Eksperyment na mieszkańcach
Niewiele ponad tydzień dzieli nas od wydarzenia, na które łodzianie czekali pięć lat - otwarcia dworca Łódź Fabryczna. Mieli czekać krócej, ale świecka łódzka tradycja zakłada, że żadnej inwestycji drogowej i żadnej innej realizowanej przez miasto nie da się skończyć w terminie.
Nie da się i już, a powody tylko się mnożą. Zwykle chodzi o obiekty pod ziemią, których zapewne złośliwie nikt na mapach nie zaznaczył i dopiero, gdy się je odkopie, to zaczynają szkodzić. Dobrnęliśmy jednak niemal do końca i przy okazji urzędnicy poinformowali łodzian o wynikach komunikacyjnej burzy mózgów, którą zapewne ćwiczyli przez te budowlane dworcowe lata.
Mieszkańcy dowiedzieli się wreszcie jak i czym dojadą na dworzec i jak będą się tu poruszać. O ile jeszcze w trakcie budowy mieszkańcy Śródmieścia mieli nadzieję, że będzie dobrze, to teraz dość boleśnie się przekonali, że będzie... jakoś. Pasażerów komunikacji miejskiej szczególnie frapuje, dlaczego autobus linii 57, który już rzadko jeździ punktualnie, a tłumaczone jest to m.in. długością jego trasy, zyskał dodatkowe metry do pokonania zygzakiem na odcinku od ul. Narutowicza do Sienkiewicza. Musi bowiem dotrzeć do dworca, przy którym będzie się zatrzymywał milion innych autobusów i tramwajów. A ich zdziwienie jest tym większe, że przed remontem na dworzec docierało mniej autobusów, a jednak dojechać się dało. Nie wspominając, że „57” ma nadal stać w korkach na ul. Sienkiewicza, a nie Kilińskiego, z której ruguje się auta... Za tym mieszkańcy nie staną murem.