępca na etacie i wójt. A teraz jest sekretarz na części etatu, który w międzyczasie mnie zastępuje jako zastępca, też na części etatu. Wszystko przez oszczędności - tłumaczy Szydłowski. - A co do prawnika, to jest zatrudniony na pół etatu.
Mocno iskrzy
Karol Laskowski jest komendantem OSP w Trzciannem. To on filmuje sesje i udostępnia filmy w internecie. W przeszłości był pracownikiem urzędu gminy.
- Zostałem wyrzucony za to, że wstawiłem się za strażakami - mówi Laskowski. Twierdzi, że wójt w ramach oszczędności postanowił obciąć ekwiwalent strażakom za akcje ratownicze. - Wstawiłem się za nimi na radzie gminy i straciłem posadę.
- Za niestosowane zachowanie na sesji - ripostuje wójt. - Był pracownikiem urzędu i powinien zachować się jak samorządowiec. A tymczasem zarzucił mojemu zastępcy oszczerstwa pod adresem strażaków, co było nieprawdą.
Karol Laskowski poszedł po sprawiedliwość do sądu, który przywrócił go do pracy. - Ale po wielu perturbacjach rzuciłem pracę w samorządzie. Byłem mobbingowany tak jak inni pracownicy, którzy działają nie tak, jak chce wójt - twierdzi.
Marek Szydłowski potwierdza, że umowa została rozwiązana za porozumieniem stron.
- Zresztą ten pan powiedział, że nie widzi możliwości pracy z nikim innym jak tylko z nowym wójtem - mówi wójt.
Laskowski mówi, że strażacy nie są ulegli wobec wójta i dlatego są karani. - Odmawia się ubezpieczenia strażaków, samochodów bojowych, zabrania czerpania wody z hydrantu - wylicza komendant. - Tymczasem kilkadziesiąt metrów od remizy wybuchł pożar i strażacy ugasiliby go w zarodku, ale nie mieli jak dojechać. Ostatecznie budynki spłonęły doszczętnie.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień