Ekshumacje: Czasem to kaprys, czasem konieczność
Mamy do czynienia z zaskakującym zjawiskiem - od kilku lat coraz więcej rodaków chce otworzyć groby, by przenieść szczątki zmarłych w inne miejsce. Inspektorzy sanitarni na Pomorzu otrzymują nawet tysiąc wniosków o ekshumację rocznie.
Jest ciemno, zimno, czasem pada deszcz. Ekipa z zakładu pogrzebowego na miejscu pojawia się przed świtem, by uniknąć przypadkowych świadków. Wszyscy są ubrani w jednorazowe kombinezony, które po zakończeniu pracy trafiają do czerwonego worka. Jeszcze tego samego dnia worek zostanie poddany utylizacji.
Często przychodzi rodzina, czasem prokurator. Jeśli zmarły leżał krócej niż 5-10 lat i istnieje domniemanie, że ciało nie zostało poddane mineralizacji, czyli całkowitemu rozkładowi tkanki ludzkiej, na cmentarzu pojawia się także inspektor sanitarny. Pracownicy firmy pogrzebowej zdejmują nagrobek, odgarniają kolejne warstwy ziemi. Stare szczątki trafiają do małej trumienki, ale te pochowane przed kilkoma laty, muszą być przełożone do innej trumny.
Ci, którzy pracują przy ekshumacjach, nie chcą mówić o szczegółach. Wystarczy, jeśli napiszę, że jest trudno. Zwłaszcza jeśli podłoże było gliniaste, bo przy takim, w przeciwieństwie do piaszczystego, nawet 20 lat może nie wystarczyć, by doszło do całkowitego rozkładu ciała.
Jarosław Kammer, prezes Przedsiębiorstwa Produkcyjno-Usługowego Zieleń, prowadzącego od prawie ćwierć wieku administrację gdańskich cmentarzy komunalnych, wyjaśnia: - Nie każdy może być prokuratorem czy patomorfologiem. Tak samo nie każdy nadaje się do wykonywania ekshumacji. Do tego trzeba mieć specjalne predyspozycje.
Specjaliści z predyspozycjami to ludzie dalecy od pokutującego jeszcze kilkanaście lat temu stereotypowego, pijącego grabarza. Znają się na swoim zajęciu, są kulturalni. I nie narzekają na brak pracy. Tylko przez ostatnich 10 dni, od 16 do 26 października tego roku, na gdańskich cmentarzach komunalnych wykonano 32 ekshumacje. Średnio ponad trzy dziennie.
Rozporządzenie ministra zdrowia z 2001 r. nie pozwala, ze względów epidemiologicznych, na rozpoczęcie ekshumacji wcześniej niż w drugiej połowie października i nakazuje ich zakończenie do 15 kwietnia. W całej Polsce na cmentarzach widać wyraźny pośpiech. Wielu chce zdążyć z przenosinami szczątków przed 1 listopada. Bo i nowy grób musi jakoś wyglądać, i rodzina się zjedzie...
Z prochu powstałeś, z ziemi cię zabiorą
W czasie, gdy ogólnonarodową dyskusję wzbudza ekshumacja ofiar katastrofy smoleńskiej (przy sprzeciwie części rodzin zmarłych), mamy do czynienia z zaskakującym zjawiskiem. Z roku na rok coraz więcej Polaków stara się o zmianę miejsca pochówku zmarłych. Osoby pracujące na cmentarzach twierdzą, że prawdziwy boom ekshumacyjny zaczął się mniej więcej przed trzema, czterema laty.
- Do powiatowych inspektorów sanitarnych na Pomorzu trafia rocznie około tysiąca wniosków o ekshumację - informuje Tomasz Augustyniak, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku. - Czasami jednak odmawiamy, bo wnioski zawierają braki formalne. Strona musi bowiem wskazać, że występuje w tym przypadku interes prawny.
Stosunkowo często zdarza się, że rodacy chcą ekshumacji... obcych ludzi. Urzędnicy muszą wtedy tłumaczyć, że pani Kowalska, która upatrzyła sobie stary grób pana Malinowskiego i chciałaby powiększyć, jego kosztem, swoją cmentarną kwaterę, nie ma „interesu prawnego”.
Przepisy prawne mówią, że taką motywowaną prośbę mogą złożyć krewni, uprawnieni do pochowania zwłok - od współmałżonków, przez rodziców, dzieci, wnuki, braci, siostry, kuzynów, a nawet zięć, synowa i teściowie zmarłego. Przy czym ważne jest, by w rodzinie panowała pełna zgoda i decyzja została podjęta jednogłośnie. Inaczej jest kłopot. W ubiegłym roku w Trójmieście doszło do konfliktu spowodowanego przez pana, który doprowadził do ekshumacji zmarłego z rodziny, zapominając poinformować o tym bliskiego krewnego. O istnieniu krewnego nie poinformował także we wniosku. Krewny, który pojawił się ze zniczami na cmentarzu, nie znalazł grobu. Sytuacja była nieprzyjemna dla wszystkich stron.
Zdarza się też odwrotnie - pierwszy pochówek w konkretnym grobie staje się źródłem konfliktu, który może zakończyć jedynie przeniesienie ciała. Tak było z przedwcześnie zmarłym panem X., który spoczął w grobie swoich rodziców. Początkowo akceptowali to wszyscy krewni, jednak w pewnym momencie wyłamało się rodzeństwo zmarłego. I mniej chodziło im o brata, a więcej o zachowanie bratowej, która zaczęła się rządzić na rodzinnym grobowcu, wyrzucając ich znicze i stawiając swoje oraz prowadząc sprzeczną z ich gustem „politykę kwiatową”. Dopiero wyprowadzenie szczątków brata uspokoiło atmosferę.
Przepisy dotyczące wykopywania już pochowanych zmarłych są bardzo restrykcyjne, co jednak nie oznacza, że nie próbuje się ich obejść. Szerokim echem odbiła się ubiegłoroczna afera na cmentarzu w Jarocinie. Doszło do pomylenia dwóch leżących w prosektorium kobiet. Rodzina pierwszej z nich nie zauważyła zamiany, więc pochowała obcą osobę. Rodzina drugiej kobiety była bardziej spostrzegawcza i poinformowała o wszystkim właściciela firmy pogrzebowej. Ten zaś, na ich prośbę zdecydował, by wykopano zmarłą ze świeżego grobu, urządzono jej pogrzeb we właściwym miejscu, a potem - cicho, już bez uroczystości pogrzebowych - pochowano w pierwszej mogile pierwszą z pań. Nie uporządkowano jednak właściwie mogiły, rodzina wszczęła alarm i afera wyszła na jaw. Początkowo prokurator prowadził śledztwo pod kątem zbezczeszczenia zwłok, ostatecznie jednak sprawę umorzył.
Przeprowadzka
Pani Irena zaczęła dojrzewać do przeprowadzki rodziców po 2005 roku. Wcześniej wraz z mężem dojeżdżali zawsze we Wszystkich Świętych na kościelny cmentarz za Świeciem, ponad 150 kilometrów od Gdyni. Żadnych wizyt u rodziny, znajomych, bo nikogo już tam nie mieli. Czyścili groby, stawiali kwiaty, zapalali znicze. Krótka modlitwa i powrót.
- Podczas takiego powrotu mieliśmy stłuczkę - wspomina Irena. - Mąż wypominał, że to moja wina, bo ciągnęłam go tyle kilometrów w fatalną pogodę. I już każde następne święta zmarłych były poprzedzone kłótniami i cichymi dniami. Potem zmarła sąsiadka rodziców, która za drobną kwotę opiekowała się ich grobami. I kiedy stanęłam nad opuszczonymi, zaniedbanymi mogiłami mamy i taty, nie mogłam powstrzymać łez. Podjęłam decyzję o zabraniu ich „do siebie”.
Pojechali z mężem do brata Ireny, do Gdańska. Zaproponowali, że wezmą rodziców do wykupionego przez nich grobu. Gdy nadejdzie czas, sami się obok mamy i taty położą. Bratu będzie łatwiej dojechać, a ich dzieci, odwiedzając na cmentarzu rodziców, nie zapomną o dziadkach.
- To dość częsty motyw, zwłaszcza w przypadku kilkudziesięcioletnich grobów - przyznaje Beata Bukowska, kierująca działem usług cmentarno-pogrzebowych w PHU Zieleń. - Decyduje wygoda.
Zamiast dojeżdżać do kilku, rozrzuconych po różnych cmentarzach mogił, gromadzi się najbliższe osoby w jednej. Nie bez znaczenia jest też aspekt finansowy - płaci się tylko za jedno miejsce. Wprawdzie co 20 lat, ale znalezienie raz na jakiś czas tysiąca złotych w portfelu, nie dla wszystkich jest sprawą łatwą.
Zdarza się, że osoby starsze, mające problem z poruszaniem się, przenoszą bliskich z cmentarnych wzgórz na niższe partie nekropolii. Od kilku lat zarządcy cmentarzy obserwują też modę na wydobywanie szczątków z grobów, spopielanie ich i przenoszenie w urnie do kolumbarium. To znak czasu - coraz więcej jest wśród nas osób samotnych, wdów i wdowców, których jedyne dziecko, czasem dwoje, wyjechało na stałe za granicę. Postanawiają więc ułatwić im w przyszłości życie, stawiając w kolumbarium urnę z prochami współmałżonka i informując, że po śmierci chcą być poddani kremacji. Dziecku odpadnie mycie nagrobków, poza tym nie musi finansowo szaleć, bo miejsc na kwiaty i znicze w kolumbarium jest bardzo mało. I jak przyjedzie na cmentarz raz w roku, to zawsze będzie porządek.
Ekshumacja jednak to także wydatek. Wydobycie szczątków przez profesjonalną firmę kosztuje około 2,5 tys. złotych. Do tego trzeba liczyć się z wyłożeniem około tysiąca złotych na drugi pogrzeb. W przypadku, gdy dochodzi do przeniesienia osób zmarłych przed kilkudziesięcioma laty, koszty są niższe, bo i trumna na szczątki jest o wiele mniejsza. Opłaty wynoszą wówczas odpowiednio ok. 2 tys. zł za ekshumację i ok. 700 zł za kolejny pochówek.
W poszukiwaniu śladów zbrodni
Jeśli istnieją wątpliwości co do przyczyny śmierci zmarłego, ekshumację przeprowadza się na zarządzenie prokuratora lub sądu. I w takim przypadku, jak mówi dyrektor WSSE, inspektorzy sanitarni nie muszą restrykcyjnie przestrzegać jesienno-zimowego terminu.
- W przepisach znajduje się wyjątek - wyjaśnia dyrektor Tomasz Augustyniak. - Najczęściej dzieje się to w trybie art. 210 kpk, który mówi, że w celu dokonania oględzin lub otwarcia zwłok prokurator albo sąd może zarządzić wyjęcie zwłok z grobu. Ekonomika postępowania karnego wskazuje, że tej czynności należy dokonać bezzwłocznie.
O niektórych takich „kryminalnych” ekshumacjach media informują na bieżąco. Zwłaszcza jeśli późniejsze badania mogą doprowadzić do wykrycia śladów spektakularnych zbrodni. Niedawno prokurator zdecydował o ekshumacji szczątków krakowskiej studentki Katarzyny Z., która zaginęła w 1998 r., a jej ciało - pozbawione skóry, z obciętymi rękami - rok później znaleziono w Wiśle. Gazety doniosły, że w trakcie badań na odnalezionym fragmencie nogi dziewczyny odnaleziono ślady charakterystycznego urazu, przypominającego zadawane przez osoby, uprawiające sporty walk.
Są też inne śledztwa, bardziej historyczne. Szczątki kilkudziesięciu ofiar systemu komunistycznego, w tym Danuty Siedzikówny „Inki”, Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”, Adama Dedio, znaleziono podczas badań prowadzonych przez IPN w latach 2014-15 na cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku.
- Ekshumacjom towarzyszyła podniosła atmosfera - wspomina Waldemar Kowalski z Muzeum II Wojny Światowej, który, jeszcze jako wicedyrektor gdańskiego aresztu, wiele lat poświęcił poszukiwaniom mogił żołnierzy wyklętych. - Żadnych głupich żartów, powaga, zaduma. Praca była bardzo żmudna, udokumentowana zdjęciami i rysunkami. Wokół kwestii ekshumacji toczą się dyskusje, uważam jednak, że tamte działania były wyrazem szacunku dla zmarłych, pochowanych bezimiennie w półtrumnach, lub jak Adam Dedio wrzuconych do grobu twarzą do ziemi. To dzięki ekshumacjom mogło ostatecznie dojść do prawdziwych pogrzebów.
Na cmentarzu Garnizonowym nie rozpoczynano prac przed świtem, by ukryć się przed osobami odwiedzającymi nekropolię. Na cmentarz przychodzili nie tylko ludzie starsi, ale także młodzież. I bynajmniej nie przyprowadzana przez nauczycieli. Zespół pracujący pod kierunkiem prof. Krzysztofa Szwagrzyka odbierał od gdańszczan wiele wyrazów sympatii. Częstowany był ciastkami z jednej z gdańskich cukierni, pizzeria dowoziła darmową pizzę, a przechodnie wyciągali z siatek jabłka i domowe ciasto.
Niewielu jednak wie, że badania Instytutu Pamięci Narodowej na cmentarzu Garnizonowym stały się przyczyną... kolejnej ekshumacji.
- W miejscu, gdzie prowadzono prace archeologiczne, znajdowały się wcześniej wykupione kwatery - wyjaśnia Beata Bukowska. - Pochówki musiały zostać wstrzymane, a zmarli mieli być grzebani na cmentarzu Łostowickim. Tak został pochowany pewien gdańszczanin. Po zakończeniu prac przez IPN córka przeniosła ojca na cmentarz Garnizonowy.
Gdy religia nie pozwala
Kościół katolicki nie sprzeciwia się wydobywaniu z grobów już wcześniej pochowanych ciał. Uważa nawet ekshumację i tzw. rozeznanie relikwii za wymóg prawa kanonizacyjnego, który powinien nastąpić w czasie trwania procesu beatyfikacyjnego w diecezji lub przed beatyfikacją Sługi Bożego. I tak np. na mocy dekretu abp. Kazimierza Nycza z 22 marca 2010 r. odbyła się ekshumacja księdza Jerzego Popiełuszki, który już kilka miesięcy później, w czerwcu 2010 r. został beatyfikowany. Wcześniej, w 2008 r., z tych samych powodów został ekshumowany ojciec Pio, ogłoszony świętym przez Jana Pawła II.
Za to już w Cerkwi prawosławnej stosunek do ekshumacji jest inny. Przy okazji dyskusji związanej z kolejnym badaniem szczątków ofiar katastrofy smoleńskiej sekretarz kancelarii kurii metropolitalnej Cerkwi prawosławnej w Polsce, ksiądz Jerzy Doroszkiewicz, poinformował, że nie ma możliwości, aby ekshumować zwłoki jednego z pasażerów prezydenckiego samolotu - abp. Mirona. - Ekshumacja zwłok w Cerkwi prawosławnej nie jest w ogóle możliwa - stwierdził.
Jeszcze ostrzej do kwestii ekshumacji podchodzą wyznawcy judaizmu, którzy uważają, że cmentarze są nienaruszalne i nic nie może zakłócać spokoju zmarłego. Kiedy latem br. pojawiła się informacja, że Instytut Pamięci Narodowej zamierza wystąpić o ekshumację ofiar z Jedwabnego, rabin Michael Schudrich oficjalnie oznajmił, że kości wyznawców judaizmu powinny do końca świata spoczywać tam, gdzie zostały złożone.
- Jeden rabin mówi tak, drugi nie - tłumaczy Jakub Szadaj, wiceprzewodniczący Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. - Od tej zasady jest wyjątek pozwalający na przeniesienie szczątków Żydów do Izraela. Ponadto, jak już wcześniej wyjaśniałem, przy okazji odnalezienia szczątków żydowskich więźniów podczas budowy amerykańskiej fabryki w Gdańsku-Kokoszkach, zasada nienaruszalności grobów dotyczy żydowskiego cmentarza, a nie miejsca kaźni.
Osobiście raczej nie polecam
Pani Irena dziś tylko żałuje, że postanowiła towarzyszyć ekipie dokonującej ekshumacji rodziców.
- Może jestem zbyt wrażliwa? - zastanawia się. - Tak twierdzi mąż, ale co by nie było, tamte zdarzenia zbyt mocno siedzą we mnie. Chciałabym zachować w pamięci mamę i ojca jako żywych, radosnych, kochających ludzi... Teraz mam tylko złe sny.
Jeden z pracowników trójmiejskich cmentarzy twierdzi, że zastanawiał się już nad zgromadzeniem wszystkich bliskich w jednej mogile. Łatwiej byłoby ogarnąć to we Wszystkich Świętych. Ale nadal ma jakąś blokadę.
A prezes Jarosław Kammer mówi, że ekshumacji osobiście raczej nie poleca.