Fundacja Rodzin Górniczych to pięć tysięcy wdów i sierot
Wdowa po górniku kopalni Bielszowice Małgorzata Brokos nie przestaje patrzeć w telewizor, gdy lecą migawki z akcji ratunkowej w kopalni Zofiówka. - Biedne te żony, które czekają na mężów, biedne te dzieci, szczerze im współczuję - mówi. - Gdy zgasną światła fleszy i umilknie medialny szum, zostaną same z problemami.
Jej Marek, górnik kombajnista, zginął w 2001 roku, ale ona nie przestaje myśleć o tamtym dniu. Nie przestaje pisać do niego listów, których nie ma dokąd wysłać. Spędzała wtedy wakacje w Ustroniu z trójką ich dzieci, gdy zjawili się oni. Znała niektórych, bo kiedyś pracowała w tej samej kopalni. Dlatego bała się tego, co powiedzą, i łapczywie połknęła tabletkę, którą jej podsunęli. Tak bardzo chciała usłyszeć, że nie ma rąk, nóg, ale żyje. Wyszeptała tylko: „Powiedzcie, że on żyje, proszę”.
Choć bywają trudne dyskusje między Polakami, to w obliczu górniczych tragedii wznosimy się ponad podziały. Górnicy nawet mówią ironicznie: jak zarabiamy, to nas nienawidzą. Jak giniemy, wszyscy nas kochają.
Jaki jest portret rodziny górniczej po wypadku? Główny Instytut Górnictwa przyjrzał się wdowom, których mężowie zginęli w latach 1987-2006. Doszło wtedy w kopalniach do 809 wypadków śmiertelnych.
Co druga żona zmarłego górnika miała poczucie, że nie uporała się psychicznie z utratą męża. Każdy dzień je hartował, każdy problem umacniał, ale strach o przyszłość pozostawał. Ewa Nowak tak nienawidziła kopalni Zabrze-Bielszowice, w której stracił życie jej mąż, że gdy już musiała jechać w tamtą stronę, wybiera trasę tak, by ominąć ją z daleka.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień