Elana nic nie dostanie za darmo
Rozmowa z Arturem Lenartowskim, pomocnikiem Elany Toruń
Jak to się stało, że zawodnik z tak bogatym CV trafił do trzecioligowej drużyny?
Ta historia jest bardzo długa. Gdybym chciał ją opowiedzieć ze szczegółami, to mógłbym Czytelników zanudzić, dlatego ją skrócę. Przed rokiem grający w ekstraklasie Ruch Chorzów dość późno poinformował mnie, że nie przedłuży ze mną kontraktu. Wcześniej padały zupełnie inne deklaracje. Od tego momentu pojawiły się „schody”. Na szybko podjąłem decyzję, że sezon spędzę w drugoligowym GKS-ie Bełchatów. Ten klub miał w planach szybkie odrodzenie i awans na zaplecze ekstraklasy. Dostawałem też informacje, że jest zainteresowanie moją osobą w klubach pierwszoligowych, ale trzeba było czekać na rozwój sytuacji. Mogłem być bardziej cierpliwy z decyzją, ale nie chciałem w całości stracić okresu przygotowawczego do zbliżającego się sezonu. Niestety, koncepcja z GKS-em Bełchatów się nie powiodła. Natomiast wybór Elany był już świadomy i dokładnie przemyślany. Oferta z Torunia była lepsza, niż te z klubów drugoligowych. Zaryzykowałem, ale wierzę, że w czerwcu przyszłego roku będziemy cieszyć się z awansu.
Czy rozmowy z Elaną odbyły się w błyskawicznym tempie?
Dostałem bardzo konkretną ofertę. Rozmawiałem z jednym ze współwłaścicieli klubu - Adamem Krużyńskim i trenerem Rafałem Górakiem. Dostałem dużo czasu do namysłu. Został mi przedstawiony bardzo fajny plan na przyszłość. Nie ukrywam, że też czekałem na oferty z innych klubów. Propozycja z Elany, choć z trzeciej ligi, był lepsza od innych.
Raków Częstochowa, klub z Pana rodzinnego miasta, awansował do I ligi. Czy były zespół nie próbował przekonać Pana do powrotu?
Wcześniej, gdy grałem w ekstraklasie, Raków interesował się mną dosyć często, ale za wszelką cenę chciałem walczyć o miejsce w składzie w drużynach na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Przed tym sezonem nie było już takiej woli ze strony Rakowa. Trafiłem do Torunia, bo chęć odnoszenia sukcesów przez Elanę była intrygująca. To zaważyło o dołączeniu do tej jedenastki.
Toruń nie jest Panu obcy. Kilka razy rywalizował Pan na stadionie miejskim.
Zgadza się. Na pewno pamiętam dwa mecze, które rozegrałem w Toruniu, gdy byłem zawodnikiem Rakowa Częstochowa. Udało mi się nawet pokonać bramkarza Elany. Jednak od tego czasu trochę minęło.
Elana w tym sezonie skazana jest na awans?
Patrząc na skład to na pewno. Piłka nożna to jest sport, w którym nazwiska nie grają. W niższych ligach o wyniku spotkań często nie decydują umiejętności zawodników. Musimy mieć się na baczności. Na początku sezonu pokazaliśmy, że potrafimy wygrywać mecz za meczem. W dalszej jego części musimy to potwierdzić. Nikt nie może pomyśleć, że cały czas będzie miło i przyjemnie. Wiem to z doświadczenia. W poprzednim sezonie, gdy byłem zawodnikiem drugoligowego GKS-u Bełchatów, początek sezonu też był niezły. Niestety, później rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. W Toruniu mamy silną ekipę i awans do wyższej klasy rozgrywkowej jest w naszym zasięgu, ale musimy pamiętać, że nic nie dostaniemy za darmo.
Dużo Elanie brakuje do poziomu drugoligowca?
Nie chcę za wcześnie nas oceniać. Po początku sezonu mogę śmiało powiedzieć, że jakieś wielkiej różnicy nie ma. W drużynie jest kilku kolegów, którzy w przeszłości grali w wyższych klasach rozgrywkowych, niż druga liga. W tym składzie moglibyśmy się pokusić o walkę o środek tabeli. Jednak teraz nie jest na to czas i miejsce, aby o tym rozmawiać. Odpowiadając na pytanie, nie ma dużej różnicy, ale my najpierw musimy udowodnić swoją wyższość w trzeciej lidze. To jest dla nas priorytet.
Dużą zaletą żółto-niebieskich w tym sezonie jest długa ławka rezerwowych.
To jest zasługa trenera, który dobrał sobie zawodników. Dzięki temu ma wielkie pole manewru i mecze pokazały, że umiejętnie ze składu korzysta. Szeroka kadra powoduje zdrową rywalizację na treningach. To może przynieść wielką korzyść w dalszej części sezonu, gdy pojawią się kontuzje lub pauzy za nadmiar kartek. Nie ma obawy, że będziemy mieli braki kadrowe.
Początek sezonu nie jest dla Pana udany. Kontuzja w okresie przygotowawczym spowodowała, że na razie zagrał Pan zaledwie 116 minut.
Trochę żałuje. Badania USG potwierdziły, że miałem delikatnie naderwany mięsień dwugłowy. Chciałem szybko wrócić, ale się nie dało. Liczyłem na debiut już w pierwszym meczu z Kotwicą Kołobrzeg (Elana wygrała na boisku przeciwnika 2:1 - dop. red.). Niestety, nie udało się. Trener nie chciał ryzykować pogłębienia urazu i czekał aż dojdę do pełnej sprawności. Udało się wrócić i wywalczyłem miejsce w wyjściowym składzie. Teraz będę chciał udowodnić szkoleniowcowi, że na nie zasługuję.
Elana ma za sobą rozegrane cztery mecze i każdy z nich wygrała. Pozytywne strony zespołu są widoczne gołym okiem. A jakie są mankamenty gry drużyny?
Nie da się w każdym meczu dominować przez 90 minut. Zdarzają się momenty, że rywale dochodzą do głosu. Musimy pilnować, aby nie cofać się za głęboko. Trzeba być cały czas skoncentrowanym i nie pozwolić przeciwnikom na rozwinięcie skrzydeł. Tak właśnie było w meczu ze Świtem Skolwinem Szczecin i Bałtykiem Gdynia. Na szczęście gościom nie udało się tego wykorzystać. Mimo chwil słabości, nie możemy dopuścić, aby rywal miał okazję do zdobycia gola.
W 2010 roku zerwał Pan więzadła krzyżowe. Ten uraz nie zahamował Pana kariery?
Troszeczkę tak. Długa pauza spowodowała, że zostałem wybity z rytmu. Słyszałem od wielu trenerów, że gdyby nie poważna kontuzja, to moja kariera potoczyłaby się inaczej. Przerwa była dla mnie bolesna. Po przymusowej pauzie, wróciłem jeszcze do ekstraklasy. Nie chcę tego rozpamiętywać. Kontuzja zahamowała moją karierę, ale i tak spędziłem później fajne czasy w ekstraklasie.