Garnkowi z PiS przyganiał kocioł z SLD...
"Misiewiczyzm" to fenomen godny potępienia. Ale jeśli ktoś ma pierwszy rzucić kamień, to na pewno nie Tomasz Trela.
Zastanawiam się, czy list szefa łódzkiego SLD Tomasza Treli z propozycją pracy dla Bartłomieja Misiewicza, którego odyseja po różnych publicznych stanowiskach dobiegła w końcu kresu, jest wyrazem tylko bezczelnego poczucia humoru czy też może podwyższonego poziomu izolacji świadomości, zwyczajnego odklejenia od realiów. Napisał Trela do Misiewicza m.in. tak: „Mając na uwadze fakt, że obecnie jest Pan pozbawiony tak pracy jak i szansy na posadę odpowiadającą Pańskim, jak sądzimy, aspiracjom, mamy propozycję. Jako władze SLD w Łodzi chętnie zatrudnimy Pana w nowym zespole, którego zadaniem będą szeroko rozumiane kontakty z mediami, obsługa strony internetowej oraz mediów społecznościowych. Biorąc pod uwagę Pańskie - niewielkie, ale jednak - doświadczenie zdobyte podczas pracy w charakterze rzecznika prasowego MON, myślimy, że naszą ofertę kierujemy do właściwej osoby. Tak forma zatrudnienia, zakres Pańskich obowiązków, jak i wysokość pensji pozostają do uzgodnienia, jesteśmy gotowi do negocjacji”.
Przeczytałem ten fragment i pomyślałem: i kto to pisze... Misiewicz, cudowne dziecko Antoniego Macierewicza, owszem, doświadczenie ma znikome, wyższego wykształcenia nie ma, a przez kilkanaście miesięcy żył z pieniędzy podatników. Dopiero specjalnie powołana przez prezesa PiS komisja została zmuszona - nie oszukujmy się, że było inaczej - do uznania, że „nie ma kwalifikacji do pełnienia funkcji publicznych”. Misiewicz to po prostu symbol dzisiejszej odsłony Teraz K... My, czyli: jak mamy władzę, to nasi na niej muszą zarobić.
Tyle tylko, że fenomen „misiewiczyzmu” to coś jeszcze. Coś, co powstało na długo przed tym, nim poznaliśmy jego nazwisko. Chodzi o to, że jest w każdym mieście specjalna kasta działaczy, która nigdy nie pracowała na własny rachunek, a nawet w jakiejkolwiek w firmie prywatnej, bo całe swoje doświadczenie, wszystkie swoje oszczędności i status życiowy, zawdzięcza li i jedynie posadom opłacanym przez podatnika. A posady zawdzięcza tylko przynależności partyjnej. Zastanawiam się, co w ogóle różni Trelę od Misiewicza, poza tym, że wiceprezydent Łodzi ma wyższe wykształcenie i jest starszy. Bo gdzie zaczynał Tomasz Trela? W łódzkim magistracie, na przełomie wieków, gdy Łodzią rządził SLD, a on był o wiele młodszy niż Misiewicz w czasie gdy uznawano, że brak mu kwalifikacji. Potem słynna przechowalnia działaczy partyjnych, czyli Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, a następnie, gdy był już radnym, Zakład Wodociągów i Kanalizacji. Potem znowu WFOŚiGW, w którym ma urlop, bo powołano go na wiceprezydenta Łodzi. Żadnej z tych posad nie dostałby mimo najlepszych nawet kwalifikacji, gdyby nie należał do SLD, bo po prostu nie brano by go pod uwagę. A Misiewicz choć w prywatnej aptece pracował...
Druga sprawa: autor oferty pracy dla Misiewicza to wiceprzewodniczący SLD, partii która stawiała fundamenty pod zasadę TKM. To przecież eseldowski minister skarbu Wiesław Kaczmarek posadził na fotelu prezesa Polskich Sieci Elektroenergetycznych działacza wówczas koalicyjnego PSL, Stanisława Dobrzańskiego. Kaczmarek z bezczelnością godną partyjnego kacyka, nie liczącego się z publicznym groszem, przyznał wtedy, że „Staszek chciał się sprawdzić w biznesie”. To tylko jeden, acz jaskrawy przykład filozofii zarządzania publicznym dobrem przez SLD, a Dobrzańskiego można by nawet nazwać Misiewiczem tamtej koalicji. To przecież z technologii sprawowania władzy przez SLD i PSL płynęła nauka dla PO i PiS jak ustawiać swoich na państwowym wikcie i opierunku, by nie zginęli z głodu.
To, co dziś robi PiS jest wykoślawioną i zintensyfikowaną formą tego, co robił kiedyś SLD, być może na nieco mniejszą tylko skalę i pewno robiłby do dziś, gdyby nie odmówili mu wyborcy. Styl, forma i skala w jakiej publiczne posady zgarnia dla swoich PiS, są oczywiście zatrważające, ale to nie jest tylko efekt jakości zorganizowania aparatu partyjnego, ale i nauk płynących od poprzedników, łącznie z SLD. Misiewiczów jako jednostek które do niczego by nie doszły, gdyby nie ich partia, jest w każdej z partii, które były u władzy wielu. To fenomen ze wszech miar godny potępienia, tyle tylko, że jeśli ktoś ma w Miesiewicza pierwszy rzucić kamień, to na pewno nie Tomasz Trela.