Jemy to, co sami złowimy i zbierzemy - mówią Finowie, i rzeczywiście tak robią. Potrawy przez nich przyrządzane są naturalne, zdrowe i zwyczajnie rozpływające się w ustach.
Składniki mogą być proste, cały sekret tkwi w ich odpowiednim przyrządzeniu. Z takiego założenia wychodzą Finowie i to właśnie dzięki niemu przygotowane przez nich potrawy są prawdziwą ucztą dla wszystkich zmysłów.
Przekonałam się o tym w czasie kilkudniowej wyprawy do Turku. Ani zapierające dech krajobrazy, ani ciekawe zabytki, ani nawet jacuzzi pod gołym niebem nie zrobiły na mnie takiego wrażenia co właśnie jedzenie. Tradycyjne, zdrowe, o nieoczywistym smaku. I rzecz jasna, pięknie podane. Tak pięknie, że nawet jak już żołądek odmawia posłuszeństwa, to oczy wciąż pozostają nienasycone.
Ryby, ziemniaki i grzyby - to one stanowią podstawowy zestaw każdego fińskiego menu. Przyprawione na wiele sposobów, nie są w stanie się jednak znudzić. Bo kto powiedział, że łosoś musi być zawsze wędzony? Finowie potrafią go upiec w taki sposób, by skórka była chrupiąca, a mięso soczyste. No i ten zapach palonego drewna, unoszący się nad talerzem...
Ryby Finowie oczywiście także smażą, ale tak, by nie ociekały olejem. Specjalność zakładu? White fish podana na grzybach. Choć po polsku oznacza sielawę, z jej smakiem nie ma wiele wspólnego. Dość powiedzieć, że rozpływa się w ustach.
- Zupę przyrządzamy z warzyw wyhodowanych w naszym ogrodzie, drugie danie z tego, co uda nam się wyłowić z wody, a deser z darów zebranych w lesie - mówi właścicielka Villi Apollo - restauracji mieszczącej się w dawnym budynku szkoły, na skraju cichego miasteczka Pargas.
Oprócz ryb na fińskich stołach króluje także jagnięcina i prawdziwy przysmak regionu - mięso z renifera. Jak smakuje? Trudno powiedzieć - nikt z naszej grupy spróbować się go nie odważył. Być może zbyt mocno mamy w Polsce zakorzeniony wizerunek przyjaznego Rudolfa zaprzęgniętego do sań Świętego Mikołaja.
Co warte podkreślenia, dania główne w Finlandii zawsze oblane są sosem. Najczęściej beszamelowym. Do tego podawane są oczywiście ziemniaki, ale tu - bez fantazji - jak w każdym polskim domu.
Na koniec każdej uczty obowiązkowy jest u Finów deser. I to nie byle jaki - np. ciasto z kruszonką lub kremem i owocami z fińskich lasów. W Polsce ich nie spotkamy, choć swoim wyglądem trochę przypominają żurawinę lub jarzębinę. Nie radzę jednak jeść ich „na surowo” - są bardzo gorzkie. Ale w połączeniu z np. lodami śmietankowymi smakują idealnie.
W restauracjach, gdzie poza smakiem liczy się także wygląd dań, kucharze sami podają przyrządzone przez siebie potrawy. A to dlatego, że wkładają w nie całe swoje serca i chętnie o nich opowiadają.
Modne jest także prowadzenie lokali rodzinnych. Syn gotuje, ojciec dogląda interesu lub jak w przypadku L’Escale, usytuowanej w porcie na urokliwej wyspie Nagu - wyrabia ceramikę, na której podawane są gościom dania.
Pisząc o fińskim jedzeniu, nie sposób nie wspomnieć także o przystawkach i tradycyjnych śniadaniach. Te pierwsze są lekkie, ale zaostrzające apetyt i zazwyczaj zielone - Finowie kochają surówki. Śniadania są z kolei lekkie, ale sycące. Świeżutkie, chrupiące croissanty, jeszcze ciepłe grahamki i słodki chleb ze śliwkami. I to wystarczy.