Ewa Błaszczyk: - Cieszę się z życia choć nie jest lekkie
Aktorka Ewa Błaszczyk cały czas działa na rzecz dzieci, które zapadły w śpiączkę. Imponuje wieloma talentami, gra, śpiewa, pisze, edukuje i walczy o córkę Olę.
Wiele osób podziwia Panią za to, że potrafiła się Pani podnieść po tragediach i robi tak wiele dla drugich. Oprócz tego, że realizuje się w aktorstwie, pisze książki, prowadzi działalność edukacyjną, fundację AKOGO, to jeszcze założyła klinikę Budzik, która jest wielką nadzieją dla osób w śpiączce. Skąd ma pani na to wszystko siły?
Niekiedy nie mam. Ale muszę dbać o pewną równowagę, żeby całkiem nie zatopić się w tym nieszczęściu, które nas spotkało, aby móc normalnie funkcjonować. Występuję w filmach, z recitalami, nagrywam płyty, piszę książki dla zachowania zdrowia psychicznego. Poza tym, że praca jest moją pasją, to muszę też mieć fundusze, żeby utrzymać siebie, córkę Mariannę i środki na leczenie Oli. Ale praca, aktorstwo, które kocham na pewno są dla mnie sporą odskocznią od ciągłego zamartwiania się. Mam tę możliwość, że bywam też w różnych środowiskach, w których ludzie dają mi siłę do życia. Ich empatia, troska dodają mi skrzydeł.
Czy po latach można się z taką tragedią, jaka Panią spotkała pogodzić?
Nie będę ukrywać, że jest ciężko. Upływający czas niewiele tutaj zmienia. Zwłaszcza, gdy dotyczy to osoby najbliższej, własnego dziecka, które się kocha najbardziej na świecie. Zmieniło się tylko tyle, że już nie zastanawiam się nad tym dlaczego właśnie mnie to spotkało, bo na to pytanie nie ma odpowiedzi. W pewnym sensie ta sytuacja oduczyła mnie też marzeń. Uświadomiłam sobie, że ciężko jest przewidzieć to co przyniesie kolejny dzień. Prawie w tym samym czasie odszedł też mój mąż Jacek Janczarski, spokojne życie się skończyło i wszystko zostało na mojej głowie.
Pani działalność charytatywną, edukacyjną, inwestycyjną spowodowała osobistą tragedią, córka Ola w wieku 6 lat zadławiła się syropem i od tego czasu przebywa w śpiączce. Myśli Pani, że nie zrobiła wtedy pewnych rzeczy, które mogłyby jej pomóc?
Mieszkam w odległości kilku minut od szpitala. Zaufałam lekarzom. Zatrzymałam pierwszy samochód, który jechał i zawiozłam dziecko do szpitala. W tym czasie nastąpiły jednak zmiany w mózgu. Od wielu lat toczymy walkę o to, aby Ola mogła powrócić do życia. Chwile nadziei przeplatają się z chwilami rozpaczy i zwątpienia. Byłyśmy w Moskwie, gdzie podawano Oli komórki macierzyste, została zoperowana przez japońskiego neurochirurga, ma wszczepiony stymulator. Nastąpiły pozytywne zmiany, ciało córki stało się bardziej rozluźnione, a to ułatwia rehabilitację, ma więcej siły, żeby zakasłać, lepiej przełyka. A czy się obudzi, tego nikt nie wie. Medycyna idzie do przodu, nie tracę nadziei.
Pani druga córka bliźniaczka Marianna też się pewnie zmieniła pod wpływem tego co się zdarzyło?
Zawodowo poszła w moje ślady, będzie aktorką. A jeśli chodzi o codzienność to tak samo jak ja stała się bardzo wyczulona i uważna. Często zwraca uwagę swoim kolegom i koleżankom, żeby nie pili z bidonu jak jadą na rowerze, nie rozmawiali się i śmiali z pełnymi ustami, opiekunom, aby nie dawali małym dzieciom jeść w czasie jazdy samochodem, bo jedno zahamowanie może spowodować zakrztuszenie. Trzeba zwracać też uwagę na profilaktykę, usuwać z otoczenia malucha małe zabawki, orzeszki, kuleczki. Niestety wielu rodziców nie pamięta o tym.
A wiedzą jak należy ratować dziecko w takiej sytuacji?
Nie bardzo. Gdy dziecko się zadławi na początku należy sprawdzić czy ogóle może mówić i kaszleć. Jeżeli może to trzeba pozwolić mu się wykaszleć, aby ciało obce wyskoczyło. Ale jeśli jest to niemożliwe, zaczyna się dusić, sinieć, trzeba przystąpić do ratowania. Położyć dziecko na brzuchu na przykład na kolanie głową do podłogi i pięć razy energicznie uderzyć otwartą dłonią między łopatkami, następnie przewrócić go na plecy, otworzyć usta i sprawdzić czy ma coś w gardle. Jak się da, usunąć przedmiot, ale jeśli utknął w gardle lepiej nic nie robić, bo można mu zaszkodzić. Następnie można objąć mocno dwoma rękami jego tułów i 5 razy mocno ucisnąć nadbrzusze w połowie odległości między pępkiem i końcem mostka. 5 uderzeń między łopatkami i 5 uciśnięć nadbrzusza wykonujemy na przemian.
Co robić gdy dojdzie do utraty przytomności?
Trzeba zaprzestać poprzednich działań i rozpocząć czynności reanimacyjne. Najpierw pięć oddechów usta w usta, każdy po półtorej sekundy, nie zapominajmy o zatkaniu nosa, żeby nie uciekało powietrze, potem trzydzieści uciśnięć nasadą dłoni powyżej połączenia żeber z mostkiem, dwa usta w usta i kolejne trzydzieści. I tak do momentu przyjazdu karetki. Często w różnych miastach organizuję takie warsztaty, na których razem z Manią uczymy rodziców właściwego postępowania.
Przez lata walczyła Pani o utworzenie wyjątkowej kliniki, odczuwa Pani teraz satysfakcję z tego, że w Budziku obudziło się już tyle dzieci?
Ogromną, śmieję się i płaczę razem z rodzicami. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że wybudzenie to tylko moment odzyskania świadomości, potem potrzebna jest rehabilitacja neurologiczna. Po powrocie do domu musimy szukać nowego miejsca dla dziecka czy nastolatka na rehabilitację.
W Budziku stosuje się najnowocześniejsze metody leczenia?
Tak, oprócz tradycyjnych mamy też refleksologię, akupunkturę, terapię czaszko-wo krzyżową, muzykoterapię, psychologię, pracę z procesem według Arnolda Mindell, terapię metodą Tomatisa.
Z drugiej strony wiele pani projektów zawodowych też ociera się o problem śpiączki?
To prawda. Pracowałam w produkcji „Za niebieskimi drzwiami ”, w której matka i syn mają wypadek samochodowy, matka zapada w śpiączkę. Miałam też w repertuarze monodram amerykańskiej pisarki „Rok magicznego myślenia” , w której mąż umiera a córka zapada w śpiączkę. Ciężko jest mi całkiem oderwać się od tego tematu, a z drugiej strony chodzi mi o to, żeby przybliżyć społeczeństwu ten problem. Chciałabym, żeby ludzie poczuli sympatię i zrozumienie dla ludzi w komie, czyli śpiączce. Wiem, że w województwie świętokrzyskim też są osoby, które czekają na wybudzenie, leczyły sie w naszym „Budziku”.
Ostatnia książka o Pani losach nosi optymistyczny tytuł „Lubię życie”. Co sprawia Pani największą radość?
To, że mogę robić recitale bliskie memu sercu, że Ola czasem się do nas uśmiechnie, a także to, że mam drugą zdrową, wspaniałą córkę, ukochaną Manię. Radością jest samo życie, mimo, że nielekkie.