Gang "Małpy", czyli przestępcze życie miasta przy ulicy Wielopole 13. Gangsterzy mają wyższe wyroki
Mężczyzna wszedł na zaplecze kantoru. Tam już czekał Edward K. ps. Małpa. Skinął głową, po czym pojawił się potężnie zbudowany Wojciech, który policyjną pałką wymierzył mężczyźnie 10 uderzeń w pośladki - by zapamiętał, jak się tu traktuje ludzi, którzy nie oddają pieniędzy na czas.
Na zaplecze kantoru przy ul. Wielopole 13 w centrum Krakowa nie można było wejść ot tak, z marszu. To miejsce było dostępne dla wtajemniczonych, zaufanych ludzi. Działał tam gang w mieście znany właśnie jako "Kantor Wielopole". Ludzie mogli tam zawitać, by oddać zaległy dług, pożyczyć pewną sumkę albo dobić targu z bossem Edwardem K.
Dlaczego przylgnęła do niego ksywa "Małpa"? Może z powodu wyglądu 66-letniego dziś mężczyzny. Na przestrzeni kilku lat stworzył znakomicie funkcjonujące przestępcze konsorcjum, które obracało gigantycznymi pieniędzmi. Kantor był ledwie przykrywką dla oszukańczych przekrętów i miejscem, w którym boss robił interesy lub, co czasem się zdarzało, obserwował, jak uchodzący za jego ochroniarza Wojciech B. tłukł pałką tych, którzy nie płacili na czas rat pożyczek. Pobici rzadko robili obdukcję. Jeszcze rzadziej zgłaszali policji, że padli ofiarą przestępstwa.
Oficjalnie kantor działał od 1996 roku, zarejestrowany od Wiolettę K. - kobietę bossa. On sam, jako osoba karana, nie mógłby prowadzić takiego biznesu. Potem kobieta tłumaczyła, że była jedynie figurantką. - Nie znałam kodów do sejfu i alarmu - opowiadała, ale świetnie orientowała się w interesach "Małpy" i miała duży wpływ na obsadę kadry w kantorze. Faktycznie to Edward K. decydował o wszystkim i wydawał polecenia.
Inwalida na wózku
Piekielnie inteligentny, obrotny, sprytny. Gang pod jego kierownictwem chodził jak w zegarku. "Małpie" nie przeszkadzało w tym nawet to, że od 1998 roku - po ciężkim wypadku - poruszał się na wózku inwalidzkim, a potem o lasce. Z czasem odzyskał sprawność i mógł jeździć na motorze i autem. Raz mercedesem wjechał pod Kościół Mariacki na Rynku, przez co wdał się w pyskówkę ze strażnikami miejskimi. Skończyło się na postawieniu mu zarzutu znieważenia. Strażniczkę nazwał s.., strażnika – ch…
By zdać sobie sprawę, jak rozległe były nielegalne interesy gangu, niech świadczy fakt, że sam wyrok zawierający zarzuty sformułowane wobec 16 oskarżonych to 153 strony, a jego uzasadnienie zajęło trojgu sędziom aż 579 stron.
Sam proces w I instancji trwał blisko 10 lat, rozpoczął się na wiosnę 2008 roku. Dopiero teraz w marcu br., zapadły prawomocne wyroki przed Sądem Apelacyjnym w Krakowie. Boss i jego przyboczni nie kryli zaskoczenia, gdy dostali wyższe kary. Jakie? O tym dalej.
Dwa sejfy "Małpy"
W tym miejscu trzeba wskazać, jakimi przestępstwami zajmowali się oskarżeni. Generalnie wszystko kręciło się wokół dużych pieniędzy. Edward K. na zapleczu lokum przy ul. Wielopole 13 miał dwa sejfy. Jeden biały, w którym trzymał kasę z kantoru - jego zawartość mogli kontrolować choćby ludzie z Narodowego Banku Polskiego. Obok był ukryty złoty sejf - tam "Małpa" trzymał prywatne zasoby. Na karteczkach zapisywał rozliczenia z klientami. Miał też notes, w którym były dokładne zapiski.
Notes zarekwirowano mu w 2002 roku do jednej ze spraw karnych. Był ważny, bo tylko z ostatnich dwóch lat były tam nazwiska ponad 100 klientów, z którymi robił interesy. Znaleźli się wśród nich lekarze, urzędnicy, trener krakowskiej drużyny piłkarskiej, a nawet zakonnice. Były adnotacje: dał (kontrahent ulokował w kantorze sumę), wziął (zlikwidował pożyczkę lub otrzymał pożyczkę), oddał (zwrócił w całości pożyczkę), wisi (stan zadłużenia). Z jego oferty ludzie korzystali, bo była atrakcyjna.
Przyjmował lokaty i płacił takim klientom 1-2 proc. odsetek w skali miesiąca. Jeśli ktoś ulokował u niego 100 tys. zł, to miesięcznie dostawał tysiąc złotych. Taka działalność parabankowa była nielegalna. Rekordzista lokował tak pieniądze 150 razy. Chętni przychodzili z kwotami nawet po 400 tys. zł. Członek gangu, adwokat Andrzej G., miał tam na lokacie 27 tys. dolarów, co miesiąc brał prowizję. Oprócz tego miał stałą pensję u bossa, był na każde jego zawołanie. Reprezentował go w sądach, a gdy doszło do wielkiej akcji policji - ostrzegł jednego ze swoich. Artur Ł. umknął do Tajlandii i wrócił na proces do Krakowa dopiero, gdy z sądu dostał tzw. list żelazny gwarantujący mu nietykalność do czasu prawomocnego wyroku.
Zaufany adwokat i notariusze
"Małpa" pożyczał pieniądze na 8-10 proc. w skali miesiąca. Świadek koronny Krzysztof P. ps. Loczek zeznał, że niewiele było osób, które mogłyby się odważyć pożyczyć i nie oddać kasy "Małpie", który znał ludzi z różnych środowisk. Jako ochroniarz pracował u niego choćby znany siłacz, 22-krotny medalista mistrzostw Europy i świata oraz pięciokrotny rekordzista globu w "wyciskaniu" na leżąco.
Boss miał też znajomości w kręgach prawniczych. Nie tylko blisko współpracował z adwokatem Andrzejem G., o którym sąd potem napisze, że w jego przypadku pomoc dla członków gangu przekraczała ramy wyznaczone przez zasady etyczne wykonywanego zawodu. W przestępczych przekrętach "Małpa" korzystał też z pomocy notariuszy Macieja K. i Roberta L. Dzięki nim możliwe było udzielanie pożyczek pod zastaw nieruchomości i przejęcie kilku z nich. Takie wrogie przejmowanie mieszkań, domów, lokali i - w jednym przypadku - hotelu, stało się znakiem firmowym tego gangu.
Rola notariuszy była istotna: mieli nadawać pozory legalności działalności grupy. Poświadczali oni nieprawdę i to potem umożliwiało członkom gangu składanie doniesień przeciwko pokrzywdzonym, którzy dostawali wyroki za fałszywe zeznania, kiedy ośmielali się podważać legalność aktów notarialnych. Niektórych świadków zastraszano, inni sami wycofywali się z oskarżeń, gdy okazywało się, że policja umarza wszystkie sprawy przeciw członkom gangu.
"Małpa" wymuszał też od niektórych podpisywanie fikcyjnych zaświadczeń, że policjanci Centralnego Biura Śledczego namawiali ich do zeznań obciążających Edwarda K. Plik takich fałszywych zaświadczeń odkryto w domu Małpy.
Z jednej strony członkowie gangu wykazywali znikome zarobki, z drugiej - jeździli luksusowymi autami i opływali w dostatki. Zarabiali krocie. Regułą było, że boss nie chciał pożyczkodawcom wręczać pokwitowań sum. Coś tam pisał w notesiku, a później nagle rzucał klientowi kolejną kwotę do spłacenia. Jeden pożyczył 80 tys. dolarów, a w sumie spłacił 576 tys. zł. Inna osoba pożyczyła 25 tys. zł, a straciła dom pod Gorlicami. Małżonkowie R. zapożyczyli się na 80 tys. zł, a oddali fortunę, bo 420 tys. zł.
"Małpa" i jego ludzie gotówkę lokowali w nieruchomości, co było zwykłym praniem brudnych pieniędzy. By zalegalizować nielegalne zyski, kupili nieruchomości w Zielonkach za 553 tys. zł, mieszkanie na ul. Dietla, kamienicę na ul. Poselskiej za 4,5 mln zł i mieszkanie na os. Krakowiaków.
Wyższe wyroki prawomocne
Proces "Małpy" i jego ludzi trwał wiele lat, a wyrok był surowy: Edward K. dostał 10 lat więzienia i 800 tys. zł grzywny. Na skutek odwołania prokuratury Sąd Apelacyjny w Krakowie podniósł mu wymiar kary do 11 lat i 6 miesięcy. Wyższy wyrok dostał też Wojciech B. (z 8 do 10 lat), Marian G. (z 4 do 5 lat i 6 miesięcy), notariusz Maciej K. (z 4 do 6 lat i 4 lata zakazu wykonywania zawodu) Wioletta K. (z 2 lat i 2 miesięcy do 4 lat). Drugi notariusz, Robert L., dostał 2 lata odsiadki. Sąd nakazał powtórzyć proces Małpy i jednego z notariuszy jedynie w kwestii trzech zarzutów, ale wspomniane wyżej wyroki są już prawomocne.