Epidemia, podstępny zabójca człowieka
Epidemie zbierały na świecie dużo większe żniwo niż wojny - mówi prof. Krzysztof Polek z Instytutu Historii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. One wciąż nam zagrażają - dodaje.
Epidemie, gdyby spojrzeć na dzieje ludzkości, były jednym z najgroźniejszych zabójców.
Dziesiątkowały ludzkość od starożytności. Stosunkowo wiele wiemy o pladze ateńskiej, która zabiła jedną trzecią mieszkańców miasta, a samo miasto osłabiła na tyle, że nie powróciło już do czasów świetności. Starożytny historyk, Tukidydes, szczegółowo opisał tę epidemię, jednak nie wiemy, która śmiercionośna bakteria czy wirus odpowiadał za nią - możemy podejrzewać, że była to dżuma, prawdopodobny jest też wąglik. Z kolei Bizancjum - i prawie całą Europę - w VI w. naszej ery nawiedziła plaga Justyniana, czyli pierwsza pandemia dżumy. Historycy szacują, że pochłonęła 25-30 proc. populacji. Druga fala pandemii dżumy, zwana też czarną śmiercią, panowała w Europie w latach 1346-1353, a jej kolejne nawroty nawiedzały nasz kontynent aż do XVIII wieku. Ona również pochłonęła miliony ofiar - szacuje się, że połowę populacji.
Wynika z tego, że najgroźniejszym wrogiem człowieka była bakteria pestis, wywołująca dżumę.
Która - dzisiaj wiemy to dzięki analizom DNA - jest bardzo skłonna do mutowania. Chorzy cierpiący na dżumę przeżywali straszne katusze. Dżuma mogła przyjąć trzy formy. Pierwsza, dymienicza, z charakterystycznymi zmianami skórnymi - nabrzmiałymi guzami, w których gromadził się płyn - była paradoksalnie najłagodniejszą. Bardziej śmiercionośna była forma płucna i krwotoczna. Śmierć występowała zwykle po 2-3 dniach choroby. Dodatkowym niebezpieczeństwem było to, że te dwie ostatnie postacie były niezauważalne.
A ludzie wówczas nie wiedzieli jeszcze o istnieniu bakterii.
To wiedza dopiero z XIX wieku.
Może choć intuicyjnie czuli, że od chorego lepiej trzymać się z daleka?
Tak. Z biegiem czasu zaobserwowano, że jeśli zachowuje się reżim sanitarny, a od chorego trzyma na dystans - łatwiej uniknąć choroby. Izolacja była stosowana już w średniowieczu - pilnowano, by nikt nie wychodził ani nie wchodził do domostw, gdzie znajdowała się chora rodzina.
Klasyczny przykład, jak mądrość wiejska wygrywa wyścig z postępem nauki.
Ludzie w średniowieczu nie potrafili wytłumaczyć mechanizmów choroby, ale potrafili obserwować. W czasach nowożytnych pojawiły się już kontrole sanitarne - wojsko otaczało rejony dotknięte epidemią. W towarzystwie chorego ludzie nosili maskę, która przypominała rycerski hełm, tak zwany psi pysk. Zawiniątka z jedzeniem trzymali na końcu długiego kija i w ten sposób przekazywali żywność choremu lub podejrzanemu o chorobę.
A z drugiej strony mamy szpitale, gdzie jeszcze 150 lat temu lekarze nie myli przed operacjami rąk, a pobrudzone krwią palce wycierali w nieprane od tygodni fartuchy.
Jurgen Thorwald świetnie opisał to w „Stuleciu chirurgów”. W połowie XIX wieku śmiertelność kobiet po porodach - które na ogół przebiegały bez komplikacji - sięgała 30 proc. Dopiero wiedeński położnik, Ignaz Semmelweis, powiązał to z sekcjami zwłok czy badaniami, które wykonywali lekarze bezpośrednio przed przyjęciem porodu.
Nakazał swoim współpracownikom dezynfekować ręce i narzędzia chirurgiczne. Ale inni lekarze patrzyli na niego jak na wariata.
Nie wiedzieli o istnieniu bakterii i wirusów, stąd przymus dezynfekcji i zachowania reżimu sanitarnego nie był dla nich logiczny, wytłumaczalny. To zmieniły dopiero odkrycia Ludwika Pasteura i Roberta Kocha, ojców mikrobiologii. Choć Pasteur swoje prace zaczął od… winogron. Plantacje winogron dotknęła wówczas plaga i Pasteur chciał określić, jaka jest jej przyczyna.
Z krakowskich pionierów mikrobiologii możemy pochwalić się Odonem Bujwidem…
Był uczniem Pasteura i Kocha, propagatorem szczepionek leczniczych, badaczem wścieklizny. Skończył medycynę w Warszawie, w 1883 roku przeniósł się do Krakowa. Otworzył tu zakład szczepień i propagował budowę wodociągów. Tym ostatnim projektem naraził się i mieszkańcom, i władzom miasta - budowanie wodociągów wiązało się z dużymi wydatkami, na które krakowianie nie byli przygotowani. Podnoszono argument, że skoro Kraków tyle wieków radził sobie bez wodociągów, to po co narażać miasto na koszty?
Bujwida nie lubił również krakowski kler.
Kościołowi naraził się propagowaniem szczepionek, które były nowością i wzbudzały obawy. Choć już pod koniec XIX wieku naukowcy dysponowali wiarygodnymi badaniami wskazującymi na ich skuteczność, te miały swoich przeciwników. Nie wierzyli, że osłabione bakterie wprowadzane do organizmu mogą przynosić dobre skutki. Ale, proszę zwrócić uwagę, tak jest i dzisiaj...
Powracając do wielkich epidemii i pandemii. Powiedzieliśmy sobie głównie o dżumie…
Wydaje się, że zabiła ona najwięcej ludzi. Choć to kwestia szacunków - mówimy o czasach, kiedy nie prowadzono statystyk zgonów, a mechanizm tych chorób nie był znany. Bazujemy więc na niekompletnych informacjach źródłowych. Autorzy tych relacji nie zawsze mieli wiedzę medyczną; współcześni lekarze nie zawsze są więc w stanie na podstawie ich opisów z całą stanowczością stwierdzić, o jaką chorobę chodziło. Możemy przypuszczać, że w przeszłości bardzo śmiercionośne były również malaria, wąglik i cholera. Jeśli chodzi o tę ostatnią, to mamy w Europie dużo XIX-wiecznych cmentarzy z jej ofiarami.
Na terenie Galicji jest ich całkiem sporo.
Tak. Poza tym były jeszcze epidemie chorób układu pokarmowego, które szerzyły się przez skażenie wód i spożywanie zakażonego mięsa. Sprzyjało temu łowiectwo, ale kiedy w pierwszej połowie XIV wieku w Europie panował wielki głód, w poszukiwaniu żywności nie gardzono padliną. Podczas zbierania grzybów i owoców w lesie też dochodziło do zakażeń.
Jeszcze 200 lat temu ludzie nie mieli pojęcia o istnieniu bakterii i wirusów. Jak zatem tłumaczyli epidemie, to, że nagle tylu ludzi z podobnymi objawami umierało?
Najczęściej traktowano to jako plagę, karę za grzechy ludzkości, niestosowanie się do zasad religijnych. Ale obserwowano też przyrodę, klimat i choroby łączono ze zmianami klimatu bądź uważano za następstwo np. trzęsień ziemi czy erupcji wulkanicznej. Uważano na przykład, że za plagę Justyniana mógł być odpowiedzialny wybuch wulkanu Krakatau w 536 roku.
Na grypę hiszpankę zachorowała aż jedna trzecia ludności. Liczba ofiar mogła sięgnąć 100 milionów osób
A mogło tak być?
W sposób pośredni, bo spowodował długo utrzymujące się zmiany klimatyczne. Wiemy, że po wybuchu Krakatau w 536 r. przez kilkanaście miesięcy nad Europą unosiła się mgła, a słońce było widoczne jak za zasłoną. Jeśli spojrzeć kompleksowo, doskonale widać związek między klimatem, poziomem życia mieszkańców a rozprzestrzenianiem się chorób. Uczniowie Kocha i Pasteura prowadzili w drugiej połowie XIX wieku badania na obszarach objętych epidemią dżumy - wtedy jej epicentrum było w Chinach, Hongkongu i Szanghaju - i dokładnie wyjaśnili mechanizmy rozprzestrzeniania się epidemii i pandemii. To był kapitalny materiał, szereg cennych dla badaczy danych zawierają raporty komisji powołanych do zbadania przyczyn, rozprzestrzeniania się i skutków wybuchu epidemii dżumy na przełomie XIX i XX wieku w Indiach, Hongkongu, Tajwanie, Australii, Egipcie czy Cejlonie. Dzisiaj, kiedy możemy prowadzić badania genetyczne i korzystać z osiągnięć biologii molekularnej, o tych mechanizmach wiemy już jeszcze więcej.
Ogólnie czym cieplej i bliżej równika, tym ryzyko rozprzestrzeniania się chorób większe?
Tak. Jest bardzo ważny. Ale klimat to nie wszystko. Ważnym czynnikiem epidemiologicznym było również położenie na szlakach handlowych. „Stolicą” śmiercionośnych bakterii i wirusów były miasta portowe. Ważny jest też poziom życia mieszkańców oraz przestrzeganie przez nich zasad higieny. Już w źródłach syryjskich, np. u Jakuba z Edessy (VI w.), wymienia się Afrykę jako miejsce, skąd dotarła pierwsza fala pandemii. Późniejsze badania epidemiologiczne potwierdziły słuszność tej tezy. W Afryce są obszary, gdzie takie patogeny są obecne zawsze, a każde zachwianie równowagi w przyrodzie może skutkować epidemią.
Wirus ebola również przywędrował z Afryki.
Tak. Bo tam mamy z jednej strony sprzyjający rozwojowi epidemii klimat, a z drugiej - słabe warunki sanitarne. Głód, niedożywienie, chroniczny stres - również ma silny wpływ na rozwój epidemii.
Pewnie dlatego hiszpanka, epidemia grypy, zbierała żniwo pod koniec I wojny światowej?
Hiszpanka objęła swoim zasięgiem niemal cały świat - Europę, Azję, Afrykę, Amerykę Północną. Szacuje się, że zachorowała na nią jedna trzecia ludności, a liczba ofiar mogła sięgnąć 100 milionów. Z jej powodu umarło więcej ludzi niż w bezpośrednim wyniku wojny. Stosunkowo niewielkie straty były tylko w Australii, której władze zdecydowały się zamknąć porty.
W XX wieku ludzkość trapiła jeszcze jedna epidemia - zakażenia wirusem HIV. W latach 80. sytuacja wydawała się niezwykle trudna do opanowania. Wirus HIV i choroba AIDS, którą wywołuje, zostały nazwane „dżumą XX wieku”.
Aż ciarki przechodzą po plecach, gdy pomyśli się o tym, że te wszystkie wirusy i bakterie powodujące tyfus, ospę, malarię, dżumę i inne, pochowane są w jakichś laboratoriach. A jeśli zostaną kiedyś użyte jako broń biologiczna?
W czasach zimnej wojny arsenały supermocarstw zawierały różne zestawy broni z zarazkami ospy, wąglika i innych modyfikowanych wirusów. Niewiele wiadomo o ich stopniu zabezpieczenia, jak choćby w byłym ZSRR. Co do broni biologicznej: ona nie jest wynalazkiem XXI wieku. W średniowieczu podczas oblężenia miasta przerzucano za mury padłe i chore zwierzęta, by pogorszyć warunki obrońców. Natomiast w czasie II wojny światowej eksperymentowano z wąglikiem. Japończycy zarazili nim jeńców chińskich. Również Wielka Brytania przygotowywała się do tego, żeby w ostateczności - w razie inwazji na wyspy - użyć wąglika jako broni biologicznej. Wysepka, na której wówczas prowadzono eksperymenty, do dziś jest niezamieszkana. W czasie zimnej wojny obie strony konfliktu szykowały broń biologiczną. Ale nawet jeśli broń biologiczna nie zostanie nigdy użyta, wcale nie jesteśmy niezagrożeni epidemiami. Badania historyczne pokazują, że wybuchały one w pewnych cyklach.
Zatem jeśli przyjdzie wojna, głód - będziemy w niebezpieczeństwie?
Wystarczy pojawienie się kataklizmów przyrodniczych bądź zwyczajnie braki w dostawach energii elektrycznej, od której wszyscy jesteśmy coraz bardziej uzależnieni...