Felieton "Z autu". Palec boży, czyli jak kminią Janusze
Jakoś mam ostatnio wrażenie, że gdzie nie pojadę na mecz, to coś się dzieje. Albo przyciągam nieszczęścia, albo moja obecność prowokuje niektórych do popełniania błędów. Ostatnio przyjaciel zapytał mnie: Jak Ty śpisz w nocy, wiedząc, że ludzie Cię nie lubią? „Bez majtek... na wypadek gdyby chcieli mnie pocałować w...”. No to do dzieła.
Oczywiście nie ominę tego, co stało się w Górzynie na meczu Kado ze Sprotavią. Nie przejdę nad tym do porządku dziennego, bo po prostu nie mogę. Choć niektórzy uważają inaczej.
Robię zdjęcia, komu chcę i piszę to, co widzę. Nie wypowiadam się na temat meczu, którego nie widziałam i znam relację tylko jednej strony. I jeżeli ktoś chce poznać moje zdanie, może mnie zapytać wprost. Tylko na to trzeba odwagi, ale tej ewidentnie zabrakło. Ale w zasadzie nie powinnam się dziwić, bo to normalna praktyka typowego Janusza. Te insynuacje są haniebne i nadają się do pozwu, ale mam swoją zasadę. Nie ruszam czegoś, czego się po prostu brzydzę.
Ale do brzegu.
Wątpię, żeby ktoś śledził na bieżąco ile kartek mają drużyny, z którymi przyszło im akurat w tym dniu grać. Wystarczy ogarnąć i policzyć kartki w swoim zespole, choć i z tym niektórzy mają problemy. Patrz przypadek Promienia(walkower z Bielawianką), którego z 3 do 4.ligi spuścili działacze, którzy nie potrafiący policzyć kartek. Teraz w ekstranecie przy każdym zawodniku wyświetla się ilość kar i po prostu taki delikwent, który grać nie może, świeci na czerwono. A tutaj następuje szok i niedowierzanie, bo do protokołu wpisać go można. Wtedy widnieje w składzie, ale jeżeli wejdzie na boisko, to zagra wtedy jako nieuprawniony, o czym z kolei przekonała się Pogoń Przyborów w ubiegłym sezonie, dostając walkowera za grę trenera, który powinien pauzować za kartki.
Ja nie liczę kartek i nie ma siły, żebym znała wszystkich zawodników z imienia i nazwiska, a co dopiero, żebym potrafiła ich dane personalne dopasować do twarzy. No może tutaj w okolicy rozpoznam 95% piłkarzy, niestety im dalej w las, tym więcej drzew. Z pewnością większość trenerów, kierowników i zawodników ma takie same trudności.
Reasumując, działacze ze Szprotawy sami przyznali, że zawodnika nie rozpoznali i nie znali przepisów, które nakazują zgłoszenie takiego faktu sędziemu najpóźniej do ostatniego gwizdka(czego oczywiście nie zrobili). Oświeciło ich nagle. Niemalże zadziałał palec boży. Jak napisał Dan Brown: „Czasem boskie objawienie może oznaczać po prostu odpowiednie dostrojenie mózgu”. No więc po 90 minutach biegania potencjalnego winowajcy przed oczami wszystkich zgromadzonych, mózgi działaczy w końcu zaskoczyły i olśnienie przyszło, gdy zawodnicy schodzili do szatni. Zazdroszczę. Normalnie jakieś nadprzyrodzone moce czuwają nad wami, albo… bardziej prawdopodobne, że ktoś wam po prostu doniósł, że po sielsko-anielskiej murawie pląsał zawodnik, którego tam nie powinno być. Ktoś miły i uczynny. Kochający zasady i sprawiedliwość. Ktoś, kto nigdy nie zaszczyca swoją szacowną osobą takich wioskowych meczów, ale tym razem postanowił zrobić porządek z uciążliwym sąsiadem. Ktoś, kto zna doskonale piłkarzy Kado i kto po prostu… wiedział. Sława i chwała! Z tym, że niekoniecznie.
Jeszcze długo ten mecz będzie się odbijał czkawką w Górzynie, a afera jaka rozpętała się po spotkaniu, będzie miała swój koniec dopiero za tydzień, kiedy łaskawcy z LZPN w końcu wydadzą werdykt. Za tydzień zapraszają na posiedzenie komisji dwóch zawodników i kierownika drużyny Kado. Prawie jak Trybunał Konstytucyjny. Poczekamy zobaczymy. Ja na pewno.