Freeganizm w Polsce. Kiedy jedni marnują, inni skipują, czyli jedzą to, co inni wyrzucą. Wszystko po to, by nie marnować żywności
Każdego roku w Polsce marnuje się 9 mln ton żywności, co oznacza, że każdy z nas wyrzuca w tym czasie średnio 235 kg jedzenia (to np. 1175 sztuk jabłek). Tak wynika z raportu Federacji Polskich Banków Żywności, „Nie marnuj jedzenia 2018”. O to, by go rzeczywiście nie marnować, troszczą się skiperzy, ludzie odzyskujący dobre produkty wyrzucane przez innych.
Na jednej z grup facebookowych trafiłam na kolorowe zdjęcie skrzynek (było ich 20) pełnych owoców, warzyw i pieczywa z podpisem „ Po nocnym skipie w Poznaniu...zapraszam, jeśli ktoś ma ochotę na jedzonko po odbiór”. Co to za skip, gdzie on jest i dlaczego iść tam trzeba w nocy? Poszukałam w internecie i znalazłam: „skip to rodzaj kontenera otwartego u góry, przeznaczonego na odpady i gruz budowlany”. Czyli śmietnik? W nocy, na śmietnik? Postanowiłam sprawdzić. Po krótkiej rozmowie z autorką posta - Pauliną - umówiłyśmy się na następny wypad. Wymogi były proste: ubranie, którego nie szkoda zabrudzić, rękawiczki (kilka par) i latarka (najlepiej czołowa). Bo skip to nocny wyjazd grupy osób na śmietniki przy sklepach w poszukiwaniu nadających się do jedzenia produktów.
Na miejsce zbiórki przyjechałam kilka minut wcześniej. Był więc czas na rozmowę.
- Na swoim pierwszym skipie, na który poszłam z ciekawości ze znajomym Adamem, doświadczyłam bardzo mocnej wewnętrznej walki. Trafiłam na dzień, kiedy było naprawdę dużo jedzenia. Nie było wiadomo, czy się cieszyć, że jest go tak dużo i mam szansę zobaczyć, jak wygląda cały proces, ochłonąć, dogadać się ze sobą, a potem wypytać Adama o wskazówki dotyczące skipowania, zaobserwować, jak to robić. Z drugiej strony dopadł mnie smutek i złamanie
- wspomina Paulina.
W poszukiwaniu wolnego… śmietnika
Niedziela, godzina 22. Sołacz. Trzy odpalone samochody, po dwie osoby w każdym wyruszają na skipa. Jadę z Pauliną w pożyczonym od kolegi samochodzie. Na pytanie, czy on wiedział, gdzie jedziemy tym autem, powiedziała z uśmiechem, że dlatego właśnie się zgodził.
Podjeżdżamy pod dyskont „Biedronka”. Paula wychodzi pierwsza. Nie krępuje się nawet wtedy, gdy nagle zapala się światło ze sklepu, które reaguje na ruch.
- O, dobrze, będziemy lepiej widzieć - mówi i pewnym krokiem podchodzi do ogrodzonych śmietników. Sprawdza kłódkę. Jest zamknięta. Wraca do samochodu, przekazując kolejny adres, bliżej obrzeży miasta.
Okazuje się, że w centrum miasta nie ma tak dużo „wolnych” śmietników. Są często zamknięte, na prywatnym terenie sklepu. Zupełnie inaczej jest w „sypialniach” Poznania. Baranowo, Zakrzewo, Lusowo - właśnie w tym kierunku jedziemy.
Wysiadamy przy kolejnym sklepie. Przed nami dwa duże czarne kontenery zamknięte na najsłabsze zabezpieczenie przeznaczone dla rowerów. Dalej sporo skrzynek, ładnie poukładanych i dwa zielone mniejsze pojemniki na bioodpady. Zakładamy rękawiczki. Otwieramy najpierw te małe. Warzywa i owoce już są zepsute i w pojemniku jest mnóstwo robaków i much, a zapach wykrzywia nos. Naciągam jak najwyżej rękawiczki. Nieobeznana w temacie wystraszyłam się, że będę musiała teraz włożyć do kontenera całą rękę. Anita i Agnieszka skipowiczki z doświadczeniem - zaczęły majstrować przy dużych zamkniętych pojemnikach. Przypięcie rowerowe pozwoliło nam tylko podnieść przykrywkę i zajrzeć z latarką do środka. Zobaczyłyśmy czarne worki i nic więcej. Żadnego zapachu, czy żywności, a nawet muszek…I okazało się, że to właśnie było to!
- Prawdopodobnie, w tych workach są produkty, które nas interesują. Możecie trafić na przykład na worek z marchewką, ziemniakami i selerem. Drugi może być z pomidorami i ogórkami
- objaśnia Paulina i wkłada rękę do śmietnika. Rozrywa jeden worek i wyciąga czerwoną paprykę. Wygląda normalnie, nie jest brudna ani nadgniła. Patrzę na nią ze zdziwieniem, bo przecież czasami nawet na półkach w sklepach widziałam gorsze.
Bierz to, co sam byś zjadł
Naśladując Paulinę wkładam rękę do tajemniczego kontenera. Wymacałam worek. Rozerwałam go i poczułam coś śliskiego, ciepłego i miękkiego. Wystraszyłam się, szybko cofnęłam rękę. Z rękawiczki kapało coś czerwonego... W powietrzu zapachniało truskawkami. Odetchnęłam z ulgą. Wróciłam do tego worka. Zagarnęłam garść trochę przyduszonych, ciepłych owoców. Raczej sprzedawane były na wagę, bo były bez opakowań. Wrzuciłam do oddzielnej skrzynki kilka takich garści. Po kwadransie wyciągnęłam cały worek.
Były tam też borówki i maliny. Te ostatnie w opakowaniach, które uszkodziły inne owoce. Zaczęłam wybierać nadające się do spożycia borówki do skrzynki. Zgodnie z instrukcją Pauliny, która powiedziała, żeby brać tylko to, co bym sama zjadła. Obok były też inne kosze. W jednym uzbierało już się z pięć pęczków rabarbaru, w innym melony i morele.
Pomagaliśmy sobie nawzajem. Nikt nie komentował, nie było czasu. Po około dwóch godzinach pracy, w tych dużych śmietnikach oprócz owoców i warzyw znaleźliśmy zapakowane pudełka pizzy, śledzie w wiaderkach, kiełbasy na grilla, serki i jogurty. Te produkty nie spełniały jednak wymogów i trafiły z powrotem do kosza.
Pierwszą selekcję zawsze się robi na miejscu. Po to, by nie ubrudzić samochodu, a także by ponownie nie tracić czasu na wyrzucanie. Każdy produkt, który znajduje się w opakowaniu - natychmiast rozpakowujemy. Wtedy sprawdzamy, czy nie ma pleśni, robaków i czy nie jest nadgniły. Zdrowe warzywa i owoce składamy do koszy według kategorii. Warzywa oddzielnie od owoców, a jeżeli jakiegoś produktu jest dużo - przydziela się mu oddzielną skrzynkę. Tak było z kapustą, której znaleźliśmy około trzy duże skrzynki. Trzeba też uważać, by ciężkie i twarde produkty nie zniszczyły miękkich i delikatniejszych.
Przez dwie godziny przebraliśmy dwa kontenery z odpadami. Pod nimi złożonych było 10 skrzynek z jedzeniem - szparagi, pomidory i młode ziemniaki, dużo owoców i pieczywa. To ostatnie zazwyczaj zabiera się na zupy dla bezdomnych. Liście od kapusty, brokuły, kalafior i inną zieleninę - dla zwierząt. Przychodzi też młodzież, by wziąć sobie coś na kolację. Nie z racji tego, że nie ma za co kupić, dlatego, że nie chce marnować dobrego jedzenia. Skipowicze też sami konsumują swoje „zbiory”.
Czytaj też: Chleb, owoce i wędliny najczęściej lądują w koszach na śmieci. Jedzenie wyrzuca już 42 proc. z nas
Anita nie robi zakupów...
- Obserwowałam temat freeganizmu wyłącznie w sieci. Od czterech miesięcy zaczęłam intensywnie przeliczać mój budżet, bo dostałam podwyżkę, a wszystko i tak w magiczny sposób się rozpływało. Zaczęłam więc badać, gdzie „uciekają” moje zarobione pieniądze. Okazało się, że wszystko wydaję na awokado i hummus
- opowiada Anita. - Na jednej z grup fejsbukowych zobaczyłam ogłoszenie Pauliny o możliwości odbioru skipowaniego jedzenia. I to był ten impuls. Śmieszne i fascynujące jest to, że przestałam od dwóch tygodni chodzić do sklepów. Nie muszę. Oprócz podstawowych produktów, które zużywam na co dzień ze skipu, mam wszystko, co jest mi potrzebne - przekonuje.
Ta grupa ludzi czuje, że ma misję do spełnienia.. Pojęcia zero waste i freeganizm są im jak najbardziej znane. Studenci i pracująca młodzież chodzą na polowanie na śmietniki świadomie. Większość produktów, które uda im się znaleźć oddają każdemu, kto przyjdzie i jest w potrzebie. Sobie zostawiają tylko tyle, ile mogą zjeść, by nie marnować.
Przy drugim i trzecim sklepie poszukiwanie i sortowanie poszło nam już bardzo sprawnie. W ostatnim śmietniku znaleźliśmy ponad 5 kilogramów cukierków (były to Michałki), których okres przydatności do spożycia upłynął z końcem maja. Otworzyłam jednego, nawet nie miał białego nalotu. W worku obok cukierków było też ponad 120 opakowań czekoladek. Na papierku miały bożonarodzeniowe motywy.
O 4 nad ranem musieliśmy poprzekładać skrzynki w samochodach, by zmieścić wszystko to, co udało się nam „upolować”. A byliśmy tylko pod trzema dyskontami. Ponad 30 dużych skrzynek pełnych jedzenia zanieśliśmy do piwnicy na Łazarzu. Ustawiliśmy je na korytarzu, przy ścianie między drzwiami do poszczególnych piwnic. Sąsiedzi Pauliny w większości nie mają nic przeciw. Doskonale wiedzą, że ona, tak samo jak przy sklepach, zostawi porządek po takiej akcji. I faktycznie, ani jednego liścia kapusty, ani jednego rozerwanego worka, nie zostawiliśmy po sobie przy śmietnikach. Pracownicy na pewno zauważą nasze działania. Zarejestrowały je kamery, ale przecież zniknęła też większość worków...
Dzień drugi - obrabianie
Nocny wyjazd pod sklepy to tylko jedna strona skipu. Na drugi dzień zbiera się jeszcze większa grupa na tzw. obrabianie. Ludzie po pracy przychodzą z nożyczkami, rękawiczkami i zaczynają przebierać i oczyszczać (chociażby wodą z octem). Dzielą jedzenie, które jest do spożycia dla ludzi i zwierząt oraz do kompostownika. Nie jest to takie proste. Bo trzeba się mocno napracować, jak przy obrabianiu drobnych jagód, np. borówki. Te owoce zaczynają bardzo szybko pleśnieć już od jednej kropeczki, której trzeba szybko poszukać. A sama jagoda wygląda na świeżą. Do tego jest ich dużo. Na przegląd kilograma takich borówek trzeba poświecić co najmniej pół godziny - jak ktoś ma wprawę. Bo jak ktoś robi to po raz pierwszy, to musi zarezerwować ze dwie godziny.
Kolejnym punktem jest dystrybucja. Zanim skipowicze wyjadą „na zakupy”, kontaktują się ze schroniskami i innymi organizacjami, by podpytać, czy znajdowane produkty są im potrzebne. I okazuje się, że taka żywność nie leży długo, a ciężka praca nie idzie na marne. Jedzenie które uzbieraliśmy w jedną noc, następnego dnia do godziny 23 było rozdane. Chociaż produkty ze śmietników zbieracze proponują za darmo, to ludzie często przynoszą coś w zamian. Ktoś ma w nadmiarze orzechy, czy suszone owoce - to się nimi dzieli. Takie działania przyciągają do siebie ludzi, którzy po prostu nie chcą marnować.
Zastanawiałam się nad wątkiem prawnym. Pracownicy sklepów mają prawo wezwać policję, jeżeli zauważą takie nielegalne działania obok ich śmietników, ale skipowiczów to nie przeraża.
- Mówimy prawdę, co tu robimy i dlaczego. A jeżeli dostaniemy karę w postaci prac społecznych - to i tam będziemy pomagać. To nie jest sprzeczne z naszą misją
- wyjaśnia Paulina.
Rodziny skipowiczów nie zawsze pozytywnie odbierają ich „zakupy” na śmietnikach. Ale po tym, jak zobaczą co i ile udaje się im zebrać - zmieniają zdanie.
Wokół grupy skipowiczów w Poznaniu już uzbierało się około 50 ochotników. Planują to robić regularnie. Nadchodzi kolejna noc...
Zobacz, jak wygląda zdobywanie jedzenia przez freegan: