Dziwny jest ten świat. Z mlekiem matki
Od początku III RP wszystkie polskie rządy podchodziły do stosunków z Izraelem z niezwykłą delikatnością. Pomimo sporych pokładów ludowego antysemityzmu, żadna ważna partia nad Wisłą nie próbowała nigdy grać tą kartą.
W czasach, gdy już nawet europejska lewica wyraźnie opowiada się po stronie Palestyńczyków i ich prawa do własnego państwa oraz krytykuje Tel Awiw za zbyt surową politykę wobec Strefy Gazy, Polska konsekwentnie unika wszelkich form krytyki Izraela.
I co dobrego z tego mamy? Zupełnie nic. Premier Netanjahu przyjeżdża w gości do Warszawy i niemal jawnie nas obraża, a jego minister od dyplomacji wygłasza wręcz rasistowskie uwagi pod adresem wszystkich Polaków, choć akurat w Polsce - w przeciwieństwie do państw Zachodu - niemal nie dochodzi dziś do antysemickich incydentów.
Opozycja zgodnie ze swoim wilczym prawem widzi współwinnego w PiS-ie i niemądrej ustawie o IPN, która próbowała walczyć z „polskimi obozami” przy pomocy kodeksu karnego. Fakt, zwłaszcza dla Amerykanów, którzy bardzo szeroko rozumieją wolność słowa, takie akty prawne to forma autorytaryzmu.
Jednak wyciąganie sprawy odwołanej już ustawy przy okazji ostatniego konfliktu - jest nie fair. I na pewno w żaden sposób nie może usprawiedliwiać słów izraelskich rządzących. Nic też nie tłumaczy ich wybiórczej pamięci, w której jest miejsce na mord w Jedwabnem i polskich szmalcowników, ale nie ma go dla wspomnienia o tym, że przez wieki Żydom może nie było w Polsce łatwo, ale to u nas znajdowali schronienie w czasach, gdy wiele dziś „oświeconych” nacji pozbawiało ich masowo domów, zmuszało do emigracji albo wręcz dokonywało brutalnych pogromów.