Edward Gierek, na pierwszym planie w Koszalinie
W powojennym Koszalinie takiej imprezy jeszcze nie było: dwa lata przygotowań, przyjazd najważniejszych osób w państwie, przebudowane miasto.
W roku 1950 w Koszalinie pracowało 640 ubeków, siedem lat później funkcjonariuszy było już 200, a w 1966 roku 350. Pod swoim czujnym okiem mieli miasto i całe koszalińskie województwo, które inwigilowali do 1989 roku. Jednym z następstw reformy administracyjnej kraju z czerwca 1950 r. było utworzenie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Koszalinie. W grudniu 1954 r. - pod wpływem sytuacji w Związku Sowieckim po śmierci Stalina oraz w kraju po ucieczce wysokiego rangą funkcjonariusza aparatu bezpieczeństwa Józefa Światły i ujawnieniu przez niego zbrodni resortu - dokonano reorganizacji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego dzieląc je na dwa resorty: Komitet ds. Bezpieczeństwa Publicznego i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. 1 kwietnia 1955 r. utworzono Wojewódzki Urząd ds. Bezpieczeństwa Publicznego w Koszalinie, któremu podlegały urzędy powiatowe. Kolejna redukcja etatów i reorganizacja były następstwem Października ’ 56. Policję polityczną ukryto w strukturach milicji (w rzeczywistości nadal była tworem niezależnym), by odwrócić uwagę od ponurej przeszłości resortu i jego bestialskich metod działania. Formalnie rozwiązano Urząd Bezpieczeństwa, utworzono zaś Służbę Bezpieczeństwa, której wydziały umieszczono w Komendzie Wojewódzkiej MO . W czerwcu 1975 r., w związku z reformą administracyjną kraju, aparat bezpieczeństwa dostosowano do nowych warunków, i likwidując struktury powiatowe. Służbę Bezpieczeństwa rozwiązano w 1990 r.
Wtedy, w peerelowskiej rzeczywistości, ogólnopolskie dożynki to była jedna z kluczowych imprez dla komunistycznej propagandy. Zjeżdżały na nie najważniejsze osoby w państwie, z Edwardem Gierkiem, pierwszym sekretarzem PZPR, na czele. Miasto, które zostało wybrane na gospodarza, musiało zdobyć się na wielki wysiłek organizacyjny, ale też mogło liczyć na mocne wsparcie finansowe z Warszawy.
Decyzja o wybraniu Koszalina na gospodarza dożynek została oficjalnie ogłoszona w końcu stycznia 1973 roku. Dwa dni później na sesji Rady Miejskiej zdecydowano o gigantycznej przebudowie miasta, bo stolica województwa musiała się godnie zaprezentować wobec tysięcy przybyłych gości.
W ostatnim miesiącu przed uroczystościami ówczesny prezydent miasta Bernard Kokowski informował, że odnowiono ponad 350 budynków, a jeszcze ponad 100 czeka w kolejce. Na szczęście było za co robić, bo pieniądze płynęły z budżetu państwa szerokim strumieniem.
Centralne Dożynki w Koszalinie kosztowały 400 mln złotych. Kwota ta określa nakłady na inwestycje (przebudowa stadionu Gwardii, pokrycie dachem amfiteatru, szereg dużych prac drogowych) oraz samą organizację uroczystości i imprez towarzyszących. Była to jedna trzecia sumy rocznych nakładów inwestycyjnych miasta.
Ekipa z Warszawy przyleciała 6 września po południu. Z lotniska pod Zegrzem Pomorskim polonezami pojechali od razu do Mielna, gdzie premier Piotr Jaroszewicz i Edward Gierek mieli spędzić noc. - Chyba nocowali w Unitralu, ale pewna nie jestem - wspomina Maria Lipska, w latach 1973 - 81 sekretarka prezydenta Koszalina. - Następnego dnia rano witaliśmy ich w ratuszu. Wiadomo, ja z kwiatami. Obaj mnie wyściskali serdecznie, ale sympatyczniejszy był Gierek, łatwo nawiązywał kontakt, skracał dystans, mówił do mnie „dzieciątko”. Choć był wtedy bardzo zmęczony i taki wyciszony trochę. Jaroszewicz? A to taki chłopek - roztropek. Zupełnie nie miał klasy Gierka - opowiada. Potem były główne uroczystości na stadionie Gwardii i popołudniowa impreza w amfiteatrze. - Nowy dach na wszystkich robił olbrzymie wrażenie. Takiej konstrukcji nikt nie widział. Choć w kilku miejscach delikatnie przeciekał i pamiętam, że kilka kropel spadło na głowę Gierka. Ale on nie robił z tego tragedii. Uśmiechnął się tylko i pokazał ręką, że nic się nie stało. Kilka razy powtarzał też z uznaniem patrząc na dach, że jak ten liść na linach może się tak utrzymać - dodaje koszalinianka.
Nie mniejsze wrażenie robiła też wystawa sprzętu rolniczego. Wspomina Bogdan Brysiak, w 1975 roku pracownik w wydziale rolnictwa w koszalińskim Urzędzie Wojewódzkim: - Przez ten czas Koszalin był witryną ówczesnego systemu i zgromadzono tu, co najlepsze. Nowoczesne kombajny, traktory i inny sprzęt budził olbrzymie zainteresowanie. Oczywiście my, jako pracownicy związani z rolnictwem, wiedzieliśmy, że rzeczywistość jest nieco inna. Otóż tylko niewielu rolników mogło liczyć na to, że z tego sprzętu skorzystają. Dlaczego? W życiu codziennym było ich bardzo mało i przydziały na poszczególne województwa były niezwykle skąpe - opowiada koszalinianin. I dodaje, że choć ludzie czuli, że to wszystko podszyte jest propagandą sukcesu, to jednak potrafili ten fakt odsunąć na bok i autentycznie cieszyć się z tak wielkiej imprezy. A przy okazji podkreślać to, jak bardzo dzięki centralnym dożynkom zmienił się Koszalin.
I sekretarz PZPR witany chlebem i solą (stadion Gwardii). Co ciekawe, w esbeckich raportach z tamtego czasu można przeczytać, że część mieszkańców mówiła o tym, że w trakcie trwania dożynek Edward Gierek był dziwnie smutny
- Nie pamiętam dokładnie kto je zrobił, ale na pewno powstały one na nasze zamówienie , czyli organizatorów ze strony władz miasta i województwa - mówi Eugeniusz Żuber. Pracował wtedy w koszalińskim Urzędzie Miejskim i przez ówczesnego prezydenta Koszalina, Bernarda Kokowskiego, został oddelegowany do trzyosobowego , specjalnego zespołu, który odpowiadał za przygotowanie do dożynek od strony technicznej (sprawowali nadzór nad tempem robót, wszelkich innych inwestycji, nad sprowadzaniem niezbędnych materiałów , itp). Na zdjęciach, które przekazał do koszalińskiego Archiwum , widzimy I sekretarza PZPR podczas głównych uroczystości na stadionie „Gwardii” - w tym przywitanie chlebem i solą - oraz w trakcie pobytu na terenie wystawy rolniczej na dzisiejszych terenach podożynkowych. Szczególnie ciekawa jest ostatnia fotografia , zrobiona podczas wizyty Edwarda Gierka w miejscu drugiej takiej wystawy, która została zorganizowana w Kłosie. - Te ogólnopolskie dożynki na zawsze zmieniły Koszalin, nadając mu wielkomiejski potencjał. To był też niezwykle cenny test na organizację wydarzenia najwyższej rangi I test ten, uważam, zdaliśmy na piątkę - podkreśla.