O winiarzach, winie, enoturystyce i związkach z Francją rozmawiamy z marszałek województwa lubuskiego Elżbietą Anną Polak
Wokół ratusza stoi kilkadziesiąt punktów sprzedaży win, każdy to jedna winnica. Spodziewała się pani, że nagle stanie się to normalne? Że zabawa w winiarstwo rozwinie się w tak poważne przedsięwzięcie, w które zaangażowanych jest tak wielu ludzi?
Czy się spodziewałam? Ja byłam tego pewna! W 2002 roku zamieszkałam w Zielonej Górze, gdy pracowałam w Urzędzie Miasta odpowiadałam za promocję i organizację Winobrania. Wtedy właśnie poznałam winiarzy.....
Czyli to wiara w ludzi, czy siła tradycji?
Wówczas poznałam pionierów tego nowego, odradzającego się winiarstwa, twórców winnic Stara Winna Góra, Julia, Miłosz, Kinga... Poczułam ich pasję, miłość i te emocje, takie prawdziwe. A przecież to, co prawdziwe zawsze się obroni. Wszechświat sprzyja dobrym uczynkom.
Wtedy wszystko nabrało rozpędu?
Przede wszystkim to nie urzędnicy, ale sami winiarze wyznaczali punkt startu i kolejne kamienie milowe, tworząc nową tradycję. Ale co ważne, ta pasja ma oparcie na wielowiekowych fundamentach, w końcu dzieje lubuskiego winiarstwa sięgają XIII wieku. Tradycja zobowiązuje, a nasz region powinien smakować, płynąć winem i miodem. Na starcie mieliśmy kilka winnic i pięć produktów regionalnych. Teraz jest ich 97 i do tego Lubuskie Centrum Winiarstwa i Centrum Produktów Regionalnych.
Centrum winiarstwa i winnica samorządowa… To był dość karkołomny projekt.
Powiedzmy trudny. To projekt mojego życia, porównywalny chyba tylko do oddłużenia gorzowskiego szpitala. Najtrudniejsze było zdobycie ziemi. Jednak wtedy właśnie zmieniały się przepisy, dzięki czemu nie musieliśmy zapłacić fortuny za 35 ha gruntu. Dodajmy, że nie byle jakiego, tam przez wieki były winnice. Ile razy musieliśmy jeździć do stolicy… Ale się udało. Sulechowska Wyższa Szkoła Zawodowa przejęła teren na działalność dydaktyczną, bo przecież winiarstwo idealnie pasowało do technologii żywienia – kierunku, który już tam funkcjonował. Na dodatek w Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Kalsku ruszał Instytut Agrotechniki. Bardzo nas także wspierały władze Zielonej Góry. Później przyszła pora na Brukselę. Nie było łatwo przekonać unijnych urzędników, że centrum winiarstwa to nie jest jakaś mrzonka, obsesja i kaprys, ale konkretny plan. Plan rozwoju turystyki, rolnictwa, poszanowania dziedzictwo kulturowego. To pasowało idealnie do polityki spójności.
Powierzenie tej ziemi kilkunastu winiarzom to też było ryzyko. Przecież między nimi aż iskrzyło…
Na wszystko potrzeba czasu, wino też musi dojrzeć. Towarzystwo się dotarło i widać, że jest im wszystkim po drodze, mają wspólny cel.
Czy francuskie korzenie sprawiają, że ma pani inny stosunek do wina? Że nie jest to dla pani tylko napój alkoholowy?
Na zawsze pozostaną mi w pamięci rozmowy z dziadkiem, który we Francji mieszkał i z tatą, który tam się urodził. Gdy przeprowadzili się po wojnie do Polski znaleźli w Małomicach dom, który cały był obrośnięty winoroślą. Wino było w moim domu zawsze, chociaż ja jako dziecko dostawałam je rozcieńczone wodą. Tak, zdecydowanie wino jest jak legenda, opowiada o ziemi, z której powstało.
Mawia pani, że tam, gdzie rośnie winorośl żyją dobrzy ludzie…
Żelazo hartuje się w ogniu, a przyjaźń przy winie, bo rozmowy przy winie są pogodne, a praca na winnicy uspokaja. To taka… winoterapia.
Mamy więcej winorośli? Czy jesteśmy coraz lepsi?
Na pewno nasze wino jest coraz lepsze, zbiera kolejna nagrody. Ale nadal musimy chuchać i dmuchać, musimy winiarstwu nieco matkować. Bo winiarstwo jest bardzo wrażliwe chociażby na kaprysy aury. Inwestycje są kosztowne, a klimat, mimo że coraz korzystniejszy, wciąż kapryśny. W ciągu tych ostatnich 20 lat przeżyliśmy kilka fal mrozów.
Konfrontacja hiszpańskich i lubuskich winiarzy zakończyła się remisem. Czy to nie była kurtuazja ze strony gospodarzy?
Przede wszystkim zaskoczyliśmy ich profesjonalnym przygotowaniem prezentacji, wiedzą i pasją naszych winiarzy, połączeniem wina z lokalnymi produktami, serami, wędlinami. Nasi winiarze naprawdę potrafią tak opowiadać o swoim winie, że aż czuje się wiatr, smak ziemi, owoców. Remis, remisem, ale Hiszpanie poczuli się pokonani. Później z winiarzami z Galicji podjęliśmy temat dłuższej współpracy.
Czas zbierania plonów?
Postęp obserwujemy od wielu lat. Nam wszystkim udało się już wypracować markę. Nasi winiarze już od pewnego czasu są w stanie sprzedać każdą ilość swojego produktu, na pniu. Lubuskie wino wypijemy w samolotach LOT-u, w liczących się restauracjach, w pałacu prezydenckim… Jednak nasi winiarze nie żerują na tym, nie spoczęli na laurach, ciągle pracują nad tym winem. I wcale nie dziwią mnie deklaracje, chociażby pana Dubois z Gostchorza, który twierdzi, że już wkrótce będziemy produkowali lepszego szampana niż ten z Szampanii.
Czy jesteśmy już regionem winiarskim, czy możemy mówić o winiarskiej kulturze?
Nadal potrzebna jest intensywna kampania, wiele kampanii, a to kosztuje. Urządzenie winnicy samorządowej kosztowało około miliona złotych. Pamiętam nasze pierwsze wielkie targi turystyczne. Nie mamy gór, morza i musimy znaleźć coś, co wywoła emocje, sprawi, że goście będą chcieli do nas przyjechać, poczuć smak, aromat naszego regionu. Wino jest wymarzone i na nie zdecydowaliśmy się postawić. Ale wszystko po kolei. Przed laty przygotowaliśmy na berlińskie targi turystyczne ulotkę, w której zaprezentowaliśmy pięć winnic. Byliśmy dumni, ale winiarze poprosili nas, abyśmy tego nie robili. Było im wstyd, gdy przyjechali turyści, a oni nie byli w stanie ich posadzić przy stole, nie mieli piwniczek winiarskich, miejsca do degustacji, nie mieli wina. Podobnie z Winobraniem. Przez lata nie było lubuskiego wina, ale żeby to miało jakiś sens ściągaliśmy je z naszych regionów partnerskich. Potrzebna była infrastruktura.
Ale w centrum winiarstwa wina nie kupimy.
Bo to nie jest sklep z winami. Nasz pomysł opieramy na wzorach podpatrzonych we Francji. Są tam w naszym regionie partnerskim Le Lot, centra dydaktyczno-promocyjne z witryną winiarską. I również nie sprzedają wina. Nasze Lubuskie Centrum Winiarstwa jest wizytówką regionu, prezentujemy tutaj jak w soczewce naszą kulturę winiarską, historię, oraz winnice. Następnym krokiem turysty jest właśnie wizyta na winnicy.
Jakie wino pije Elżbieta Anna Polak?
Oooo, przeszłam rewolucję. Jeszcze niedawno piłam wina czerwone, takie w charakterze win gruzińskich i bardzo bolałam nad tym, że nie mamy w regionie dobrych win czerwonych. I okazało się, że byłam w błędzie. W Madrycie, na starcie tego pojedynku na wina, byłam załamana, gdy dowiedziałam się, że przywieźliśmy trunki czerwone. Pomyślałam, że przegraliśmy już na starcie. Tymczasem nasze wygrały. Teraz przekonałam się do win białych, rieslingów, win różowych. Oczywiście lubuskich.
Czy rzeczywiście dzięki nim ma się wrażenie, że czujemy smak regionu?
To nie tylko wrażenie. Nasz region jest świeży jak nasze wino, młody jak nasze wino, tak samo słoneczny, otwarty, tolerancyjny. Wszystko to znajdziemy w tym kieliszku. Powąchajmy, skosztujmy…
POLSKA TOSKANIA - zobacz film i przewodnik interaktywny po lubuskiej krainie wina i wrażeń.
Poznaj z nami polską Toskanię! Zabierzemy Cię w podróż pięcioma szlakami: pasji, cierpliwości, spełnienia, dumy i tradycji.