Dziwny jest ten świat: Idzie „równość”
Za cztery lata minimalna pensja ma sięgnąć 4 tys. zł brutto. Oczywiście rząd nie dołoży przedsiębiorcom pieniędzy do wypłat pensji, ale je na nich wymusi ustawą. Ktoś mógłby powiedzieć, że jakaś sprawiedliwość dziejowa w tym jest.
Weźmy do głębszej analizy choćby Portugalię, która w statystykach produktu krajowego brutto podzielonego na jednego mieszkańca (z uwzględnieniem cen towarów w danym kraju) została przez Polskę niemal dogoniona.
Albo spójrzmy na Grecję, którą już przegoniliśmy. Jest się z czego cieszyć? O tak, jest. Ale tylko do czasu, gdy spojrzymy na statystyki zarobków. Wtedy okaże się, że przeciętny Grek, a zwłaszcza Portugalczyk, wciąż zarabiają ok. jedną trzecią więcej niż Polak.
Co oznacza 33 proc. więcej kasy w portfelu? Nietrudno pojąć, zwłaszcza gdy się zarabia 3 tys. zł. Dla każdego z takich obywateli pensja w wysokości 4,5 tys. zł pozwoliłaby przejść na zupełnie inny poziom życia.
Te porównania źle świadczą o polskich pracodawcach, ale urzędowy nakaz płacenia podwładnym więcej będzie niczym innym jak dziwaczną formą „kapitalistycznego komunizmu”. Bo jak to może wyglądać w realu? Ano tak, że mając ten sam budżet, szef raczej sobie nie odbierze, ale dokona większej urawniłowki przy dzieleniu tortu dla pracowników.
W efekcie stracą ci, którzy byli u niego specjalistami i zarabiali 6 albo nawet 10 tysięcy. Tym po prostu pensje się obetnie. Niestety, ku uciesze większości narodu, który tylko zatrze ręce, że bogatsi koledzy z pracy dostali po kieszeni. A nawet za tym zagłosuje w referendum, jak będzie trzeba. Ale czy o to właśnie chodziło, Panie Prezesie, by „czy się stoi, czy się leży”…?