Fusy i popiół. W rocznicę pożaru Archiwum Miasta Krakowa
W najbliższą niedzielę mija rok od wybuchu pożaru Archiwum Urzędu Miasta Krakowa, pożaru, który przez historyków jest uznawany za największą od czasu II wojny światowej katastrofę w archiwistyce.
Archiwum płonęło przez niesamowite dziesięć dni. Potem przez długie tygodnie zgliszcza i ruiny były wystawione na działanie deszczu, mrozu, słońca i odwilży. Z zasobu archiwum nie pozostało niemal nic. W normalnych warunkach takie katastrofy kończą się - choćby symboliczną - odpowiedzialnością. Ktoś podaje się do dymisji, zapadają decyzje personalne. Nie u nas. W Krakowie jak zawsze „nic się nie stało”. Co jednak miałoby się stać, jeśli tuż po pożarze prezydent Jacek Majchrowski mówił w stylizowanej na wywiad prasowy rozmowie ze swoją pracownicą, że: „na szczęście, proszę państwa, część (dokumentów - red.) jest zdigitalizowana, część jest w wielu kopiach, które są w nadzorze budowlanym, w różnych instytucjach, także to jest wszystko do odtworzenia”. Jakie to potworne kłamstwo, dziś wiemy doskonale. I co? Jajco.
Niestety, władze Krakowa obliczyły dobrze. Mało kogo ten temat interesuje. Szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy każdą aferę można w dowolny sposób zamulić i sprawić, by nabrała „znamion niejednoznaczności”. Nawet pożar, który płonie tuż obok, gdy na naszych oczach płonie historia pokoleń krakowian. Co jednak zrobić, skoro ludzie teoretycznie odpowiedzialni za to, by nie pozwolić na takie zamulanie, sami łapią się na to jak excuse-moi muchy na lep? Mówię oczywiście o dziennikarzach, tych krakowskich, z których duża część zrejterowała od tematu i najwyraźniej stwierdziła, że nie należy psuć humoru panu prezydentowi i jego ekipie.
Z czasu, kiedy płonęły hale przy ul. Na Załęczu, oprócz widoku gorejących hal mam bowiem jeszcze jedno wspomnienie. To spora grupa pracowników krakowskich mediów, która zamiast rzucić wszystko i zajmować się uciekającymi z dymem dowodami, towarzyszyła dyrektorowi Zarządu Zieleni Miejskiej, który „przypadkiem” w tym samym czasie (9 lutego - pożar w pełni) postanowił posypywać krakowskie planty fusami od kawy. Wianuszek dziennikarzy towarzyszący mu w tej zabawie w chwili toczącej się nieopodal katastrofy to obraz nie mniej tragiczny niż buchające wówczas z nowoczesnych hal płomienie. I mówi o naszym mieście równie dużo.
Już jutro (5 lutego 2022) na łamach "Dziennika Polskiego" nasz obszerny raport o pożarze miejskiego Archiwum.