Elity władzy wzorują się na elitach biznesu
Z Mateuszem Zarembą, politologiem z Uniwersytetu SWPS, rozmawia Tomasz Rozwadowski
Mamy miesiąc transportu w polityce. Ledwo pani premier wyszła ze szpitala po wypadku samochodowym, okazało się, że i ona, i prezydent często latają na weekendy do Krakowa, używając rządowych i wojskowych samolotów. Czy w ten sposób igrają z losem ?
W lotnictwie cywilnym do wypadków dochodzi niezmiernie rzadko, jeśli porównamy je z wypadkami drogowymi. Zapewne sugeruje pan pewne podobieństwo tych lotów z katastrofą smoleńską, ale nie jest ono wielkie. W przypadku tych lotów, jeśli zachowane są względy bezpieczeństwa, to nie ma zagrożenia interesu państwa. Leci tylko jedna osoba, mam na myśli jednego VIP-a, więc nie ma dużego zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa.
Ale czy nie można obawiać się zamachu? Chyba łatwiej zestrzelić niewielki samolot niż zniszczyć pancerną limuzynę jadącą autostradą?
Do przygotowania takiego zamachu potrzebna by była solidna praca wywiadowcza. Uważam, że jeśli cokolwiek w kwestii tych lotów jest zagrożone, to poczucie dobrego smaku.
Prawo i Sprawiedliwość w kampaniach wyborczych 2015 roku z upodobaniem wytykało rozrzutność i prywatę poprzednikom, a samo obiecywało skromne i tanie państwo. Coś się nie zgadza.
Ale przecież zawsze tak jest! Każda partia w Polsce, może z wyjątkiem lewicy, bo ona jest bardziej kawiorowa od reszty partii, zapowiada obniżenie wydatków reprezentacyjnych i ascezę władzy. I zawsze kończy się tak samo, czyli czerpaniem lekką ręką z przywilejów i udogodnień, jakie daje władza.
Latanie awionetką na weekend kojarzy się ze stylem życia najbogatszych biznesmenów. Czy taki powinien być styl reprezentantów społeczeństwa, przecież niezbyt w końcu zamożnego?
Nieprzypadkowo mówiąc o wyższych szczeblach władzy, używa się określenia „elity władzy“. Prezydent, premier, parlamentarzyści, ministrowie, przewódcy dużych partii politycznych należą do tych kręgów. I siłą rzeczy, bliscy są innych elit, szczególnie wyższych kręgów biznesowych. Te kontakty powodują, że przejmują pewne elementy stylu życia elit biznesowych.
Ale fundusze na te luksusy pochodzą jednak z innych źródeł?
Politycy, kiedy już wejdą na odpowiednio wysoki szczebel kariery, żyją na stosunkowo wysokiej stopie z zasobów państwowych, czyli głównie z podatków odprowadzanych przez obywateli. Biznesmeni robią to samo z własnych pieniędzy lub z pieniędzy korporacji, którymi kierują, to jest jedyna różnica. Politycy, obracając się w kręgu ludzi zamożnych, żyją dużo wystawniej niż przeciętny obywatel.
Czy trzeba się z tym godzić?
Naiwne jest twierdzenie, że politycy zachowują wyobrażenie tego, jak żyje przeciętny Kowalski. Siłą rzeczy, odrywają się od niego, i to całkiem prędko i bez względu na reprezentowaną przez siebie opcję polityczną.
Ale przecież możliwe jest sprawowanie demokratycznej władzy w skromniejszy i przejrzystszy sposób. Czy podoba się Panu, że dowiedział się Pan o tych lotach z mediów?
Mówiąc o skromniejszym stylu w pełnieniu funkcji publicznych, ma pan zapewne na myśli egalitarne państwa skandynawskie. Współczesne kultury skandynawskie wyrastają jednak z innej bazy niż nasza, z ascetycznego protestantyzmu.
A widzi Pan jakieś podobieństwa ze stylu życia obecnych polskich polityków ze stylem władców PRL?
Oni, z wyjątkiem może Edwarda Gierka, żyli względnie skromnie. Dom generała Wojciecha Jaruzelskiego nie odbiegał specjalnie standardem od domów zamożnych prawników z tego okresu. Władza w PRL dawała pewną wygodę i ułatwiała dostęp do dóbr trudniej dostępnych dla ogółu, ale elity władzy nie pławiły się w tak bizantyńskim przepychu jak na przykład były prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz. Podobnie z obecnymi polskimi elitami władzy, Bizancjum to jednak nie jest.