Felieton Marka Kęskrawca: puste muzea
Ilekroć udawało mi się wyspecjalizować w jakiejś dziedzinie, napotykałem od razu wielu ludzi dążących do dyskusji (czytaj: zwarcia) i pragnących udowodnić, że się mylę. Np. w kwestii problemów Bliskiego Wschodu wręcz zaprzestałem w pewnym momencie jakichkolwiek rozmów, bo najwięcej do powiedzenia mieli w nich ludzie, którzy znają tamten świat z telewizji, ewentualnie z wakacji w Hurghadzie.
I dotyczyło to - niestety - również ludzi ze świata nauki... Ten przydługi wstęp zmierza tylko ku temu, bym teraz przyznał, że nie obejrzałem „Kleru”, a jednak się wypowiem. Nie obejrzałem, bo chcę przeczekać cały ten szum (oraz cyrk z Urbanem na premierze). Nie spodziewam się też, że będzie to najlepsze dzieło Smarzowskiego. Chyba wolę kino światłocienia od walenia obuchem, czyli tezą, że Kościół to tylko księża pedofile i pijacy napaleni na kasę . I nie piszę tego jako klerykał, ale ktoś, kto już 15 lat temu ujawniał machlojki duchownych w Komisji Majątkowej.
W kwestii „Kleru” kler może więc liczyć na moją empatię. W kwestii tego, co zaprowadziło już ponad milion widzów na film Smarzowskiego - absolutnie nie. Hierarchia kościelna jest w tym względzie sama sobie winna. Przez lata skrzętnie ukrywała podłe grzechy duchownych, uprawiając prawdziwe piruety w obronie tak mrocznych postaci jak choćby arcybiskup Paetz.
Nieraz też dochodziło do sytuacji, w których księży oskarżanych o lepkie, spocone ręce nie odcinano od wiernych, ale przenoszono na „nowe łowiska”. To nie Smarzowski, ale ta okropna postawa jest źródłem dzisiejszego kryzysu. I jeśli Kościół szybko nie wyciągnie wniosków, będziemy mieli tu drugą Irlandię i Boston, z gigantycznymi odszkodowaniami dla ofiar oraz świątyniami zamieniającymi się w puste muzea.