Przeciwko reformie oświaty zaprotestowali wczoraj rodzice. Nie puścili swoich dzieci do szkół. Ich zdaniem inne sposoby sprzeciwu nie odnoszą żadnych skutków. Jak więc przebiegały lekcje?
Wtorek, tuż po godz. 8. Przedwejściem do Gimnazjum nr 6 spotykamy pięć uczennic. Na pytanie, czy idą do domu, zgodnie odpowiadają, że nie. Chcą, by gimnazja były likwidowane, stąd ich protest.
- Dla mnie to bez sensu, by tak dobre gimnazjum zostało zlikwidowane. O tym, że będę protestowała, wie moja mama - mówi Ola.
Podobne słowa słyszymy z ust Sandry. - Protestuję, bo chociaż my w tym roku kończymy gimnazjum, to chcemy, by nasze młodsze koleżanki też miały szanse uczenia się w tej szkole.
Wchodzimy do sekretariatu. Dyrektor Sławomir Baranowski zastrzega, że wprawdzie jest przeciwny likwidacji gimnazjum, ale jest też przeciwny włączaniu młodzieży do protestu.
- To niedobrze, że młodzież, zamiast się uczyć, jest wykorzystywana politycznie. Wydaje się, że gimnazja można połączyć także z 4-letnią nauką w liceum.
Na nasze pytanie, czy wobec protestujących uczniów zostaną wyciągnięte konsekwencje, dyrektor podkreśla, że rodzice za 3 dni nieobecności mogą wystawić pisemne zaświadczenie, że ich dziecko nie będzie obecne w szkole.
Razem z wicedyrektor Agnieszką Łyszkiewicz idziemy do poszczególnych klas. W pierwszej miała być nauka religii. Zajęć nie ma, bo na 20 uczniów nie ma żadnego. W kolejnym pomieszczeniu odbywa się lekcja polskiego. Na 22 uczniów w klasie jest 9.
Polonistka Alicja Kaniuka--Drozdek zdradza, że wielu rodziców dzwoniło do niej, informując, że ich dziecko nie przyjdzie do szkoły, a powodem jest protest przeciwko likwidacji gimnazjum.
W kolejnej klasie też miała być lekcja języka polskiego. Zajęć nie ma, bo na 20 uczniów nie przyszedł nikt.
- Taka była decyzja rodziców - mówi, z wyczuwalnym żalem, Alicja Kołaszewska.
Zaglądamy jeszcze na lekcję geografii. W III a na 27 uczniów przyszła jedna uczennica, a w II c na 20 uczniów także obecna była jedna osoba.
Nauczyciel, pan Krzysztof, mówi: Jestem zaskoczony tak dużą nieobecnością. Liczyłem, że jednak połowa uczniów będzie uczestniczyła w zajęciach.
Wracamy do gabinetu dyrektora Baranowskiego. On, jak też wicedyrektor Łyszkiewicz, liczą, że obecnych jest maksimum 20 procent uczniów. Oboje dodają, że są mocno zaskoczeni tak dużą skalą nie-obecności.
- Mieliśmy sygnały od rodziców, że ich dzieci zostaną w domu, ale myślałem, że jednak minimum połowa uczniów przyjdzie do szkoły- mówi dyrektor Baranowski.
A jak było w innych szkołach w naszym mieście? W Gimnazjum nr 2 przy ul. św. Cyryla i Metodego także duża absencja. Jak mówi nam dyrektor, nieobecnych jest 78 procent uczniów.
W Gimnazjum nr 1 przy al. Wojska Polskiego ponad połowa uczniów nie przyszła na lekcje. Dyrektor Roman Łuczkiewicz mówi, że są klasy, w których nie pojawiła się ani jedna osoba, ale są i takie, w których uczniów jest dość dużo. Dyrektor podkreśla, że to niedobrze, iż w spór zostaje włączana młodzież. Słowa te słyszymy także od innych dyrektorów i nauczycieli.
- To nasza jedyna zauważalna forma protestu. Na pewno byśmy się do niej nie posunęli, gdyby ktoś wcześniej wziął nas pod uwagę - mówi pani Jolanta, mama gimnazjalisty. - To rodzic decyduje, czy puścić dziecko do szkoły, czy też nie. Nasze prawo, więc z niego skorzystaliśmy.
- Nic nie dały protesty nauczycieli, samorządów. My chcemy dołączyć do nich. Pokazać, że nie jest tak świetnie, jak mówi rząd - dodaje pan Marek. - Pewnie i tak nikt się tym strajkiem nie przejmie. I usłyszymy, że ma on podtekst polityczny. Bo tak jest najłatwiej mówić, zamiast rozmawiać, wysłuchać argumentów, zastanowić się.
W Gimnazjum nr 3 przy ul. Kingi na lekcje przyszły tylko pojedyncze osoby. W Gimnazjum 7 przy ul. Zachodniej nieobecnych było 26 procent uczniów, podobnie w „dziesiątce” w Zespole Szkół Akademickich. W małych gimnazjach w zespołach nr 8 przyszli wszyscy, nr 9 - 10 proc. było nieobecnych.
- Sytuacja nie wygląda dobrze. Z różnych względów, także wychowawczych. Ale jak zwykle dostanie się wszystkim, tylko nie tym, którzy całe to zamieszanie wywołali - uważa pani Regina, mama gimnazjalisty. - Skutki odczujemy po czasie. I znów, jak zawsze, odpowiedzialnych za ten stan nie będzie.