Felieton Tadeusza Płatka. Bal wszystkich świętych
Nie było w klasie ode mnie większego przeciwnika halloween. Gdy ta moda na ten rytuał przyszła do nas trzydzieści lat temu, nienawidziłem jej na równi z ZOMO, ubekami, komunistami i wszystkim, co w opozycji do Kościoła.
Nie było w klasie większego ode mnie dewota, kolekcjonera obrazków świętych z potartą o obraz koronką, nie było większego wroga aborcji, eutanazji, strażnika patriarchatu. Ba, nawet po ojcu (bo w klasie każdy z nas to, co ojciec wyznawał) wielbiłem Porozumienie Centrum i braci Kaczyńskich, zanim to było modne. Mało tego, wznoszone na pierwszego maja okrzyki „SLD, KGB” ramię w ramię z Romanem Giertychem, kwiatem Ligi Republikańskiej i Młodzieży Wszechpolskiej, do dziś wspominam z nostalgią.
Halloween było już wtedy, przez mojego katechetę i cały znany mi Kościół, uznawane za rytuał niebezpieczny, odciągający uwagę od istoty zbawienia, w zamian oferując atrakcyjne cukierki, psikusy oraz wydrążone dynie. Panowało wtedy ogólnopolskie polowanie na sekty, jakoby groźniejsze nawet niż narkotyki, po klasach chodzili policjanci z pogadankami, wychowawczyni również wykładała na ten temat treści, które można by w skrócie opisać „zaczyna się od niewinnego halloween, a kończy w piekle albo z kulą w głowie na ulicy, z dala od rodziny”.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień