Feliks urodził się w kwietniu, we wrześniu nie żył
Ze swojego doświadczenia wie, że to zwykle hodowca, dbając o markę, dokłada starań, by wszystko było w porządku - dokumentacja, szczepienia. - Oni nawet dzwonią, pytają, co i jak - dopowiada. - Tutaj tego nie było.
Pani R. (imię i nazwisko znane redakcji) zafundowała sobie brytyjczyka z hodowli w Dziemianach. To nie są tanie koty, wydała 1 100 złotych. Niebieskie stworzenie o przepastnych oczach zawojowało całą rodzinę, zwłaszcza córkę pani R. Niebieskie, bo jego futerko ma lekko błękitny odcień. Kotek już od początku miał problem z oczkiem, było zaropiałe. Ale przecież to drobiazg. Pójdzie się do weterynarza i po kłopocie. W przypadku Feliksa to był jednak dopiero wstęp.
Dostał antybiotyk. Nie jadł, był osowiały. Wykonano wszystkie badania i wyszło, że kot jest po infekcji, na tle koronawirusa. Wynik nie dawał informacji, że koci wirus jest groźny dla Feliksa, ale ciąg dalszy pokazał, że tak właśnie było. - Wirus był - opowiada pani R. - Nie zmutował się. Feliks dostał trzy silne dawki leku, by wzmocnić odporność kota.
Właścicielka kota zadzwoniła do Dziemian, opowiedziała o tym, co się dzieje. Prowadząca hodowlę, wedle relacji pani R., miała początkowo zgodzić się na pokrycie kosztów leczenia kota; nawet jeśli trzeba będzie go uśpić. Wyszło 690 zł. - Pani jest niepoważna, w życiu nie zapłaciłam tyle za leczenie kota! - usłyszała w słuchawce. - Po co go pani leczyła?
Pani R. płacze. - Nie zapomnę tych słów do końca życia - wzdycha. - To mnie powaliło.
Więcej o losie kotów z tej hodowli w dalszej części artykułu.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień