- Powiększenie ligi to dużo więcej wydatków, a przecież kluby będą miały mniej pieniędzy, a nie więcej - mówi Eugeniusz Niemiec, prezes Wisłoka Wiśniowa.
Od ponad miesiąca żyjemy w zawieszeniu, a w sprawie rozgrywek piłkarskich pojawiają się różne scenariusze. Któryś z nich przypada panu do gustu?
Ja najbardziej optowałbym za zakończeniem ligi i uznaniu tabel, jakie są w tym momencie. W mojej opinii byłoby to rozwiązanie najmniej kłopotliwe. A jak nie, to sezon uznać za nierozegrany i jesienią zacząć wszystko od nowa, jeśli oczywiście warunki na to pozwolą i nie będzie żadnego ryzyka. W naszej 4 lidze niech znów więc wtedy grają te same drużyny, co teraz.
Wiele wskazuje jednak na to, że amatorskie rozgrywki, a więc i 4 liga, nie wrócą w tym sezonie do grania. Rozumiem, że zgadza się pan z tym?
Zdecydowanie tak. Jest przecież kilka kwestii, z którymi nie byłoby tak łatwo sobie poradzić. Co jeśli w którymś momencie na koronawirusa zachorowałby jakiś zawodnik, a zdążyłby rozegrać kilka meczów? Od razu wszystkie drużyny musiałyby zostać poddane kwarantannie, a to oznaczałoby ponowne przerwanie rozgrywek. Dla mnie na tym poziomie rozgrywanie spotkań na siłę nie ma najmniejszego sensu. Nie ma co narażać zdrowia, a może i życia zawodników, trenerów czy działaczy. Jest również kwestia tego, kto, w przypadku wznowienia rozgrywek, wziąłby za to wszystko odpowiedzialność, żeby później piłkarze nie skarżyli klubów, że prezes kazał im grać. My oczywiście uszanujemy każdą decyzję związku, ale uważam, że z nami też należy porozmawiać, abyśmy mieli możliwość wypowiedzenia się. Ja nie pójdę na pewno na to, że ktoś nam będzie kazał grać, a nie weźmie za to odpowiedzialności.
Według wspomnianego planu zachowane mają być aktualne tabele, ale nie będzie spadków, tylko awanse. Co pan na to?
Wtedy nasza 4 liga zostanie powiększona do 22 zespołów, a więc mielibyśmy do rozegrania o osiem meczów więcej. Na pewno więc trzeba będzie wydać sporo więcej pieniędzy. A co jeśli nowe rozgrywki nie wystartują w terminie tylko, powiedzmy, w połowie września. Ciekawe czy ktoś w ogóle bierze pod uwagę taki scenariusz. Dlatego powtórzę: zachowajmy tabele ze spadkami i awansami. Ja wiem, że zawsze ktoś będzie pokrzywdzony, ale złotego środka na to nie ma.
To ile więcej potrzebowałby taki klub jak Wisłok w przypadku powiększonej ligi?
Myślę, że około 20 tysięcy złotych. 15 tysięcy to pewnie by było takie minimum. A zanosi się przecież na to, że pieniędzy kluby będą miały mniej, a nie więcej. Już przecież niektórzy sponsorzy czy samorządy zmniejszają swoje dofinansowywanie.
Jak obecna sytuacja wpływa na Wisłok Wiśniowa?
W naszym przypadku na razie nie ma żadnych konkretów. Cały czas bowiem nie wiemy do końca na czym stoimy i nie mamy stuprocentowej pewności, co będzie z rozgrywkami. Treningów żadnych u nas nie ma, a zawodnicy ruszają się we własnym zakresie. Jak jednak znam życie, to część pewnie tego nie robi (uśmiech).
Gmina zmniejszyła finansowanie klubu?
W tym temacie nie było jeszcze żadnej rozmowy i nie wiem, jak to będzie wyglądało. Mieliśmy natomiast obiecane, że właśnie w tym czasie zacznie powstawać u nas nowa trybuna, na którą zabezpieczono środki finansowe. Widziałem projekt i wygląda to wszystko naprawdę ciekawie. W związku z obecną sytuacją może się jednak okazać, że pieniądze zostaną przesunięte na inny cel, i ja to oczywiście rozumiem. Nie mogę więc wykluczyć, że znów będziemy musieli poczekać, aby u nas w godziwych warunkach oglądać spotkania.
Pod koniec ubiegłego roku mówił mi pan, że się będzie pomału wycofywał z Wisłoka. Coś się w tej kwestii zmieniło?
Zobaczymy co czas pokaże. Nie ukrywam, że mam propozycje z innych klubów, aby tam zostać prezesem i zastanawiam się nad tym. Do Wisłoka Wiśniowa mam jednak ogromny sentyment i to mnie trzyma przy tym klubie. Boję się, że jak odejdę, to klub może nie przetrwać, a nawet jak się uda, to pewnie na niskim poziomie. Na razie jestem jednak prezesem, a zobaczymy co przyniesie jesień.
Pewnie nie wszyscy wiedzą, że boryka się pan z problemami zdrowotnymi, a więc w czasach koronawirusa musi pan jeszcze bardziej na siebie uważać…
Po prostu siedzę w domu i nie wychodzę w ogóle, nawet do sklepu. Żona zresztą również nigdzie się nie rusza. Córka nam robi zakupy i przywozi pod dom. Boję się, żeby coś się do mnie nie przyplątało, bo dla mnie byłby to wyrok.
Wytrzymuje pan w domu?
Spokojnie, daję radę (uśmiech).
A piłeczki panu nie brakuje?
Ile się da to oglądam mecze powtarzane przez telewizję. Sporą radość daje mi ten zwycięski mecz z Niemcami. No i jak nasi siatkarze ogrywają Rosjan (śmiech). Jasne, że tej adrenaliny związanej z naszymi meczami ligowymi bardzo brakuje, ale człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja. Teraz nie mamy zresztą innego wyjścia.