Gdzie są regionalne elity polityczne? Pewnie jeszcze uczą się w gimnazjach
Brak posłów ze śląskiego w nowym rządzie PiS jest złym sygnałem dla regionu. Ale słabość naszych politycznych elit nie dotyczy tylko jednej partii.
Po skompletowaniu nowego rządu Prawa i Sprawiedliwości nie ma co biadolić o rzekomej nieufności i złośliwości wobec naszego regionu, który, pomijając resort sportu, nie został uwzględniony w ministerialnym rozdaniu. Ważniejsza jest taka obawa: skoro przedstawiciele wojewódzkich elit partyjnych przegrywają na poziomie nominacji, to porażki te z całą pewnością nie przybliżą ich do realizacji przedwyborczych planów i obietnic. Jak długo jeszcze przy okazji istotnych politycznie decyzji będziemy utwierdzać się na Śląsku w przekonaniu, że znów nas coś omija, a nasi politycy nie mają na to wpływu?
Nie ma nas w osadzie wioślarskiej na olimpiadę
Powtarzanie sloganów o słabości regionalnych elit ma w sobie coś z nieszczęsnego trawienia śląskiej krzywdy. Dyskusja na taką skalę nie toczy się w żadnym innym regionie w Polsce, choć pewnie Świętokrzyskie, Podkarpackie czy Warmińsko--Mazurskie wcale nie szczycą się lepszymi politycznymi liderami niż Śląskie. Rzecz w tym, że lepsi u nas już byli i mieli w kolejnych rządach tyle do powiedzenia, ile znaczyła przemysłowa siła regionu.
Jak mawiał Jacek Kuroń, „demokracja to taki ustrój, który gwarantuje nam, że nie będziemy rządzeni lepiej niż na to zasługujemy”. Prosty przykład: to w Rybniku mandat europosła zdobył w ubiegłym roku Janusz Korwin-Mikke - po 20 latach różnych wyborczych klęsk. A to niejedyny spadochroniarz, którego obdarowaliśmy swoim zaufaniem.
Dziś województwo śląskie ma ministra sportu (Witold Bańka). Porównajmy to z resztą dekady rządów prawicy w Polsce.
W gabinetach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego nasi politycy obsadzali ministerstwa zdrowia i transportu. W dwóch rządach Donalda Tuska - resorty rozwoju regionalnego i edukacji. W rządzie Ewy Kopacz - mieliśmy ministra sprawiedliwości i ministra zdrowia. Nie chodzi rzecz jasna o to, by być przy dzieleniu rządowych łupów. Jakieś symboliczne znaczenie ma jednak fakt, że naszych polityków nie wymieniano nawet w ministerialnych spekulacjach.
- Nie będziemy mieli bezpośredniego wpływu np. na ministerstwo energetyki. Zakładam, w bardzo optymistycznym scenariuszu, że szef tego resortu, podobnie jak szefowa rządu, dobrze znają problemy śląskiego górnictwa i mają gotowe rozwiązania naprawcze - mówi dr hab. Małgorzata Myśliwiec, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. - Ale w braku nominacji ministerialnych dla regionalnych polityków PiS widzę też akt pewnego zlekceważenia. Ci ludzie pomogli w zdobyciu bastionu PO, jakim było nasze województwo. To również, poniekąd, zlekceważenie woli wyborców - dodaje.
Ostatnio głośno było na świecie o nowym rządzie Kanady. W 30-osobowym gabinecie premiera Justina Trudeau znaleźli się przedstawiciele różnych grup etnicznych każdej z kanadyjskich prowincji, dwie osoby niepełnosprawne i dwoje uchodźców. 15 tek otrzymały kobiety. W szwajcarskim rządzie, który składa się z siedmiu osób, trzy najważniejsze kantony muszą obligatoryjnie posiadać swoją reprezentację. To oczywiście żaden gwarant sukcesu - rząd ma być dobry i fachowy. Przy obsadzie wioślarskiej osady wysyłanej na olimpiadę nie ma żadnego regionalnego parytetu. Może być nawet ośmiu łomżan, o ile są najlepsi i dają największą gwarancję zdobycia medalu.
Co zrobią posłowie z Bielska i Częstochowy?
Pochodzącemu z Tychów ministrowi Bańce należy życzyć, by polskim sportem kierował lepiej niż jego poprzednicy pokroju Tomasza Lipca czy Joanny Muchy. Trudno jednak na razie widzieć w nim aktora przyszłej zmiany, jaka dokona się w regionalnej polityce. Czy tegoroczne wybory tę zmianę zapoczątkowały? Z Sejmem pożegnali się zasiadający w nim od wielu kadencji Zbyszek Zaborowski (ostatni z gwardii starej lewicy), Jerzy Ziętek i Jan Rzymełka (PO) oraz Maria Nowak (PiS). W sumie z 55 posłów, których wysłaliśmy do Warszawy, aż 25 to nowe twarze. Część debiutantów dostała się do parlamentu ze świetnymi wynikami, choćby Monika Rosa, Marta Golbik czy Barbara Dolniak z Nowoczesnej, Grzegorz Długi i Paweł Kobyliński z Ruchu Kukiza czy Robert Warwas, Konrad Głębocki i Grzegorz Puda z PiS. Paweł Bańkowski z PO o włos wyprzedził w Sosnowcu tak doświadczonego polityka, jak Jarosław Pięta. Debiutantami nie można nazwać Andrzeja Sośnierza czy Michała Wójcika, tym niemniej (szczególnie w przypadku tego pierwszego), z całą pewnością mamy do czynienia z nie w pełni spodziewanym wyborczym sukcesem.
- Byłbym ostrożny w pokładaniu nadziei w ludziach Kukiza i Petru, którzy w zdecydowanej większości zdobyli mandaty na fali popularności swoich liderów. Pierwszą próbą dla nich będzie zachowanie integralności w obrębie ich własnych ugrupowań - PiS i PO będą starali się przeciągnąć jednych i drugich na swoją stronę - uważa Jan Dziadul, publicysta tygodnika „Polityka”.
Red. Dziadul widzi jeszcze jedno zagrożenie dla całej regionalnej reprezentacji w Sejmie - pogłębiające się podziały wzdłuż linii subregionów województwa. Przypomnijmy tylko, że w poprzedniej kadencji Sejmu naszym posłom nie udało się stworzyć ponadpartyjnego lobby. Teraz może być jeszcze gorzej.
- Słyszymy o planach rozparcelowania województwa. Bielsko-Biała i Częstochowa mają swoje ambicje, więc ich posłowie będą ciągnąć w swoją stronę. O współpracy regionalnej w parlamencie możemy zapomnieć - mówi Dziadul.
Bycie posłem to życiowe osiągnięcie
Nasi rozmówcy zgodnie diagnozują inną chorobę toczącą polską politykę partyjną: korporacyjny wręcz centralizm, który feudalnie sprowadza polityczne doły do roli petentów skazanych na decyzyjną łaskę i możliwość uczestniczenia w powyborczym podziale trofeów. Prof. Tadeusz Sławek, jeden z najwybitniejszych śląskich intelektualistów, podkreśla, że ten centralizm ma przyczyny historyczne:
- W partiach widać lęk przed samorządnością wynikający z doświadczeń, które znamy z anarchii szlacheckiej. A Śląsk, który nigdy nie przeszedł szkoły sarmatyzmu, mógłby być dobrym miejscem wyłaniania nowych elit, idei, rozumienia regionalizmu. Ale tej szansy nie wykorzystuje. Śląskie elity powinny wiedzieć, że bycie elitą wynika ze spełnionego życia. W wielu przypadkach tę tzw. elitę tworzą ludzie, dla których zostanie posłem jest największym osiągnięciem życiowym - mówi prof. Sławek.
Są obserwatorzy śląskiej polityki, dla których nadzieją mogłoby być powstanie partii regionalnej. Samo rzetelne budowanie takiego ruchu na bazie śląskich organizacji mogłoby być elitotwórcze. W przyszłym roku ma odbyć się zapowiadany przez prof. Zbigniewa Kadłubka Kongres Górnośląski. Może będzie to dobra okazja, by porozmawiać o ścianie, do której dotarła koncepcja regionalizmu w polityce. Z nią zderzyli się w wyborach Zjednoczeni dla Śląska.
Nie stworzyliśmy swojej dumnej Szkocji
Najbardziej optymistyczny scenariusz dla nowych regionalnych elit jest dość pesymistyczny. Ludzie, którzy byliby w stanie tworzyć te elity, prawdopodobnie są jeszcze niepełno- letni, uczą się w szkołach lub dopiero zaczynają studia.
Jak zaznacza prof. Tomasz Pietrzykowski, prawnik z UŚ i były wojewoda śląski, przespaliśmy 20 lat - 20 lat drenażu zdolnych mieszkańców regionu do innych części Polski: „Nie stworzyliśmy swojej dumnej Szkocji, która nie jest tym samym co Anglia, choć tworzy z nią Wielką Brytanię. Tak samo Śląsk, część Polski, nie jest tym samym, co reszta Polski. Ale ta duma dopiero kiełkuje”.
- Dopiero dorasta pokolenie ludzi dumnych ze swojego pochodzenia. Takich, którym Śląsk i Katowice kojarzą się lepiej niż ich rodzicom w młodości. Niewykluczone, że wielu z nich wyjedzie na studia lub po studiach do Krakowa czy Warszawy. Ale prawdziwe elity regionalne nie muszą przez całe życie funkcjonować regionalnie. Wystarczy, że pamiętają, czują i wiedzą, skąd są. Takich ludzi w polityce nam brakuje - mówi prof. Pietrzykowski. - Naprawdę nie widzę innego powodu, dla którego dziś nasze elity miałyby tak bardzo odstawać od elit regionalnych w innych częściach kraju - dodaje.
Cała nadzieja w gimnazjalistach. Również i tych, którzy dziś głosowaliby na partię KORWiN.