Dziwny jest ten świat. LGBT minus
Od kilku tygodni kraj rozpala dyskusja o deklaracji LGBT+, podpisanej przez prezydenta Warszawy. Każdy widzi w niej to, co chce zobaczyć. Dla jednych to zamach na polskie rodziny, dla innych - oczywista konsekwencja zmian cywilizacyjnych.
W praktyce zapewne skończyłoby się na nudnych pogadankach w szkołach, bo raczej trudno sobie wyobrazić realizację niektórych pomysłów, jak np. wsparcie dla klubów sportowych zrzeszających osoby homoseksualne (zna ktoś takie kluby? a poza tym, czy zakaz wstępu dla „heretyków” nie byłby ich dyskryminacją?).
Teraz, po awanturze, jaka przetoczyła się przez polski światek polityczny, sprawy nie da się zamieść pod dywan. Co zresztą jest wygodne dla wszystkich. Władza może już nie odpowiadać na pytania o to, skąd weźmie pieniądze na realizację swych rozbuchanych obietnic socjalnych, tylko straszyć Polaków wizją pedofilów czających się za każdym rogiem. Opozycja zaś może odłożyć plan tworzenia programu gospodarczego dla Polski i dalej opierać się wyłącznie na straszeniu rodaków dyktaturą PiS-u. Gadki ideologiczne nic nie kosztują, pozwalają za to przedstawić się jednym za obrońców „tradycji”, a innym - za obrońców „wolności”.
Co do meritum, deklaracja LGBT+ niewiele załatwi, za to wywoła wojnę. Jeśli dodatkowo włodarze stolicy z PO myślą, że dyskutując o kwestii praw do adopcji dzieci przez pary homoseksualne pomagają temu środowisku, to się mylą. Dla zdecydowanej większości Polaków to pomysł z kosmosu, a rodzice kojarzą im się wciąż z mamą i tatą. Lepiej byłoby ich oswoić z legalizacją związków partnerskich, zamiast walić z grubej rury.
No ale przecież tak naprawdę nie chodziło tu o gejów, ale o to, by wytrącić oręż z rąk Biedronia.