Niby coś innego, ale jednak brzmi znajomo. Do kin weszły już kolejne „Gwiezdne wojny”. Nie jest to jednak kolejny rozdział ukochanej na całym świecie sagi. „Łotr 1” to zupełnie odrębna historia, ale usytowana w dobrze znanej nam Galaktyce.
To już drugi z rzędu rok, w którym fani „Gwiezdnych wojen” dostają pod choinkę specjalny filmowy prezent. W zeszłym roku było to długo oczekiwane „Przebudzenie Mocy” - siódmy rozdział sagi „Star Wars”, w którym powracają dawno niewidziani i kultowi już bohaterowie filmów z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych - Han Solo, Luke Skywalker i księżniczka Leia.
W tym roku jednak dostajemy coś zupełnie innego, film, po którym fani nie wiedzieli czego do końca się spodziewać. „Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie” to zupełnie odrębna opowieść z nowymi bohaterami, która jest osadzona w dobrze nam znanej Galaktyce.
Obraz jest bowiem tak zwanym spin-offem, czyli filmem (ale może to być też książka czy gra komputerowa), który bazuje na istniejącym już dziele. Spin-offy skupiają się na postaciach drugoplanowych, rozwijają wątki poboczne lub - jak w przypadku „Łotra 1” - rzucają światło na nieprzedstawione w oryginale wydarzenia. Są więc rozwinięciem znanego już filmu, a mówiąc jeszcze prościej - dodatkiem do jakiejś historii.
Ze wstępnych szacunków wynika, że film, który kosztował 200 mln dolarów, może zarobić w pierwszy weekend 100-150 mln dolarów w USA, a na świecie 280-350 mln. Na duży sukces wskazuje już przedsprzedaż biletów. Kiedy o północy 28 listopada bilety weszły do sprzedaży w Stanach Zjednoczonych, w ciągu dziesięciu minut padły serwery stron, na których można je było kupić. W ciągu pierwszych dwudziestu godzina film uplasował się na drugim miejscu na liście najchętniej kupowanych w przedsprzedaży biletów. Wyprzedziło go tylko „Przebudzenie Mocy”. Moc w fanach jest więc wciąż silna.