Filmowa historia Ireny Wereczyńskiej. Poszła do wojska jako mężczyzna
Chciała uniknąć małżeństwa, więc jako mężczyzna zaciągnęła się do wojska. A to dopiero początek jej barwnego życia. W to, co przeżyła Irena Wereczyńska z Żywca trudno uwierzyć, ale to prawdziwa historia.
Główną bohaterka tej opowieści jest Irena, która w wieku 16 lat zaciąga się do armii. Za pierwszym razem, bo po prostu chciała walczyć. Za drugim - aby uniknąć niechcianego małżeństwa. Aby zrealizować swój plan ścina włosy i zmienia imię na Ireneusz, choć w wojsku i tak mówią na nią... Jurek.
Temat na scenariusz filmowy? Dla mnie zdecydowanie tak! Historię swojej prababci, której życie jest jeszcze bardziej wielobarwne i niesamowite, odkryła Katarzyna Faber-Wróblewska z Żywca. I postanowiła mi ją opowiedzieć...
Irena, która stała się Ireneuszem
Irena Wereczyńska z domu Majerowicz urodziła się 20 grudnia 1901 roku w Tomaszowie Mazowieckim. Niewiele wiadomo na temat jej dzieciństwa. Wiadomo, że była najmłodsza z rodzeństwa, podobno miała czterech starszych braci.

- Nie była wykształconą osobą. Skończyła tylko trzy klasy ówczesnej szkoły powszechnej - opowiada Katarzyna Faber-Wróblewska, przytaczając fragment życiorysu prababci, która odnalazła w domowych archiwach. A dzięki niemu i innym dokumentom można dowiedzieć się znacznie więcej o historii życia Ireny.
W 1917 roku zaciągnęła się do I Brygady Legionów Polskich dowodzonych przez Józefa Piłsudskiego. - Poszła do wojska, bo po prostu chciała walczyć - tłumaczy Katarzyna Faber-Wróblewska.
Obcięła więc włosy i przerobiła dokumenty. Do dziś zachowała się legitymacja wojskowa z tych czasów.
- Walczyła w okopach z chłopakami jako Irek, w wojsku miała pseudonim Jurek, stąd też część dokumentów była wystawiana na takie imię i potem już tego pseudonimu używała. W wojsku dorobiła się najpierw stopnia kaprala, a potem plutonowego - opowiada prawnuczka Ireny Wereczyńskiej.
Po roku, kiedy Legiony zostały rozwiązane, wróciła do domu, ale długo w nim nie pobyła. Niespokojny duch znów skierowało ją w kierunku wojska. Tym razem zaciągnęła się - znów jako mężczyzna - do 10. Dywizji Piechoty gen. Lucjana Żeligowskiego. - Jak niesie wieść gminna chciała uniknąć małżeństwa z dobrze usytuowanym o 30 lat starszym mężczyzną - wspomina Katarzyna Faber-Wróblewska.
Z zachowanych dokumentów możemy m.in. dowiedzieć się na temat tego, co wówczas ze sobą posiadała. M.in. “1 siennik” oraz... “3 skarpetki”. Z dywizją walczyła m.in. o Wilno. Niestety została ranna i trafiła do szpitala, gdzie jej mistyfikacja wyszła na jaw.
- Tam okazało się, że z Irka zrobiła się Irena - śmieje się prawnuczka Ireny Wereczyńskiej. Po odkryciu tajemnicy przełożeni zdecydowali o przeniesieniu jej do poczty polowej, gdzie dokończyła służbę. Tuż przed wybuchem Bitwy Warszawskiej wróciła do domu. I wyszła za mąż za fabrykanta Kazimierza Wereczyńskiega - tego samego, przed którym wcześniej uciekła do wojska.
- Tak głosi historia rodzinna - zastrzega Katarzyna Faber-Wróblewska.
Państwo Wereczyńscy doczekali się dwóch córek - Marysi i Kazimiery.
- Jednak po kilku latach małżeństwo się rozpadło. Irena podjęła decyzję o rozwodzie i wspólnie z dziewczynkami wyjechała do Warszawy - opowiada prawnuczka.
W stolicy zrobiła kursy, które upoważniały ją do tego, aby mogła być urzędniczką kolejową.
- To jest istotne, ponieważ babcia całe życie podkreślała, że jest urzędniczką kolejową - śmieje się Katarzyna Faber - Wróblewska.
Na kolei pracowała od 1935 roku do wybuchu wojny. W między czasie dorabiając sobie jako masażystka. Wyszła także ponownie za mąż.
Angażowała się też w akcje społeczne. Dowodem kolejny dokument, który czytam. Chociaż zaadresowany do Ireny Wereczyńskiej, to napisany w męskiej osobie: “W uznaniu zasług, jakie WPan położył przy organizacji Święta Morza, oraz przy zbiórce na rzecz Funduszu Obrony Morskiej w r.b. mamy zaszczyt złożyć WPanu serdeczne podziękowanie” - pisał (zapis oryginalny) 11 listopada 1936 roku wicedyrektor Kolei Państwowych.
Konspiracja, Auschwitz, Pawiak
W momencie wybuchu wojny po raz kolejny postanowiła zgłosić się do służby wojskowej. Miała wówczas 38 lat.
- Nie musiała tego robić, a pamiętajmy, że ówczesna kobieta ok. 40-letnia a ta dzisiejsza, to zupełnie coś innego - zwraca uwagę prawnuczka pani Ireny. I przyznaje, że to jeszcze bardziej jej imponuje niż fakt, że jej prababcia zaciągnęła się wcześniej do wojska jako mężczyzna.
Irena Wereczyńska została oddelegowana do przewożenia poczty konspiracyjnej na odcinku Warszawa - Białystok.
- Jej córka opowiadała, że w starych parowozach obok kotła była szafa, gdzie trzymano wiadra i szczotki, i ona tam jeździła schowana z tymi dokumentami - opowiada Katarzyna Faber-Wróblewska.
Niestety pewnego dnia ktoś na Irenę Wereczyńską doniósł. Została aresztowana przez Gestapo i osadzono ją w więzieniu na “Pawiaku”, gdzie spędziła dwa miesiące.13 maja 1943 roku została przewieziona do obozu Auschwitz-Birkenau, gdzie przebywała aż do wyzwolenia. “W obozie oznaczona numer więźniarskim 44790” - czytam w zaświadczeniu wydanym w 1962 roku przez Muzeum w Oświęcimiu.
- Przeżyła tam dwa apele 72 godzinne, które bardzo odbiły się jej na jej zdrowiu, a w czasie których wiele z jej koleżanek zamarzło na śmierć - opowiada Katarzyna Faber-Wróblewska.
Aby ratować życia była zdolna do ogromnych poświęceń.
- Mniej więcej w połowie jej pobytu w obozie miała miejsce ucieczka z kobiecego baraku, który w efekcie Niemcy postanowili zlikwidować, dlatego, aby się ratować wspólnie z koleżanką skoczyła do fekaliów w latrynie, gdzie przeczekała dwie doby. Drugi raz zrobiła to samo, kiedy Niemcy zorientowali się, że Armia Czerwona jest blisko i że obóz będzie wyzwolony - opowiada Katarzyna Faber-Wróblewska.
Jest już na muralu. Pora na film?
Trauma wojny odbiła się bardzo na zdrowiu Ireny Wereczyńskiej, tym fizycznym, bo w podejściu do otoczenia nie zmieniła się.
- To była kobieta, która niczego się nie bała, zawsze mówiła, to co myśli, nie bała się się ryzykować. Mimo, że była bardzo schorowana, była bardzo pogodną osobą - wspomina prawnuczka, którą Irena Wereczyńska zajmowała się w dzieciństwie. - To była bardzo bliska mi osoba. Miałam jedenaście lat, kiedy zmarła i to była pierwsza śmierć w moim życiu, którą świadomie odczułam - wspomina Katarzyna Faber-Wróblewska.
Chociaż Irena Wereczyńska urodziła się w Tomaszowie Mazowieckim, a wiele lat mieszkała w Warszawie, to w Żywcu, gdzie los rzucił ją w pewnym momencie, postanowiła pozostać do końca życia. Zmarła w wieku 84 lat w szpitalu na skutek powikłań, które pojawił się po amputacji nogi.
- Jej historię zaczęłam odkrywać całkowicie przez przypadek, kiedy porządkując strych natrafiłam na stare dokumenty, które nie wiedzieć jak przetrwały II wojnę - opowiada Katarzyna Faber - Wróblewska.
A kiedy historię swojej prababci opowiedziała podczas rodzinnego spotkania, wówczas jej przyjaciel, Dariusz Paczkowski, znany streetartowiec, stwierdził stanowczo: “Tę historię trzeba opowiedzieć światu!”. Sam już namalował dwa murale z wizerunkiem Ireny Wereczyńskiej. Jeden znajduje się w Tomaszowie Mazowieckim, a drugi w Żywcu. Teraz pora na film...?