Felieton Tadeusza Płatka. Korek na Woli
Korek jest jak diabli, bo remontują ul. Królowej Jadwigi. Wszyscy musimy stać w tzw wahadle, które jest o tyle uciążliwe, że światła zapalają się za wolno, jakbyśmy tu, w Krakowie, jeździli pomału, gdy tymczasem mamy nie tylko smog w płucach, ale również benzynę we krwi.
Korek jest jak diabli, bo remontują ul. Królowej Jadwigi. Wszyscy musimy stać w tzw wahadle, które jest o tyle uciążliwe, że światła zapalają się za wolno, jakbyśmy tu, w Krakowie, jeździli pomału, gdy tymczasem mamy nie tylko smog w płucach, ale również benzynę we krwi.
Takie czekanie, gdy widać, że jeszcze 10 samochodów by przejechało, powoduję frustrację przeogromną, ludzie nie wytrzymują i wjeżdżają na czerwonym, na zasadzie „jeszcze przemknę zanim tam się zapali i ruszą”.
Nawet gdyby postawić patrol karcącej policji, to i tak na nic by się to zdało, z dwóch powodów. Po pierwsze, funkcjonariusz nic nie zobaczy w chmurach pyłu, po drugie, oni mogą zatrzymywać na drogach publicznych, a nie na księżycu. Objazdy przez ulicę Hamernia, albo przez górkę w Przegorzałach, już nie za bardzo działają, bo wszyscy się pokapowali, że tam jest szybciej, no i już nie jest.
Istnieje natomiast nieznana jeszcze wszystkim przeprawa ulicą Pod Sikornikiem. Przy strzelnicy skręca się w prawo i można ten cały remont ominąć drogą leśną, ziemną, która jest prawie tak rozwalona jak Królowej, ma za to więcej kolein i w ogóle uroku. Oferuje, ponadto, coś extra: to taka nasza justowska namiastka rajdu Paryż - Dakar.
Jak wiadomo, żeby mieszkać na Woli, trzeba mieć porsche cayenne, no, ewentualnie volvo XC, w każdym razie jakiegoś wygodnego SUVa z napędem na cztery koła. Nie po to ci wszyscy bogacze kupowali piękne fury, żeby się toczyć po równych szosach. Tam są przecież, na deskach rozdzielczych przełączniki, które od nowości nie były używane - blokada mechanizmu różnicowego, reduktor, asystent zjazdu, i wreszcie można to wszystko powciskać Pod Sikornikiem.
To jest prawdziwa Wola. Wolna Wola! Jadę, gdzie chcę, obcieram zawieszenie, krzaki rysują mi drzwi, ale jadę! Toczę się przez las, przez knieje, na tyłach pięknych willi, gdzie do niedawna jeno zające i lisy, a teraz my, ludzie uciekający przed blokadą, w ciemnościach, jak w jakimś postapokaliptycznym serialu. Pod Sikornikiem jest już strasznie rozjeżdżona, trzeba się nieźle nakręcić, żeby nie zawisnąć, ale obywatele wolnej Woli pomagają sobie wzruszająco: wyglądają przez otwarte szyby, machają „zmieścisz się, śmiało”, do wnętrz samochodów wpada studzienny zapach wilgotnych liści. To kilkaset metrów to powrót do korzeni, ale też błota i gliny naszej, małopolskiej. Władcy SUVów uprzejmie i wyrozumiale odnoszą się do kierowców pojazdów, które do takich warunków nie zostały stworzone.
Mam na myśli nie tylko, że do off-roadu, ale do Woli w ogóle (bo nie mam porsche ani land rovera, jeżdżę starym, kochanym srebrnym i płaskim).
Jest w każdym miło, egzotycznie, niech sobie ten remont dalej będzie, mnie to w każdym razie już nie rusza.