Geralt z Rimini był słowiańskim samurajem
Rozmowa z Wojciechem Kościelniakiem, reżyserem, przygotowującym w gdyńskim Teatrze Muzycznym adaptację „Wiedźmina”.
Czy Geralt z Rimini w Pańskim przedstawieniu będzie w swoim wyglądzie przypominał tego z gier komputerowych?
Zdecydowanie szukam własnego Geralta. Co nie znaczy, że będziemy chcieli wykreować coś całkowicie odmiennego. Także gry były bardzo wierne książce, właśnie w sprawach kostiumu Geralta, jego wyglądu. Niemniej na grach się nie opieram. Świat, który można wykreować w kinie czy w grach komputerowych, nijak ma się do świata teatru. To tak różne media, że nie ma sensu ich porównywać.
Zapytałem o gry, bo wszyscy fani Sapkowskiego pewnie je znają, choćby od strony graficznej.
Ja próbuję stworzyć jakąś własną opowieść, ale staram się, by była ona zakorzeniona w powieści, tak żeby widz nie zobaczył na scenie moich „przetworzeń”, które miałyby się nijak do wyobrażeń widza. Musimy się gdzieś spotkać. Wyobrażenia widza to dla mnie ważna platforma, na której możemy budować to, co chcielibyśmy opowiedzieć.
Ta wyobraźnia widza jest dzisiaj uformowana przez gry i multimedia...
W dużym stopniu oprzemy się w naszym przedstawieniu na mulitimediach, mam nadzieje, że okaże się to atrakcyjne. Ale nie będziemy tego robili wprost, w skali 1:1. Zawsze efekt byłby słabszy od wyobraźni widza i także od montażu filmowego, dzięki któremu można przedstawić walkę szermiercza o wiele atrakcyjniej. Teatr musi pozostać teatrem i w tym upatruję jego siłę.
Tylko jak przenieść prozę Sapkowskiego do teatru?
Sapkowski opisuje świat wymyślony, świat, którego nie ma. Mam poczucie, że ten świat polega na poszukiwaniu jakiegoś porządku. Kiedy bliżej przyglądamy się „Wiedźminowi”, zaczynamy odnosić wrażenie, że pomimo tego, iż jest to saga słowiańska, gdzieś - choć nie jest to dominujące - „zahacza” ona o etykę samurajską.
Właśnie w postaci Geralta?
Tak, bo to taki samotny wojownik, który próbuje szerzyć dobro, rozprawiając się z potworami. Ma swój kodeks, tak samo jak samuraje mają swój kodeks bushido. Mam wrażenie, że w działaniach Wiedźmina widać poszukiwanie harmonii i porzadku, etyki, etykiety nawet. To cos radykalnie innego niż to wszystko, co dominuje wokół niego , a także wokół nas, również w teatrze.
A co dominuje?
Poczucie bałaganu, zabałaganionej rzeczywistości bez zasad. Wynikiem braku zasad jest właśnie to, co mamy dzisiaj dookoła. Takich zasad jak honor, uprzejmość, szacunek, samokontrola, samodoskonalenie. Do głosu dochodzą siły, dla których podobne zasady nie istnieją.
I świat się nam rozsprzęga?
Tak. Nie jest niczym hańbiącym kłamstwo, niczym złym prostactwo, chciwość, samouwielbienie, korupcja, niepotyzm. Z czegoś się to wzięło. Najpierw musiał istnieć jakiś chaos w nas, brakowało nam kręgosłupa, dlatego tak łatwo go nam przetrącić. Wiedźmin oczywiście walczy mieczem, z tym trzeba się będzie zmierzyć na scenie i będzie to, mam nadzieję, efektowne. Ale tak naprawdę walczy o zapomniane przez nas wartości, takie właśnie jak honor czy godność. Wiedźmin walczy o nie mimo miliona wątpliwości.
Etos rycerski w wydaniu fantasy?
To fantastyczne połączenie. Rycerstwo brzmi dzisiaj dość śmiecznie, traktuje sie ją jako przeżytek, który się nie sprawdził i który możemy wyrzucić na śmietnik historii. Ja mam jednak wrazenie, że coś z tego etosu jest nam nam dzisiaj potrzebne.
Ten etos to także pewien wzór męskości.
Dokładnie. Męska samokontrola, samodoskonalenie, honor, duma, prawość - warto przywrócić temu wszystkiemu pierwotny blask. Nie tylko zresztą tym wysokim zasadom. Według kodeksu bushido samuraj musiał codzienne obciąć sobie paznokcie, ogolić głowę, wyczyścić pięty (śmiech) i praktykować wiele innych rzeczy, do których był zobowiązany, ponieważ wizerunek ma znacznie. Teraz rozumiem, dlaczego szuka pan odtwórcy roli Geralta w castingu. To pewnie kluczowa postać dla Pańskiego „Wiedźmina”.
To postać, w która musi uwierzyć widz. W powieści „Zły” Leopolda Tyrmanda, którą przenosiłem na scenę w Teatrze Muzycznym, Zły był kimś, kto nie wyróżniał się z tłumu. dopiero w akcji stawał się kimś niezwykłym. Natomiast Wiedźmin od początku niesie ze sobą pewną siłę.
„Wiedźmin” to ciąg dalszy Pańskich poszukiwań ze „Złego”? Widowisko teatralne opowiadające o dobru i złu oraz o tym, jak dobro w bardzo złych czasach ma szansę się obronić?
Widownia Teatru Muzycznego ma tysiąc miejsc. Nie oszukujmy się: nie można proponowac w nim spektakli zbyt trudnych i hermetycznych. To się nie przebije.
Jakoś sie Pan jednak dotąd przebijał...
Szukam zawsze materiału, który może równoczesnie dać mi radość obcowania z czymś ważnym, w którym jest warstwa „dla mnie”, a równoczesnie istnieje warstwa „dla widza” - co oznacza zmierzenie się widowiskowością, która w teatrze muzycznym musi się pojawić. Nie chcę, by to zniknęło.
Przygotowuje Pan „Wiedźmina” z osobami, z którymi już taki model teatru przećwiczyliście.
Aczkolwiek chcę do współpracy z nimi podejść odrobinę inaczej, nie powtarzać się. Widowiskowość będzie dla nas dobrym wyzwaniem. Ale sama w sobie widowiskowość nie istnieje,. Ma sens jedynie wtedy, gdy zawiera jakąś myś. Inaczej sprowadza się do fikołków. Jeśli pod spodem kryje się w niej głębsza myśl, nawet filozoficzna, zaczyna to być nośne i sensowne.