Fałszywa bomba, pająk z włóczki
Niektórzy mieszkańcy naszego regionu absorbują mundurowych fałszywymi alarmami. Robią to z głupoty, a stwarzają poważne niebezpieczeństwo.
W środę przed lubelskim sądem ruszył proces Wojciecha L., 28-latka oskarżonego o wywołanie fałszywego alarmu bombowego.
- 6 listopada mężczyzna zaalarmował policjantów z komisariatu nr VI przy ul. Zana, że w budynku dojdzie wkrótce do eksplozji bomby, chociaż wiedział, że w rzeczywistości takie zagrożenie nie istnieje. Swoim zachowaniem doprowadził do niebezpieczeństwa utraty zdrowia lub życia wielu osób - przypomniał na wstępie procesu prokurator.
Wojciech L. pochodzi z Pomorza. W Lublinie pracował jako pomocnik kucharza w jednej z najlepszych restauracji na Starym Mieście. Dlaczego postanowił postawić na nogi wszystkie służby w mieście, które musiały sprawdzić, czy na komisariacie nie ma bomby?
- Oskarżony tłumaczył, że zrobił to dlatego, bo zakochał się w dziewczynie, która go nie chciała. Poinformował więc mundurowych, że ma ona w domu narkotyki. Gdy policjanci nie przyjechali tego sprawdzić, postanowił przestraszyć ich tym, że mają u siebie bombę - tłumaczy Agnieszka Kępka, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Wojciech L. przyznał się do winy.
Przepraszam wszystkie służby, policję i straż pożarną w Lublinie i w całej Polsce. Bardzo żałuję tej głupoty i obiecuję, że więcej czegoś takiego nie zrobię
- mówił skruszony i prosił o szybkie wydanie wyroku.
Zaproponował dla siebie karę 7 miesięcy więzienia. Sędzia wobec braku sprzeciwu prokuratora postanowił, że taki wyrok ogłosi już w najbliższy piątek. Wojciech L. od listopada siedzi w więzieniu, więc faktycznie pozostaną mu do odsiadki tylko 3 miesiące.
Fałszywe bomby
- Alarmy bombowe w Lublinie czasami się zdarzają, nie jesteśmy odosobnionym miastem - tłumaczy Renata Laszczka-Rusek, rzeczniczka KWP w Lublinie. I podkreśla, że do każdego alarmu policjanci podchodzą poważnie, chociaż w większości przypadków okazuje się, że był fałszywy. - Funkcjonariusze muszą jednak sprawdzić, czy w danym obiekcie faktycznie nie znajduje się bomba. Jednak o ewakuacji decydują zarządcy budynków, np. w przypadku alarmów w szpitalach ich dyrektorzy - przypomina Laszczka-Rusek.
Fałszywe pożary
Przy akcjach z fałszywymi bombami pracują również strażacy. - Zabezpieczamy wówczas teren razem z policją - tłumaczy Michał Badach z wojewódzkiej straży pożarnej. I przypomina sobie sprawę z początków swojej służby. - Dostaliśmy pewnego dnia alarm, że wybuchł pożar w lesie na Czubach. Wysłaliśmy tam zastęp strażaków, który jednak niczego nie stwierdził. Gdy strażacy wrócili do bazy, ten sam człowiek zadzwonił, że w szpitalu przy ul. Kraśnickiej podłożona została bomba. Podaliśmy policjantom numer, z którego dostaliśmy oba zgłoszenia, a mundurowi zatrzymali w jednym z mieszkań zaskoczonego mężczyznę, który właśnie z kolegą siedział przy butelce wódki - opowiada Badach.
Większość fałszywych alarmów, jakie dostają strażacy, podejmowana jest jednak w „dobrej wierze”. - To np. przypadki, gdy ktoś widzi jakiś niewielki dym i dzwoni, że wybuchł pożar. Takich przypadków mieliśmy w całym województwie w 2016 r. aż 484 - podkreśla Badach. Z kolei „złośliwych” alarmów, gdzie ktoś specjalnie wprowadza strażaków w błąd, było zdecydowanie mniej. - Tylko 73 - precyzuje Badach.
Fałszywe pająki
Strażnicy miejscy z Lublina wprawdzie nie dostają fałszywych sygnałów o podłożonych bombach czy innych niebezpiecznych zdarzeniach, ale i oni spotykali się z ciekawymi przypadkami. - W czerwcu ub.r. dostaliśmy alarmowy telefon od przestraszonej mieszkanki, że w jej mieszkaniu przebywa wielki pająk - prawdopodobnie ptasznik. Potraktowaliśmy wezwanie bardzo poważnie i wysłaliśmy w to miejsce nasz ekopatrol. Okazało się, że pod łóżkiem kobiety nie było wielkiego, groźnego pająka, a jedynie kłębek czarnej włóczki - opowiada Robert Gogola, rzecznik prasowy SM.
Zabawny telefon strażnicy dostali również całkiem niedawno. - Zadzwonił mężczyzna z pytaniem, czy zajmujemy się odholowywaniem wraków z miasta. Oczywiście jest to jedno z naszych zadań, więc dyżurny odpowiedział na to pytanie twierdząco. Wtedy mężczyzna zapytał, czy w takim razie możemy odholować jego... żonę - śmieje się Gogola.
I dodaje poważnie: - Pamiętajmy, że każdy fałszywy alarm niesie ze sobą zagrożenie dla innych osób, związane chociażby z ewakuacją ludności i jest przestępstwem.
Ile grozi za zgłoszenie fałszywego alarmu? - Nawet do 8 lat pozbawienia wolności - odpowiada Renata Laszczka-Rusek.