Filipiny z konopi [kanapa polityczna]
Prof. Roman Bäcker i Adam Willma dyskutują o sytuacji politycznej w kraju.
- Donald Trump wygrał wybory. Na razie na Filipinach.
- Prezydent Duterte to nie jest zwykły Trump, to Trump do kwadratu. Kilka lat temu ludzi o poglądach Duterte nie wpuszczało się nawet do pubu pełnego przeklinających mężczyzn i nikomu nie przeszłoby nawet przez głowę, że ktoś taki wpuszczony zostanie do pałacu prezydenckiego.
- Niekoniecznie na Filipinach. Poprzedni prezydent może nie zgrywał się na bandziora, ale na opinię hazardzisty i playboya spokojnie sobie zasłużył.
- Prezydent Estrada słynął z barwnej gadki, ale interesowały go głównie (publiczne!) pieniądze, więc tamta kadencja skończyła się wyrokiem karnym za korupcję. Duterte to nie jest facet, który tylko mówi. Jak mówi, że zgwałci, to można zaufać jego szczerości. Podobnie jest wówczas, gdy zapowiada, że będzie strzelał. Sympatię Filipińczyków zyskał między innymi tym, że utworzone przez niego formacje paramilitarne rzeczywiście strzelały do wszystkich naruszających porządek i to nawet do drobnych złodziei. Filipińczykom podoba się również to, że Duterte ostro występuje przeciwko korupcji. I tu również nie przebiera w słowach - grozi śmiercią.
- Nic dziwnego, za morzem Filipińczycy mają Chiny, w których stosowanie podobnych praktyk idzie w parze z niesłychanym rozwojem cywilizacyjnym. To działa na wyobraźnię.
- Dochodzenie do władzy tego rodzaju przywódców o autorytarnych skłonnościach to zjawisko, któremu powinniśmy się czujnie przyglądać. Przypomnijmy, że chodzi o kraj liczący 120 milionów mieszkańców i to w dodatku zdominowany przez katolików. Dutarte nie jest typowym populistą, nie przewodzi typowej partii protestu, która krzyczy: elity nas okradają. Tym razem mamy do czynienia z innym zjawiskiem - żywiołową reakcją na procesy globalizacji, z którymi większość społeczeństwa nie chce się zmierzyć, chce uciec do takiego świata, który zna. Niestety, jest to świat, w którym kurczy się wolność.
- To nie jest wina społeczeństwa, ale polityków, którzy stracili panowanie nad procesami globalizacji.
- Politycy też są niewinni - oni nawet nie posiadają narzędzi do kontrolowania tych procesów. Coraz rzadziej mamy do czynienia z władzą sprawowaną przez konkretną osobę. W coraz większym stopniu władzę sprawuje sieć różnych instytucji, w których odpowiedzialność się rozmywa. Decyzję zapadające w jakimś gabinecie we Frankfurcie czy Kumamoto wpływają na los tysięcy ludzi na drugim końcu świata. Ludzie zatrudnieni w fabrykach nie widzą związku pomiędzy swoją pracą a polityką korporacji. Stąd narasta gwałtowna reakcja sprzeciwu.
- Jeśli władca nie potrafi zapewnić społeczeństwu poczucia bezpieczeństwa, społeczeństwo zmienia władcę. Sorry, taką mamy demokrację.
- Jest tylko jeden problem. Liberalna gospodarka, która przekształca się dziś w światowy system, wielu ludziom kojarzy się ze wszelkim złem. Jeśli jednak obiektywnie spojrzymy na historię ostatniego półwiecza, nie możemy nie dostrzec, że system ten doprowadził do poprawy poziomu życia miliardów ludzi. Nawet ci, żyjący w „fabrykach świata” znajdują się w sytuacji nieporównywalnie lepszej niż pokolenie ich rodziców. Próby odrzucania tego systemu zwykle kończą się niepowodzeniem, czego najlepszym przykładem jest nowy socjalistyczny raj w Wenezueli, gdzie koszty druku banknotów niebawem przewyższą ich wartość. Pocieszeniem dla biedniejszych krajów może być to, że nad procesami globalizacji nie panują nawet najwięksi gracze na świecie. Oni mogą co najwyżej lekko zmienić kierunek, w którym płynie statek współczesnego kapitalizmu. Taki Duterte nie jest nawet w stanie tego zrobić. Tym samym jest bardzo niebezpieczny, bo będzie musiał wskazać społeczeństwu „wrogów”, którzy mu to „uniemożliwiają”.
- Nie wiem, co gorsze - prezydent macho czy plastikowy playboy z Kanady.
- Trudeau ma tę przewagę, że jest przystojny, potrafi też pięknie przemawiać i skutecznie realizować interesy wielkiej finansjery. Termin „plastikowy” wspaniale pasuje do Justina Trudeau, ale trafne wobec niego jest też określenie pragmatyk. To będzie bardzo ciekawe porównanie - za kilka lat zobaczymy czyja polityka okaże się skuteczniejsza, ta w wykonaniu plastikowego Kanadyjczyka, czy ta autorstwa żelaznego Filipińczyka. Jedno jest wyraźne - na świecie wieje wicher zmian i trzeba nie tylko rozumieć co oznacza ten wiatr, ale i próbować formułować sensowne wskazówki dla nas samych.