Fiński snajper Simo Häyhä i wojna zimowa. Rosjanie nazywali go Biała Śmierć
Wojna na Ukrainie to druga w ciągu ostatnich stu lat wojna zimowa prowadzona przez Rosję. Pierwszą, tę z 1939-1940 roku, mocarstwo Stalina faktycznie przegrało. Druga, którą niespełna tydzień temu rozpętał bandycki reżim kagiebisty Putina, tego Hitlera XXI wieku, także, wydaje się, wiedzie rosyjskiego niedźwiedzia (choć może raczej należałoby tu wymienić inne zwierzę - hienę) do klęski.
Obecna wojna z Ukrainą, to w dużej mierze kalka tamtej - z Finlandią. I tam zaczęło się od prowokacji zorganizowanej przez Rosję (ostrzał nadgranicznej wioski w sowieckiej Karelii przez nieistniejącą po fińskiej stronie artylerię). I tam, choć nie na taką skalę, gdyż ówczesna wojna miała głównie charakter pozycyjny, dochodziło - ze strony rosyjskiej - do aktów ludobójczych. W tamtej wojnie także wreszcie dążono do obalenia władz niepodległego państwa i zastąpienia ich przez ruskich mianowańców.
W Finlandii Stalinowi się to nie udało. Czy uda się Putinowi w Ukrainie? Jak przypomina Romulad Szeremietiew, specjalista z zakresu wojskowości, dysproporcja sił między Finami i Rosjanami była dużo gorsza dla Finów niż obecna przewaga Rosji nad Ukrainą.
Były wiceminister obrony narodowej napisał kilka dni temu: „Sowieci użyli przeciwko Finom ponad miliona sołdatów, Finlandia miała armię liczącą 332 tys. żołnierzy. Dramatycznie wyglądała przewaga sowiecka w sprzęcie - 6,5 tys. czołgów i 3,6 tys. samolotów, gdy Finowie mieli 80 czołgów i 160 samolotów. A wynik starcia? Co prawda Finlandia musiała oddać część swego terytorium Stalinowi, z którego wcześniej ewakuowała całą ludność, ale obroniła swoją niepodległość, nie stała się kolejną republiką sowiecką. Stało się tak, ponieważ Finowie stawili zaciekły opór: fińscy obrońcy stracili w walkach 35 samolotów, ale strącili 934 samoloty sowieckie i zniszczyli około 2300 czołgów i pojazdów opancerzonych, nie tracąc żadnego własnego czołgu, a do tego włączając do swoich wojsk pancernych zdobyczne czołgi sowieckie, mieli ich nawet więcej niż przed wybuchem wojny. Ten sukces osiągnęła armia cechująca się patriotyzmem i wysokim morale, odwagą, umiejętnie wykorzystując obronnie własne terytorium (fortyfikacje Linii Mannerheima), zdolna do działań w trudnych warunkach zimowych. Do legendy przeszły wyczyny fińskich narciarzy snajperów - grozę w sowieckich szeregach wzbudzał sierżant Simo Häyhä”.
Rosjanie nazywali go „Biała Śmierć”. Wiedzieli, co mówią. Zaledwie w ciągu stu dni ten fiński snajper zastrzelił ponad 700 żołnierzy Armii Czerwonej, która z rozkazu Stalina napadła 30 listopada 1939 roku na Finlandię. Simo Häyhä jest do dzisiaj najskuteczniejszym snajperem w dziejach świata. Fiński bohater urodził się 17 grudnia 1905 roku.
Ta wojna miała być dla ZSRR bułką z masłem. Dysproporcja sił pozwalała sądzić agresorom, że zaatakowana późną jesienią 1939 roku Finlandia podzieli los Polski i państw bałtyckich, które uległy sowieckiej przemocy. To, że się tak nie stało, Finowie zawdzięczają w dużej mierze bohaterskim snajperom, z których najsłynniejszym był właśnie Simo Häyhä.
Snajperzy w białych ubiorach ochronnych bardzo szybko stali się postrachem sowieckich agresorów. Byli wspaniale wyszkoleni, dobrze wyposażeni i... syci, w przeciwieństwie do wygłodniałych czerwonoarmistów, którzy w łapciach szli na Helsinki. Finowie atakowali wrogów znienacka, zazwyczaj nocą lub nad ranem. Niestraszna im była zima, która na przełomie 1939-1940 roku była bardzo mroźna - temperatury spadały nawet do -40 stopni Celsjusza. Tak ciężkim warunkom nie byli w stanie sprostać żołnierze Armii Czerwonej. Tych, których nie zabiła kula snajpera, zabił „generał mróz”. Straty, jakie Sowieci ponieśli w Finlandii, były ogromne: 230 tysięcy zabitych i zaginionych żołnierzy, 264 908 rannych, 5600 w niewoli. Finowie zniszczyli też 2268 czołgów i pojazdów opancerzonych oraz zestrzelili 934 samoloty. To dane oficjalne - autoryzowane przez ZSRR. Według informacji nieoficjalnych straty Armii Czerwonej w wojnie zimowej miały być znacznie wyższe. Simo Häyhä miał w tym rezultacie swój duży udział. Snajper likwidował wrogów przy pomocy fińskiego wariantu słynnego karabinu wyborowego Mosin M28. Używał także często karabinu M28/30 „Pstrykorva”. Żadna z tych broni nie miała celownika optycznego. Häyhä mierzył do wrogów często z kilkuset metrów, posługując się jedynie muszką i szczerbinką. Miał sokole oko - tą metodą zlikwidował 505 żołnierzy Armii Czerwonej. Pozostałych 200 zastrzelił, posługując się pistoletem maszynowym Suomi i pistoletem Lahti L-35.
Sowieci bali się Häyhy i za wszelką cenę usiłowali pozbawić go życia. Przeprowadzali nawet naloty bombowe i używali ciężkiej artylerii, by unieszkodliwić swego wroga. Wszystko bezskutecznie. Jedyne, co osiągnęli to... zniszczenie płaszcza Häyhy, w który zaplątał się odłamek szrapnela. Simo Häyhä był mądrym żołnierzem. Do każdej z akcji przygotowywał się bardzo starannie, dbając o bezpieczeństwo. Zawsze ubierał się całkowicie na biało, a śnieg w pobliżu stanowiska polewał wodą tak, by podmuch wystrzału nie uniósł śnieżnego pyłu, ujawniając kryjówkę. Brał też śnieg do ust, by nie zdradziła go wydobywająca się z nich para wodna.
Ostatniego żołnierza sowieckiego król fińskich snajperów zabił 6 marca 1940 roku. Wcześniej napastnik zdołał jednak strzelić mu w twarz. Kula trafiła w szczękę. Transportujący żołnierza do punktu opatrunkowego kolega opowiadał, że „brakowało mu połowy głowy”. Ciężko ranny Häyhä trafił do szpitala. Wkrótce potem, 13 marca, zakończyła się wojna z sowietami. Finlandia straciła dużą część swojego terytorium, ale zachowała niepodległość.
Simo Häyhä kurował się z ran wojennych przez dobrych kilka lat. Nie był już jednak, jak na początku wojny, prostym kapralem. Decyzją prezydenta Finlandii marszałka Carla Gustafa Mannerheima, Häyhä został awansowany na pierwszy stopień oficerski - został podporucznikiem. Żaden inny żołnierz w historii Finlandii nie awansował tak wysoko w tak krótkim czasie.
Po wojnie Häyhä zamieszkał w Roukolahti, małej wiosce w południowo-wschodniej Finlandii. Zajął się polowaniem i hodowlą psów myśliwskich. Do granicy z ZSRR miał zaledwie 15 kilometrów.
Simo Häyhä doczekał się rozpadu wrogiego mocarstwa. Zmarł w 11 lat po upadku ZSRR, w roku 2002. Miał blisko 97 lat. Kiedy krótko przed śmiercią pytano go o sekret jego snajperskiej celności, odpowiedział: „praktyka”. Na pytanie, jak udało mu się zabić 705 żołnierzy sowieckich, stwierdził krótko: „Robiłem to, co mi kazano - najlepiej, jak mogłem”.
Häyhä już w 1939 roku był bohaterem narodowym całej Finlandii. Po wojnie stał się żywą legendą. Jego popularność przekroczyła wkrótce granice tego nordyckiego państwa. W ostatnich latach Häyhä trafił nawet do popkultury. W wydanym w roku 2010 albumie „Coat of Arms” zespół Sabaton zamieścił utwór „White Death” poświęcony fińskiemu snajperowi. Simo Häyhä stał się także bohaterem utworu „Biała Śmierć” w wydanym w 2013 roku albumie „Bo tu jest Polska” zespołu Obłęd. „Jeden strzał - jeden trup. Biała Śmierć naciska spust” - śpiewają w refrenie polscy muzycy.
Najlepszy snajper nadal żyje w pamięci Finów. Gdy ostatnio Rosjanie zagrozili Finlandii ostrymi retorsjami, gdyby państwo to wstąpiło do Paktu Północnoatlantyckiego (NATO), dowcipni mieszkańcy tego kraju wysłali do nich mema z zimowym krajobrazem z „prośbą”, by określili, na których fotach uwieczniono saperów. Okazało się, że choć na każdym z dwunastu zdjęć widać było tylko pokryty śniegiem las, snajperzy byli na wszystkich.
Czy sołdaci Putina będą chcieli przekonać się o tym empirycznie?