Dziś 38. rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. 13 grudnia 1981 roku gen. Wojciech Jaruzelski wypowiedział społeczeństwu wojnę, po czym je złamał. Nigdy już nie odzyskaliśmy tej energii, która towarzyszyła pierwszej „Solidarności”.
Przyszła depresja, zmęczenie, społeczeństwo rozpadło się na atomy. A kiedy w końcu komunizm upadł, nie było już w nas tego entuzjazmu, co kiedyś. Nigdy też nie doszło do jednoznacznej oceny tamtych wydarzeń, a po 1989 roku wielu polityków przyjęło za dobrą monetę tezę o tym, że junta wojskowa zastosowała „mniejsze zło” i uchroniła nas przed najazdem wojsk sowieckich. Zaś generałów przedstawiano jako „ludzi honoru”…
Dziś nie jest lepiej. Coraz mniej Polaków kojarzy w ogóle tę datę, a jeśli ją znają, to przeważają wśród nich ci, którzy skłonni są wierzyć, iż stan wojenny był koniecznością, by zapewnić spokój w rozpadającym się pod wpływem strajków państwie.
Niedawno rozmawiałem ze zdolną i pilną uczennicą, która wiedziała, gdzie u wybrzeży Afryki jest Basen Somalijski, ale nie bardzo kojarzyła, czym jest komunizm i nie słyszała o stanie wojennym. To zastanawiające, że według międzynarodowych badań PIA nasi uczniowie bardzo dobrze rozumieją to, co czytają i potrafią doskonale rozwiązywać problemy.
Co z tego, skoro o polskiej historii najnowszej nie opowiedzieli im ani rodzice, ani nauczyciele. I nie łudźmy się, że będzie lepiej. Nasza obecna władza jest dobra w organizowaniu akademii „ku czci”, ale pracę u podstaw prowadzi w dość prymitywny sposób, o czym świadczy choćby to, że rozwaliła gimnazja. Akurat wtedy, gdy zaczęły w miarę normalnie funkcjonować.