Dziwny jest ten świat. Planty i Proust
Krakowski radny Łukasz Wantuch po raz kolejny wywołał burzę z piorunami. Tym razem poszło o jego pomysły walki z ludźmi bezdomnymi i żebrakami koczującymi na Plantach.
Wantuch chce, by warunkiem darmowych posiłków dla tych osób było wykonanie przez nie prac fizycznych na rzecz miasta. Wpadł też na pomysł, by zakazać spania i żebrania w miejskich parkach.
Uważam powyższe pomysły za złe, ale nie z powodów, dla których na radnego oburzają się tłumy wrażliwców, zarzucając mu pobudki niemal hitlerowskie.
Tak się akurat składa, że przez ładnych parę lat mieszkałem przy Plantach w okolicy Teatru Słowackiego i naoglądałem się rzeczy, które każą mi na problem spojrzeć trochę inaczej niż poprzez romantyczne różowe okulary. Przez nie każdy bezdomny wygląda jak ofiara bezdusznego społeczeństwa, który chętniej czytałby Prousta, niż spał na ławce.
Tymczasem prawda jest dużo bardziej skomplikowana, a spora grupa pojawiających się z nastaniem lata w Krakowie żebraków to ludzie, którym nie powinno się pomagać, ponieważ są agresywni (widywałem to na własne oczy), wiecznie pijani i wcale nieskorzy do zmiany swego losu.
Przykład Wantucha, który oferował wielu z nich pracę po 20 zł na godzinę (wychodzi niemal 3500 zł na miesiąc), ale nikt jej nie podjął - mówi wiele.
Pomysł uchwał radnego uważam za chybiony dlatego, że tworzyłby kolejne martwe prawo w sytuacji, w której już jedno takie istnieje - w kodeksie wykroczeń - i zabrania żebrania pod karą aresztu lub ograniczenia wolności. Kłopot w tym, że egzekwując je, straż miejska musiałaby porzucić łatwą, czystą pracę w postaci zakładania blokad na koła, po czym trochę ubrudzić rączki. Nigdy w to nie uwierzę.