Era Piątkowskiego trwa już 20 lat: Rozmowa z Dionizym Piątkowskim, organizatorem Ery Jazzu
z Dionizym Piątkowskim, pomysłodawcą i organizatorem Ery Jazzu, rozmawiamy o tym festiwalu.
Era Jazzu ma 20 lat. Czy kiedy zaczynałeś koncertem Paula Motiana w październiku 1998 roku, przypuszczałeś, że projekt ten przetrwa tak długo?
Sam projekt był przygotowywany jako długofalowy, ale nie sądziłem, że starczy mi pomysłów, inicjatywy i takiego rozpędu, aby trwało to aż tak długo. Czasy były inne. Te pierwsze koncerty w Poznaniu pokazywały dwie ważne rzeczy. Po pierwsze to, że wielcy artyści jazzu mogą pojawiać się w małym klubie, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Po drugie, że nadmiar gwiazd, których wtedy jeszcze nie było w Polsce, był tak ogromny, że mogłem przebierać swobodnie i przywozić może nie tych najważniejszych i najlepszych, ale to, co jest bardzo ciekawe, ważne dla jazzu, co po prostu chciałem pokazać. I to był główny pomysł na serię koncertową. Machina pod nazwą Era Jazzu początkowo klubowa, po dwóch miesiącach i paru koncertach stała się ważną inicjatywą estradową. Kolejnym bardzo ważnym koncertem była pierwsza wizyta w Polsce zespołu The Kronos Quartet.
Ten koncert odbył się we Wrocławiu, dlaczego?
Z bardzo prozaicznych powodów. Był termin, a okazało się, że w Poznaniu nie ma wolnej sali. Aula UAM była zajęta, opera była zajęta. Pozostał klub jazzowy, w którym grupa Kronos Quartet nie chciała wystąpić. Ratując kontrakt, zacząłem sprawdzać, gdzie można zagrać, i koncert odbył się w Filharmonii Wrocławskiej. Ale po tej pierwszej „ucieczce” z Poznania nastąpił ważny i triumfalny powrót. Półtora miesiąca później odbył się pierwszy festiwal Ery Jazzu. Wielodniowy i z wielkimi artystami. Mieliśmy Abbey Lincoln, pojawił się Gato Barbieri, po raz pierwszy i, jak się okazało, jedyny raz w Polsce Steve Lacy. Pojawili się saksofoniści z zespołu Milesa Davisa, Lee Konitz i Dave Liebman. Jamaaladeen Tacuma i artyści, którzy jakby pokazali, że nagle nieoczekiwanie zrodził się bardzo mocny festiwal. Nie chciałem tego przerywać i ograniczać do sytuacji, że po festiwalu przez wiele miesięcy nic nie będzie. Karawana Ery Jazzu szła dalej. Pomysł ugruntowywaliśmy wielotorowo. Po pierwsze duże gale. Pod flagą Ery Jazzu pojawiały się najważniejsze nazwiska.
Era zaczęła się pojawiać także w innych miastach Polski, z powodów prozaicznych. Okazało się, że jest możliwość zaproszenia zespołu amerykańskiego nie na pojedynczy koncert, bo byłby dużym obciążeniem finansowym i logistycznym, a cztery, pięć albo sześć koncertów. Wtedy zrodził się pomysł Ery Jazzu klubowej, wędrującej. Wspominam to bardzo miło, bo pokazaliśmy bardzo wielu niezwykłych artystów w wielkich i w mniejszych miastach Polski. Od
Gorzowa Wielkopolskiego po Trójmiasto i Warszawę. Bardzo ważne były wielkie koncerty w Sali Kongresowej. To ugruntowało naszą markę. 20 lat Ery Jazzu to ponad 200 koncertów i półmilionowa publiczność. Graliśmy w najważniejszych salach w Polsce. Pokazywaliśmy najważniejsze nazwiska. Od Herbiego Hancocka, poprzez Dianę Krall, po Cassandrę Wilson. Ale okazywało się też, że ta podróż po Polsce zaczyna rozmijać się z ideą serii koncertowej. Ja przez kilkanaście lat pojawiałem się z koncertami Ery Jazzu też w Poznaniu, więc to nie była ucieczka i powrót syna marnotrawnego. W Poznaniu grało się wtedy trudniej. Z salami koncertowymi było kiepsko. Dziś tych miejsc jest trochę więcej.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień