Fiasko brytyjskiej misji w Polsce. „Freston” w kazamatach NKWD

Czytaj dalej
Fot. Past Pix/SSPL/Getty Images
Wojciech Rodak

Fiasko brytyjskiej misji w Polsce. „Freston” w kazamatach NKWD

Wojciech Rodak

Pod koniec 1944 r. brytyjscy agenci trafili do okupowanej Polski, by pośredniczyć w kontaktach AK z Sowietami. Niestety nie udało im się wykonać zadania. Ledwo uszli z życiem

Po południu 26 grudnia 1944 r. liberator RAF, pilotowany przez Romana Chmiela i Edmunda Ladro, wystartował z lotniska w Brindisi na południu Włoch. Obrał kurs na północ, nad terytorium Jugosławii, Węgier i Słowacji, by w końcu dotrzeć do południowej Polski, wciąż jeszcze okupowanej przez będących w odwrocie Niemców.

Na pokładzie samolotu znajdowało się pięciu agentów Special Operations Executive (SOE). Grupą dowodził płk Duane Hudson, doświadczony żołnierz, który wcześniej był oficerem łącznikowym w Jugosławii przy dowództwie czetników. Major Peter Solly-Flood, jego zastępca, także wcześniej brał udział w misji na Bałkanach. Następny w hierarchii był mjr Peter Kemp, bez wątpienia najbardziej kolorowa postać w tym gronie. Uczestniczył w wojnie domowej w Hiszpanii po stronie Franco. Po 1940 r. dowodził niebezpiecznymi akcjami dywersyjnymi SOE we Francji. Potem zrzucono go w Albanii, gdzie nawiązał kontakt ze sztabem komunistycznych partyzantów Envera Hodży.

Oprócz nich na pokładzie liberatora znajdował się kpt. Antoni Pospieszalski, były podkomendny Sosabowskiego i absolwent akademii cichociemnych w Audley End, któremu wyznaczono rolę tłumacza. Występował pod pseudonimem Anthony Currie i miał udawać rodowitego Anglika. Uznano, że tak będzie dla niego bezpieczniej, o ile ma się kontaktować z Sowietami.

Najniższym rangą z Anglików był radiooperator, sierżant Donald Galbraith. Dla niego lot do Polski był chrztem bojowym.

Około godziny 21 liberator znalazł się nad celem - zrzutowiskiem o kryptonimie „Ogórek” w Bystrzanowicach nieopodal Częstochowy. Piloci zobaczyli ogniska sygnałowe rozpalone przez partyzantów AK. Najpierw z samolotu zrzucono zasobniki i paczki. Potem w ciemność nocy wyskoczyło kolejno pięciu spadochroniarzy. Po wylądowaniu musieli się uwiarygodnić zgodnie z umówionymi hasłami. Oni krzyczeli „Tolek”, na co akowcy odpowiadali: „Czesław”.

Partyzanci pomogli skoczkom zwinąć spadochrony, zgasili ogniska i ułożyli zrzucony sprzęt na wozach. W przeciągu kilkunastu minut cała drużyna Hudsona była gotowa do drogi. Wszyscy cali i zdrowi, z wyjątkiem Kempa, kontuzjowanego w nogę podczas lądowania na zamarzniętej ziemi. Ułożono go na furmance. Następnie przybysze, eskortowani przez kilkudziesięciu ludzi Stanisława Wencla ps. Twardy, udali się do pobliskiej wsi Kacze Błota, gdzie w skromnej chłopskiej chacie przygotowano im pierwszy nocleg. Stamtąd też nadali meldunek, którego z napięciem oczekiwano w Londynie: „Freston wylądowała bezpiecznie”.

Tak rozpoczęła swoje działanie w okupowanej Polsce specjalna brytyjska misja wojskowa o kryptonimie „Freston”. Oto jak przebiegała.

Sowieci mordują

ZSRR zerwał stosunki dyplomatyczne z polskim rządem londyńskim w kwietniu 1943 r. W następnych miesiącach, po kolejnych zwycięskich ofensywach Armii Czerwonej, linia frontu coraz bardziej zbliżała się do granic II Rzeczypospolitej. By wspomóc Sowietów, i jednocześnie pokazać swoją siłę, Armia Krajowa planowała rozpocząć na ziemiach polskich antyniemieckie powstanie. Jednakże polskie czynniki w Londynie, pomne doświadczeń z sowieckiej okupacji w latach 1939-1941, nie ufały „sojusznikom swoich sojuszników”. Obawiano się, że ujawniający się podczas powstania akowcy mogą paść ofiarami represji ze strony komunistów. Dlatego też już w październiku 1943 r. premier Stanisław Mikołajczyk sugerował szefowi MSZ Wielkiej Brytanii Anthony’emu Edenowi, by ten porozmawiał ze swoimi partnerami w Moskwie o możliwości wysłania do okupowanej Polski brytyjsko-amerykańskich komisji, które miałyby rozstrzygać ewentualne spory pomiędzy AK a Armią Czerwoną. Niestety Eden zupełnie go zignorował - Anglicy w ogóle nie podjęli negocjacji na ten temat.

Pułkownik Leopold Okulicki dokonuje przeglądu żołnierzy rekrutów do Bazy Wyszkolenia Cichociemnych w Ostuni (Egipt, 1943 r.)
Past Pix/SSPL/Getty Images Pułkownik Leopold Okulicki dokonuje przeglądu żołnierzy rekrutów do Bazy Wyszkolenia Cichociemnych w Ostuni (Egipt, 1943 r.)

W początkach 1944 r. czarne scenariusze kreślone przez polski rząd zaczęły się spełniać. Armia Czerwona wkroczyła na ziemie II Rzeczypospolitej. Zgodnie z planami Stalina przygotowywano grunt pod powstanie satelickiej wobec ZSRR Polski Ludowej. Żołnierze AK z Wołynia byli tropieni i aresztowani. Rozpoczęły się masowe rozstrzeliwania i wywózki. Pod koniec marca 1944 r. dowódca AK Tadeusz Komorowski ps. Bór alarmował Londyn:

Mamy wszelkie dane, że Sowiety rozpoczną na naszej ziemi akcję represyjną i niszczycielską. Są już wypadki rozbrojeń naszych oddziałów i rozstrzeliwania dowódców przez Sowiety. Nalegamy na przysłanie drogą powietrzną Komisji Alianckiej, która byłaby świadkiem poczynań Sowietów i mogła im przeciwdziałać.

Następne miesiące przyniosły lawinę doniesień o kampanii terroru rozpętanej przeciw AK w kolejnych „wyzwalanych” przez Armię Czerwoną regionach Polski. Wobec tego Mikołajczyk podwoił wysiłki, by sprowadzić aliancką komisję nad Wisłę - „nękał” brytyjskie MSZ, rozmawiał z Churchillem i Amerykanami. Bezskutecznie. Nie wiedział, że o losach Polski zdecydowano już za jego plecami, na konferencji w Teheranie, gdzie de facto zepchnięto ją do sowieckiej strefy wpływów. Ani brytyjski premier, ani tym bardziej angielskie MSZ nie chcieli wykonać żadnego ruchu, który mógłby być w Moskwie źle odebrany.

Przełamanie

Na jesieni 1944 r. polskie zabiegi w sprawie wysłania komisji wspomagał także szef SOE gen. Colin Gubbins, który niezwykle poważał Armię Krajową. Silne naciski z jego strony złamały upór brytyjskich polityków. 2 października poinformowano sztab naczelnego wodza, że angielska misja wojskowa pod dowództwem płk. Duane’a Hudsona natychmiast zostanie wysłana do Polski.

Operacji nadano kryptonim „Freston”. Jej uczestnicy otrzymali jasne wytyczne. Ich zadaniem było meldowanie Londynowi o sytuacji, planach i potrzebach AK. Ustalenie, jakie relacje panują pomiędzy nią a Armią Czerwoną oraz innymi ugrupowaniami partyzanckimi. Ewentualnie mieli oni dołożyć wszelkich starań, by je poprawić. Zakazywano im brania udziału w walkach, chyba że w obronie własnej.

Pułkownik Leopold Okulicki dokonuje przeglądu żołnierzy rekrutów do Bazy Wyszkolenia Cichociemnych w Ostuni (Egipt, 1943 r.)
Pułkownik Duane Hudson, zanim stanął na czele „Freston”, był oficerem łącznikowym SOE przy sztabie czetników w okupowanej Jugosławii

Hudson i jego ludzie mieli być przerzuceni w okolice Częstochowy, w której po upadku powstania warszawskiego mieściła się akowska centrala dowodzenia. To tutaj przebywał nowy szef AK gen. Leopold Okulicki ps. Niedźwiadek. Spotkanie z nim miało być jednym z głównych celów misji.

Niestety, wskutek niesprzyjającej pogody i politycznych perturbacji rozpoczęcie operacji „Freston” mocno się opóźniło. Pierwszą próbę przerzutu misji z Włoch pod Częstochowę podjęto już w nocy z 21 na 22 października. Wtedy plany agentów pokrzyżowała pogoda. Potem latali nad Polskę jeszcze trzykrotnie, tylko po to, by przekonać się, że aura uniemożliwia im skok. W końcu udało im się wylądować w Polsce dopiero w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1944 r. - za piątym podejściem.

Toast za Stalina

Na przełomie 1944 i 1945 r. okolice Częstochowy znajdowały się na zapleczu frontu. Cały region był mocno nasycony oddziałami Wehrmachtu. Dlatego też, ze względów bezpieczeństwa, ludzie Hudsona przemieszczali się z jednej kryjówki do drugiej wyłącznie nocą. Zawsze w eskorcie około 25-40 akowców - najpierw ludzi „Twardego”, a potem patrolu Józefa Koteckiego ps. Warta. Trasa ich przemarszu prowadziła z Kaczych Błot na północ, przez Żytno i Włynicę, do Katarzynowa, gdzie 30 grudnia zostali zakwaterowani w przytulnym dworku pani Dembowskiej.

Pułkownik Leopold Okulicki dokonuje przeglądu żołnierzy rekrutów do Bazy Wyszkolenia Cichociemnych w Ostuni (Egipt, 1943 r.)
Członkowie misji „Freston” wylądowali pod Częstochową 26 grudnia 1944 r.

Od początku pobytu na polskiej ziemi Anglicy starali się jak najwięcej dowiedzieć o sytuacji w kraju, możliwie szeroko dywersyfikując źródła informacji. Przez tłumacza kpt. Curriego rozmawiali z akowcami, żołnierzami Armii Ludowej, członkami Narodowych Sił Zbrojnych (bardzo zależało im na nawiązaniu kontaktów z Brygadą Świętokrzyską), sowieckimi spadochroniarzami, zbiegłymi ze stalagów jeńcami, uchodźcami z Warszawy i chłopami. Szczególnie mocno interesował ich stosunek Polaków, podziemia i cywilów do Sowietów. Pozyskane informacje wysyłali drogą radiową do Londynu.

W sylwestra płk Hudson dość mocno poczuł antysowieckie nastawienie akowców. Do pałacyku w Katarzynowie zjechało wtedy kilku oficerów miejscowej konspiracji. Pani Dembowska urządziła skromne przyjęcie. Pito wódkę, krążyły talerze z zakąską w postaci szynek i kiełbas. Podnieceni alkoholem partyzanci zaczęli wypominać Anglikom ich mizerne zaangażowanie w pomoc Polsce. Wznoszono toasty „za polskie Wilno i Lwów”, „do diabła z Komitetem Lubelskim” i przeklinano pomysł granicy Rzeczypospolitej na linii Curzona. Niestety dowódca „Freston”, sam zamroczony okowitą, nie wyczuwał nastrojów panujących na sali. Wzniósł toast na cześć wielkiej trójki: Churchilla, Roosevelta i Stalina. Gdy wypowiedział to ostatnie nazwisko, akowcy zaczęli krzyczeć „nie” i odmówili wychylenia kieliszka. Tuż po północy, w atmosferze wzajemnego niezrozumienia, towarzystwo rozeszło się - oficerowie AK rozjechali się do swoich kwater, a Brytyjczycy udali się na spoczynek.

Rok 1945 r. zaczął się dla frestończyków nerwowo. Żołnierze „Warty” zerwali ich z łóżek i kazali się pakować. W kierunku dworku zbliżała się spora niemiecka kolumna pancerna. Przestraszeni Anglicy początkowo chcieli się poddać. Jednak Kotecki szybko im wytłumaczył, że to nie wchodzi w grę - w okupowanej Polsce mogli liczyć bardziej na „kulę w łeb” niż na rycerski honor Wehrmachtu. By powstrzymać czołgi, partyzanci zaczęli ostrzeliwać je z piatów. Szczęśliwie, za zasłoną dymu z płonących zabudowań, akowcy zdołali ewakuować Brytyjczyków do pobliskiego lasu. Niestety nie obeszło się bez strat. W potyczce stracił życie jeden żołnierz podziemia.

Rozczarowany „Niedźwiadek”

3 stycznia w leśniczówce Gidle, nieopodal wsi Małe Jackowo, płk Hudson spotkał się z gen. Leopoldem Okulickim i kilkoma oficerami ze sztabu AK. Ciągnące się do później nocy rozmowy obracały się wokół stosunku Polaków do ZSRR. Generał wyjaśniał szefowi misji, że nie ma nic przeciwko komunizmowi jako ideologii. Nie podobała mu się „jego służebna rola w stosunku do Rosji”. Uważał, że sowiecka okupacja będzie dla Polski tragedią. Ta zdobycz, jak sądził, nie zaspokoi jednak imperialnego apetytu Stalina. Według niego zaraz po zdobyciu Berlina Armia Czerwona może ruszyć na Amerykanów i Brytyjczyków.

Po nakreśleniu czarnego scenariusza, „Niedźwiadek” zdradził Hudsonowi plany AK na przyszłość. Oto co ze spotkania zapamiętał tłumacz misji „Freston” Antoni Pospieszalski:

„Gen. Okulicki wskazał na przykłady, jak współpraca z Armią Czerwoną po wykonaniu zadania [w czasie akcji „Burza” - red.] kończyła się z reguły tragicznie dla żołnierzy AK. Dlatego też w nadchodzącej ofensywie sowieckiej zmobilizowane oddziały AK będą nadal wspierać siły rosyjskie, ale nie ma mowy o otwartej współpracy i dekonspirowaniu się wobec Rosjan. Z chwilą objęcia terenu przez wojska rosyjskie oddziały Armii Krajowej będą po prostu rozwiązane”.

W czasie rozmów w leśniczówce Okulicki nie usłyszał od Hudsona żadnych słów, które zwiastowałyby większe zaangażowanie Brytyjczyków w sprawy polskie. Zrozumiał, że nikt nie zamierza wyrwać losu jego ojczyzny z rąk Stalina. „Wiecie, poruczniku, zawiodłem się. Nie mamy na kogo liczyć” - miał powiedzieć po spotkaniu w Gidle do „Warty”. Dlatego też od razu zadepeszował do Londynu, by nie przysyłano do kraju kolejnych alianckich misji obserwacyjnych (planowano wysłać jeszcze dwie). Uznał to za zbędne i niebezpieczne.

Dopiero po spotkaniu z dowódcą AK Hudson zrozumiał grozę sytuacji, w jakiej znaleźli się Polacy. Chciał jakoś pomóc swoim partnerom. Dlatego też włączył do załogi misji por. Szymona Zarębę ps. Jerzy, na którego AL wydała wyrok śmierci. Mógł tak zrobić, ponieważ wcześniej Londyn zgłosił Sowietom, że „Freston” będzie liczyła sześciu ludzi. Jednak, o czym Moskwa już nie wiedziała, ten szósty, Alun Morgan, ostatecznie pozostał w Brindisi. Dlatego też Zaremba mógł zająć ów wakat. Dzięki temu, przebrany w angielski mundur, zwiększał szanse swojego przetrwania.

W połowie stycznia 1945 r. sowiecka ofensywa dotarła w okolice Częstochowy. Akowcy, którzy osłaniali misję, na prośbę Hudsona oddalili się. Frestończycy zostali sami w Katarzynowie i czekali na nadejście Armii Czerwonej. Nie spodziewali się, że sojusznicy ze Wschodu przyjmą ich aż tak „ciepło”

Szpiedzy

16 stycznia dwaj członkowie misji „Freston”, którzy wyruszyli z Katarzynowa po radiostację - Currie i Solly-Flood - napotkali partol Armii Czerwonej. Trafili do kwatery jednego z sowieckich generałów w Żytnie. Przedstawili się mu i podali cel swojego przybycia. On nie dał wiary ich słowom. Oskarżył ich o szpiegostwo, rozbroił i nakazał ich aresztowanie. Dzień później ten sam los spotkał pozostałych członków misji. Na nic zdała się agresywna perswazja Hudsona. Prośby o skontaktowanie się z brytyjską ambasadą w Moskwie.

26 stycznia sześciu aresztantów umieszczono w byłym więzieniu gestapo w Częstochowie. Tu poznali pełnię sowieckiej „gościnności” - ohydny smak wodnistej mamałygi, zapach przepełnionej paraszy i intensywny świąd wywołany przez agresywne wszy. Na korytarzach więziennych spotykali pojmanych przez Sowietów znajomych partyzantów z częstochowskiej AK. By nawzajem sobie nie zaszkodzić, udawali, że się nie poznają.

To co, chłopaki, teraz czeka nas Syberia czy pluton egzekucyjny?

- pytał kolegów podłamany sytuacją Solly-Flood. Tylko płk Hudson nie tracił rezonu. Awanturował się hałaśliwie przy każdej nadarzającej się okazji. Komendant więzienia pozwolił mu nawet napisać i wysłać list z prośbą o pomoc do marszałka Iwana Koniewa. Oczywiście nie przyniosło to żadnego skutku.

Na ratunek frestończykom przyszła brytyjska ambasada w Moskwie, która - zaalarmowana przez Londyn - prowadziła poszukiwania zagubionych agentów. Na początku lutego Sowieci przyznali się Anglikom, że wiedzą, gdzie znajdują się członkowie misji.

11 lutego grupa płk. Hudsona wyleciała z Częstochowy. 17 lutego, po kilku dniach męczącej podróży samolotami i pociągiem, dotarła do Moskwy. Tutaj członkowie misji przeżyli chwile grozy. Gdy zobaczyli, że enkawudziści wjeżdżają z nimi na dziedziniec słynnej Łubianki, spodziewali się najgorszego. Po chwili jednak ich obawy zastąpiła nieopisana ulga. Do sali wszedł oficer brytyjskiej misji wojskowej w Moskwie. Wreszcie byli wolni i bezpieczni.

Jeden plus

Misja „Freston” poniosła całkowitą klęskę. Moskwa pokazała Londynowi, że nie toleruje interwencji w swojej strefie wpływów i dalej prowadziła kampanię terroru wobec polskiego podziemia. W związku z tym, zgodnie z sugestią gen. Okulickiego, kolejnych alianckich misji obserwacyjnych już nie wysłano.

Raport misji nie wpłynął też w żaden sposób na brytyjską politykę względem ZSRR. Pojawił się w Londynie zbyt późno, by stać się tematem rozmów podczas konferencji jałtańskiej, która zakończyła się 11 lutego 1945 r. Zresztą nawet jeśli angielski rząd miałby dane zebrane przez Hudsona w ręku o dwa tygodnie wcześniej, to wątpliwe jest, by próbował odmienić tragiczne położenie, w jakim znaleźli się Polacy.

Wobec tego jedynym osiągnięciem misji było uratowanie od pewnej śmierci por. Szymona Zaremby. Sowieci dopiero w Moskwie zorientowali się, że szósty członek „Freston” nie jest Alunem Morganem. NKWD dwukrotnie próbowało go zabić. Szczęśliwie, pod koniec 1945 r., udało się brytyjskiemu ambasadorowi wywieźć „Jerzego” do Londynu. a

Bibliografia:

Wojciech Rodak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.