„Enką” przez Polskę, czyli słynny pociąg z PRL ma 55 lat
Kojarzony jest z siedzeniami, które zmuszały do wyprawy do kręgarza oraz z zapachami, jakie trudno pomylić z perfumami Chanel... Mowa o „kiblu”, najsłynniejszym polskim pociągu.
Kibel to nazwa mało pieszczotliwa, ale to właśnie tak miłośnicy kolei ochrzcili poczciwe jednostki serii EN57 produkowane przez ponad trzydzieści lat we wrocławskim Pafawagu, które na zawsze chyba wpisały się już w historię polskiej kolei. Mija właśnie 55 lat od momentu, gdy pierwszy taki pociąg wyjechał na trasę. 2 lutego 1962 pociąg oznaczony jako EN57-001 opuścił w tym celu lokomotywownię w Krakowie-Prokocimiu.
- Tania produkcja i spartańskie warunki to przepis na sukces. Tylko w tym pociągu można było poparzyć sobie pośladki podczas siedzenia na 5-kilometrowej trasie. M.in. dlatego to kawał historii polskiej kolei - opowiada Maciej Mądry, znawca kolei, pracownik Muzeum Techniki w Jaworzynie Śląskiej.
Czerwone, plastikowe siedzenia, niedomykające się drzwi i fetor z toalety, który docierał nawet do najdalszych zakątków pociągu. Do tego obowiązkowo smród papierosowego dymu zmieszanego z potem wracających z pracy robotników otwierających między siedzeniami flaszkę. Tak w skrócie można opisać symbol kolei z czasów PRL-u.
- Toaleta w tych składach zawsze mieściła się na końcu, bo w środkowym członie znajdował się przedział elektryczny o powierzchni podobnej do WC. Mimo to z toalety „pachniało” naprawdę mocno - zwłaszcza latem. W wyniku pędu podczas jazdy powietrze z rury wrzutowej z powrotem wracało do jednostki. To jest duża toaleta na szynach - stąd nazwa „kibel”. Prawdopodobnie po raz pierwszy została użyta w latach 80. - przyznaje wrocławianin Maciej „Warsik” Szewczyk, członek Stowarzyszenia Hobbystów Kolejowych.
Inne przydomki EN57 to „enka” i „żółtek”. Ten ostatni pochodzi od charakterystycznego przed laty - i co dużo ukrywać: o wiele przyjemniejszego malowania składu na żółto-niebiesko. Jednak ta nazwa tak powszechnie się nie przyjęła. W dawnej Jugosławii, bo i tam jeździły te pociągi, nazwano je „gomułka”. Eksport nastąpił bowiem za czasów Władysława Gomułki. Żadna z nazw nie jest jednak ani tak zabawna, ani nie niesie tak dużego ładunku emocjonalnego jak „kibel”.
I tak od dziesiątków lat trzęsącym się EN57 podróżowały miliony Polaków: do pracy, z pracy, do szkoły. W środku mieściło się tylu pasażerów, że nieraz zastanawiano się, czy ktoś w magiczny sposób nie powiększył wagonu. Jedni stali „na glona”, czyli z nosem w szybie lub pod pachą innego pasażera, a inni siedzieli na plastikowym „tronie”. Nikt nie miał łatwo, a trzęsło tak, że gazety i tak nie dało się czytać. Ale „kiblami” jeździły tłumy. Perony na wielu stacjach na Śląsku i w Zagłębiu są dziś o wiele dłuższe niż zatrzymujące się tu Elfy czy Flirty. To pamiątka po schyłkowym PRL-u, gdy pociągi z Częstochowy czy Zawiercia do Gliwic kursowały w zestawieniu nawet 3 razy EN57. Potrójny „kibel” jeszcze kilka lat temu obsługiwał przyspieszonego „Gliwiczanina” z Częstochowy do Gliwic.
Z pociągu na stacji w Katowicach wysiadały tłumy. Każdy zachowywał pewno swoje wspomnienia. A przygód związanych z taką podróżą nie da się zapomnieć. Kilkugodzinna jazda w pełnym słońcu nagrzewającym plastikowe siedzenia lub skóropodobny materiał nie należała do luksusów. Zimą było trochę lepiej, ale tylko trochę... Czasem „enka” z pasażerami w środku zamieniała się w piekarnik. Innym razem była to lodówka - gdy nawaliło ogrzewanie. Wtedy rozgrzać mogła tylko flaszka wyciągnięta z torby z zakupami, bo przed powrotem do domu zawsze wskoczyło się do sklepu.
EN57 potrafiły rozpędzić się do zawrotnej prędkości 100-110 km/h. Nigdy nie były demonami prędkości, więc kursowały głównie na krótszych trasach. Mimo to na stałe wpisały się w historię polskiego kolejnictwa. Przez lata były drugoplanowymi bohaterami polskich filmów. W „Zmiennikach” Stanisława Barei zmierzający do Warszawy Gdańskiej „kibel” to jeden z elementów kilkuetapowej podróży Jacka z pałacu w Zatorach do bazy WPT. W „Zawróconym” w reżyserii Kazimierza Kutza główny bohater (Zbigniew Zamachowski) w jednej ze scen wysiada z EN57. „Żółtek” był również tłem w kilku odcinkach serialu „07 zgłoś się”, czy komedii romantycznej „Kochaj i tańcz”.
- EN57 to była ikona - jak duży plecak ze stelażem, jak maluch, którym jeździł każdy i przeklinał. A teraz maluch to znane na całym świecie auto - w końcu zachwyca się nim Tom Hanks. „Kibel” to nostalgia, którą przypominam sobie za każdym razem, gdy podróżując szynobusami Kolei Dolnośląskich, mogę skorzystać z pachnącego mydełka i wygodnie wypoczywać w klimatyzowanym przedziale. Nie zawsze tak było - podkreśla Mądry.
Obecnie EN57 podstawiane są najczęściej dla zorganizowanych grup kibicowskich zmierzających na mecz piłkarski. Kolej wychodzi z założenia, że jeśli coś zostanie zdewastowane, to i tak nie będzie większej szkody. Choć podejmowane są również próby modernizacji. I to po 2,5 mln zł za sztukę! Każdego roku „kible” wożą również z całego kraju do Kostrzyna uczestników Przystanku Woodstock.
EN57 to jednak wciąż codzienność na polskich liniach kolejowych, również tych w województwie śląskim. Można je spotkać nie tylko na trasach obsługiwanych przez Przewozy Regionalne (Katowice - Olkusz - Kielce, Katowice - Kraków Główny, Gliwice - Opole Główne czy Kraków Główny - Bielsko-Biała Główna), ale też tam, gdzie kursują Koleje Śląskie.
- Dysponujemy obecnie 22 jednostkami serii EN57, które dzierżawimy od Przewozów Regionalnych. Zazwyczaj kierujemy je na te linie, na których podróżnych jest mniej, jak Częstochowa - Lubliniec, Katowice - Oświęcim, Katowice - Lubliniec czy Pszczyna - Rybnik - wylicza Michał Wawrzaszek, rzecznik prasowy Kolei Śląskich, który zaznacza jednak, że „kible” pojawiają się również na innych obsługiwanych przez przewoźnika trasach, gdzie dominuje już tabor nowszego typu.
Przewozy Regionalne posiadają do tej pory 377 klasycznych pociągów serii EN57. Ale są też pociągi zmodernizowane.
- Spółka jest obecnie właścicielem 75 pojazdów EN57 SPOT oraz 21 EN57AL, czyli tzw. tygrysów. We wrześniu ubiegłego roku pozyskaliśmy 629 mln zł w ramach pożyczki od konsorcjum banków: PKO BP, BZ WBK i BGK, dzięki czemu mogliśmy rozpocząć realizację największego w historii firmy programu unowocześnienia parku taboru. Kolejną możliwością zwiększenia tempa naszych inwestycji taborowych była umowa kredytowa z Europejskim Funduszem na rzecz Inwestycji Strategicznych, w ramach której Spółka otrzymała 200 mln zł. Zgodnie z programem taborowym, planowane na najbliższe lata inwestycje doprowadzą do niemal całkowitej wymiany taboru - informuje Dominika Dragun z biura prasowego przewoźnika.
„Kible” mają prostą i łatwą w utrzymaniu konstrukcję. Brak automatycznych komputerów powoduje, że szybko można je naprawić. I, co najważniejsze, nadal jeżdżą, wydając charakterystyczny brzęczący dźwięk przy zamykaniu drzwi.
- Na naszych torach jest ich jeszcze kilkaset i nie zapowiada się, żeby miały szybko przejść na emeryturę. „Kible” mogą spokojnie pociągnąć jeszcze ze 30 lat. Akurat tyle, żeby tę przygodę przeżyło całe nowe pokolenie - zapowiada ze śmiechem Maciej Szewczyk.
Powoli umiera jednak pierwszy historyczny pociąg serii EN57, który rozpoczął historię „kibli” na polskich torach, a dziś niszczeje na bocznicy w Przeworsku. - Nie jest on użytkowany ze względu na to, że oczekuje na przeprowadzenie naprawy piątego poziomu utrzymania (P5). Nie podjęliśmy jeszcze decyzji co do przyszłości tego pojazdu, trwają poszukiwania możliwości jego wykorzystania - wyjaśnia Dominika Dragun.
Aż prosi się, żeby historyczny pierwszy pociąg trafił do Muzeum Kolejnictwa. Tylko koniecznie w żółto-niebieskich barwach. Nie tygrysich i nie szaro-czerwonych.
EN57 miał według oficjalnych danych 188 miejsc siedzących i 180 stojących.
Jednak w rzeczywistości do „żółtka” mogło wsiąść znacznie więcej pasażerów. Wyobraźnia podróżników siadających na kolanach lub zamykających się w toalecie nie zna granic.
EN57 zakończono produkować w roku 1993. Najstarszy „kibel” jeżdżący po polskich torach ma numer 008 i bazę w Rzeszowie.