Dziwny jest ten świat... w najnowszym dziele Smarzowskiego
Ostatnie dzieło Wojciecha Smarzowskiego w zasadzie już stało się najgłośniejszym polskim filmem XXI wieku, budząc w naszym kraju większe emocje niż wszystkie nagradzane za granicą obrazy polskich reżyserów razem wzięte.
Paradoksalnie mówimy tu o dziele, które nie umywa się do amerykańskiego „Spot-light”, gdzie w sposób pasjonujący i niezwykle wrażliwy odmalowano problem pedofilii w Kościele, hipokryzji hierarchów, zmowy milczenia elit i zbawczej roli mediów.
Siłą filmu Smarzowskiego jest to, że w brutalny sposób przebił nabrzmiały od lat balon. Ma też świetne momenty, bardzo dobrych aktorów (genialna charakteryzacja Jacka Braciaka), ale sporo rzeczy w nim zgrzyta, zwłaszcza ta nieznośna forma tabloidu. Arcybiskup jeżdżący w kółko bentleyem po krakowskim Rynku, pijący wódkę z podwładnymi w scenie kopiującej ostatnią wieczerzę, tarzający się po podłodze z psem, a wcześniej odgrywający sadomasochistyczne harce w burdelu - prymitywne.
Skorumpowany, zimny jak lód ksiądz pedofil, wysługujący się obmierzłym biznesmenom, inwigilujący i szantażujący swych zwierzchników, a jednocześnie kupujący z łapówek drogie prezenty chorym na raka dzieciom - zadośćuczynienie jak z telenoweli. Głupawi policjanci i takiż sam tłum dziennikarzy, solidarnie ograny podczas jednej konferencji przez tanie kłamstwa kleru i zgodnie odstępujący od pisania o pedofilu - komedia. Płonący ksiądz, którego tłum nie gasi, tylko otacza, tworząc trójkąt jak z oka opatrzności - co za taniocha. Naprawdę, można było tej łopatologii uniknąć, bez szkody dla materii. Ale mleko się wylało, na własną prośbę milczących latami książąt Kościoła. I dobrze im tak w samą rocznicę pontyfikatu.