Fascynujące, choć kręte drogi do własnych korzeni [Gazetowy Uniwersytet Trzeciego Wieku]
Poszukiwanie korzeni to bardzo pasjonujące zajęcie. Często pochłania bez reszty! Gdzie należy szukać przodków i w jaki sposób się do tego zabrać?
Drzewa mają potężną moc. Szum dziejów w ich konarach, czy raczej korzeniach, hipnotyzuje i zmienia ludzi. Genealogia, bo o takie drzewa tu chodzi, wsysa niczym poleskie bagno! Sam byłem tego świadkiem. Genealogicznego bakcyla połknął kiedyś pewien przyjaciel rodziny, człowiek wielu zalet, całkowicie jednak bezradny wobec urządzeń elektronicznych. Nie rozumiał ich, nie chciał zrozumieć, zwykła karta do automatu telefonicznego była barierą, której nie mógł przeskoczyć. Aż do momentu, gdy zabrał się za poszukiwanie przodków. Wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie. Znajomy kupił sobie komputer, skaner, a biegłością w ich obsłudze zaczął imponować młodszym pokoleniom.
Poszukiwanie przodków ze strony ojca zakończyło się niepowodzeniem, przerzucił się więc na drzewo genealogiczne matki. Do swojego dotychczasowego dodał jej nazwisko panieńskie, podróż w czasie doprowadziła zaś go do piwowara ze Żnina, który zamienił kadzie na szablę i przyłączył się do dywizji Jana Henryka Dąbrowskiego, gdy ta podczas insurekcji kościuszkowskiej maszerowała przez ziemie zabrane wcześniej przez Prusaków. Drzewo się znajomemu rozrastało, ponawiązywał kontakty z krewnymi tak dalekimi, że wcześniej o ich istnieniu w ogóle nie miał pojęcia.
Emerytura i co dalej?
Podróż do korzeni na ogół jest pasjonująca, aby jednak podróżować w czasie, trzeba samemu nieco wolnego czasu posiadać.
- Jak to się zaczęło? Przeszłam na wcześniejszą emeryturę, odwiedziłam kuzyna, który razem z żoną był już wciągnięty. Najpierw się im tylko przyglądałam, ale bardzo szybko również dałam się wkręcić. Kuzyn sprezentował mi segregator z danymi mojej mamy i powiedział: teraz uzupełniaj dalej – wspomina Grażyna Skowrońska z Kujawsko-Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego. - Najpierw, razem z nim, poszłam do Archiwum Diecezjalnego, gdzie siedziałam po pięć, sześć godzin. Później pojechaliśmy na pierwszą wyprawę genealogiczną do Łąkorza.
Dobrze jest mieć dokąd na takie wyprawy jeździć. Na cmentarzach w miejscowościach z rodziną związanych, wciąż jeszcze można znaleźć groby przodków, a na nich – tak potrzebne przy dalszych poszukiwaniach daty urodzin i śmierci. Na miejscu również nadal trafiają się przeróżne skarby archiwalne. Pani Grażyna dotarła na przykład do prowadzonej od 1914 roku kroniki łąkorskiej szkoły, gdzie znalazła wzmiankę o tym, że jej dziadek i jego brat zostali podczas I wojny światowej wcieleni do niemieckiej armii.
Pani dyrektor, niezwykle gościnna, udostępniła nam pokoik i wszystkie kroniki. A my kartka, po kartce… Matko jedyna, ale to było cudowne! - opowiada Grażyna Skowrońska.
Prawdziwym skarbem są też obecne na miejscu najstarsze starowinki. W akcie zgonu pradziadka pani Grażyna znalazła informacje, że żegnały go żona oraz troje dzieci. Dwoje z nich – swojego dziadka i jego siostrę, pani Grażynie udało się opracować, gałąź ich brata nadal była jednak białą plamą na pieczołowicie rozrysowywanym drzewie. Poszukiwania trwały kilka lat, z pomocą na szczęście przyszła pani Julianna z Łąkorza, która miała wtedy 97 lat i pamiętała potomków „zaginionego” przodka. W ruch poszedł Facebook i tak, kontaktując się z kilkoma osobami, pani Grażyna dotarła do swojej mieszkającej w Bydgoszczy cioci, która ma bardzo bogate rodzinne archiwum...
Poza tym jest osobą bardzo wesołą o otwartym umyśle i ogromnym zasobie wiadomości o rodzinie, więc cały czas spisuję jej wspomnienia. Jest tego bardzo dużo i zawsze pojawia się coś nowego. W styczniu ciocia Dorota skończyła 92 lata – dodaje Grażyna Skowrońska. - Jej wspomnienia są cudowne. Dzięki nim mój dziadek, a jej chrzestny, którego ja znałam tylko z dokumentów, stał się dla mnie żywą postacią.
Doskonałe bazy danych
Posiadanie korzeni w okolicach, w dzisiejszych czasach jest jednak luksusem. Jeden z przodków Ewy Szczodruch, szefowej K-PTG był profesorem założonego w 1806 roku gimnazjum w Świsłoczy, uczył tam języków antycznych. Świsłocz znajduje się obecnie na Białorusi. Daleko, poza tym dostęp do dokumentów z tamtejszego archiwum jest utrudniony i nie chodzi tu tylko o to, że nie ma ich w internecie. Na szczęście jednak przebogatą kopalnią tego typu danych są portale genealogiczne budowane w Stanach Zjednoczonych.
Gdzie i jak szukać informacji o przodkach?
Polskie archiwa również skanują i udostępniają swoje zbiory metrykalne na potęgę. Prowadzą również warsztaty dla genealogów. Przed pandemią całą serię takich zajęć zorganizowało na przykład Archiwum Państwowe w Toruniu.
Tłumaczymy przede wszystkim, jak się za takie poszukiwania zabrać. Jakie mamy źródła, bo to przecież nie są tylko akta metrykalne, ale również np. materiały potwierdzające akty własności – mówi dyrektor APT Beata Herdzin. - Opowiadamy także o naszym portalu, który cieszy się ogromnym zainteresowaniem.
Portal można znaleźć wpisując adres: genealogiawarchiwach.pl, jest to pionierskie przedsięwzięcie archiwów z województwa kujawsko-pomorskiego, w tej chwili znajduje się w nim ponad 3,5 miliona zeskanowanych dokumentów dotyczących mieszkańców regionu. Nad portalem pracują nie tylko archiwiści, ale również pospolite ruszenie genealogów. Wielu z nich po raz pierwszy zajrzało tam z ciekawości, tylko na chwilę. Teraz godzinami indeksują dane. Wszystko to znajduje się w zasięgu ręki, a w zasadzie uzbrojonego w internet komputera. Pozostałe polskie archiwa także skanują swoje zasoby metrykalne, portal z kujawsko-pomorskiego zapewne doczeka się więc towarzystwa, a może się rozszerzy na inne regiony? Archiwa internetowe są odporne na zarazy atakujące ludzi, zatem nawet w czasie pandemii, ruch w nich panował ożywiony. Dało się to zauważyć, szczególnie podczas lockdownu.
Jak głęboko sięgają korzenie drzew genealogicznych?
Poszukiwacze korzeni docierają do czasów saskich, niektórym udaje się sięgnąć nawet głębiej. Nie zawsze się to udaje, sporo dokumentów z archiwów parafialnych bądź urzędów stanu cywilnego podczas wojen światowych zostało zrabowanych, albo zniszczonych. W pracy nad tymi, które ocalały, przydaje się znajomość łaciny i języków zaborców, czyli rosyjskiego i niemieckiego. W tym drugim przypadku trzeba też sobie radzić z neogotyckim pismem. Tego na szczęście można się nauczyć, zaś przy stawianiu pierwszych kroków przydają się specjalne tabelki.
Przy poszukiwaniu przodków komputer z dostępem do internetu jest narzędziem pomocnym, ale nie jedynym. Prędzej czy później trzeba złożyć wizytę w tym czy innym archiwum. Kwerendę można także zlecić, ale za pracę archiwisty należy się oczywiście zapłata. Z takiej oferty korzystają np potomkowie emigrantów. Do archiwów trafiają zamówienia m.in. z Izraela czy obu Ameryk. Często proszą dokumenty przodków, ponieważ sami zamierzają wystąpić o polskie obywatelstwo. Przy okazji czasami dochodzi do dziwnych sytuacji. Do Archiwum Państwowego w Toruniu zgłosił się np. kiedyś potomek osoby, która w XIX wieku wyemigrowała z Pomorza do Ameryki Południowej. Podczas zaborów językiem urzędowym na tych ziemiach był niemiecki, wszystkie dokumenty były więc spisane w języku Goethego. Osoba zamawiająca najwyraźniej w zawiłościach polskiej historii nie była zbyt zorientowana zapytała więc z zakłopotaniem czy powinna wystąpić o obywatelstwo polskie, czy niemieckie?
Skoro już o zaborach mowa. Bardzo cennym informacjami na temat przodków bywają dopiski na marginesach. Toruńscy archiwiści wspominają dokument, który pochodził z Urzędu Stanu Cywilnego z miejscowości położonej przy dawnej granicy między zaborem pruskim i rosyjskim. Panna młoda była poddaną cesarza, natomiast pan młody pochodził z Kongresówki. Tuż po ślubie został przez żandarmów zaprowadzony do aresztu, ponieważ wcześniej wielokrotnie przekraczał granicę z fałszywym paszportem. Cóż, serce nie sługa...
Poszukiwanie przodków jest zajęciem pasjonującym, jednak podczas tego typu wykopalisk trzeba liczyć się również z niespodziankami trudnymi do zaakceptowania. W toruńskim archiwum pojawił si kiedyś pewien wojskowy przekonany o tym, że jego przodkiem był jeden z XIX-wiecznych burmistrzów. Nazwiska rzeczywiście były podobne, jednak wraz z kolejnymi dostarczanymi przez archiwistów teczkami, mina dumnego potomka rzedła. Okazało się bowiem, że albo jego przodków z burmistrzem nic nie łączyło, albo – jeśli już – protoplaści byli tylko znacznie uboższymi krewnymi włodarza miasta. Na dodatek okazało się, że prababcia do rodzinnego majątku wniosła w posagu dwoje nieślubnych dzieci.
- Wiadomość ta wpłynęła tak druzgocąco na poglądy klienta w kwestiach obyczajowości dawnej, wydawałoby się nienagannej moralnie epoki, że czerwony ze złości odwołał zamówione już kserokopie dokumentów – mówi Beata Herdzin.
Mroczne historie
W tym przypadku pana spotkał zawód, finały poszukiwań potrafią być jednak znacznie bardziej dramatyczne. Kilka lat temu do Anny Zglińskiej, historyczki, która pochodzi z Czernikowa na ziemi dobrzyńskiej i zajmuje się tego typu poszukiwaniami, zgłosił się Niemiec poszukujący śladów pradziadka. Opisał chwytającą za serce historię o tym, że ślad przodka urywa się w 1945 roku, rodzina do dziś nie wie, gdzie pradziadek jest pochowany.
Pytał o to młody chłopak zaangażowany w ruchy antyrasistowskie, na Facebooku miał sporo zdjęć z Afryki – wspomina Anna Zglińska. - Co mu miałam odpisać? Jego pradziadek już przed wojną był nazywany w okolicy Diabłem. Podczas okupacji zapisał się do NSDAP i w przypływie wściekłości był w stanie pobić pracujących dla niego ludzi prawie na śmierć. Napisałam mu prawdę, ale on się czegoś takiego nie spodziewał. Zupełnie nie był na nią przygotowany.
Przodek młodego niemieckiego antyrasisty spóźnił się z ewakuacją. W 1945 roku został zatrzymany, jego ślad urwał się na posterunki milicji, dokąd przodek trafił, ale skąd żywy już nie wyszedł.