Dziwny jest ten świat, bo ludzi dobrej woli wciąż nie jest więcej
"Złapałem się na tym, że mnie to wszystko już nawet nie dziwi. Nie dziwi mnie to ignorowanie apeli Kościoła, choć w wygodnych dla polityków sprawach powoływanie się nań to norma. Nie dziwi mnie szczucie na imigrantów w Telewizji Publicznej, do którego wykorzystuje się nagrania z planu filmowego".
Znajoma założyła internetową zbiórkę. „Na specjalistyczny sprzęt ratujący życie dla osób przebywających w lasach przy granicy polsko-białoruskiej”. Z potrzeby serca, bo taka jest, bo lubi działać. Nawiązała kontakt z mieszkańcami strefy wyjątkowej, którzy pomagają tym ludziom po prostu przetrwać. Noszą jedzenie, wodę, ubrania, a teraz - dzięki niej - także odpowiednie śpiwory, techniczną odzież, sprzęt medyczny, lekarstwa. Zebrała już ponad 145 tysięcy złotych. Niemało. Kupuje, jeździ, rzeczy przekazuje na granicy strefy. Jej mąż - lekarz - przeszkalał owych wolontariuszy (choć oni bardziej są jak stalkerzy z filmu Tarkowskiego, zapuszczający się w zakazaną zonę) z ratowania ludzi w stanie hipotermii, opatrywania ran, etc. Zaprosili ją do radia. Opowiedziała. Wrzuciła link do sieci. „Artykuł o naszej zbiórce, czytania komentarzy nie polecam ”.
Przeczytałem wszystkie, bodaj 180. Dla zasady. Nic zaskakującego, większość na jedno kopyto. Hejt wymieszany z rzygowinami. Nie żebym w oparciu o to budował jakieś fundamentalne wnioski, absolutnie, taka formuła „debaty” towarzyszy nam wszak już od dawna i nie pojawiła się nagle z tej konkretnej okazji. Niemniej, wyobrażam sobie, że dla osoby nienawykłej do osobistej konfrontacji z internetowym ściekiem może być to wyzwanie trudne. Wspieram więc i mocno przytulam.
Ponadto - a podobnych przykładów jest przecież znacznie, znacznie więcej - mówimy o dość specyficznej sytuacji. Na największe szykany narażają się dziś ci, którzy chcą pomagać, ratować - w granicach prawa - ludzi znajdujących się w śmiertelnym potrzasku. Bo niezależnie od przyczyn granicznego kryzysu - tak, wywołanego i sterowanego z Białorusi - stawką w tej grze jest teraz ludzkie życie. I walka o nie spadła po polskiej stronie na barki zwykłych ludzi.
„Jestem przekonany, że działając solidarnie, w imię człowieczeństwa i w duchu dobrej woli, jesteśmy w stanie pomóc tym, których zdrowie i życie jest zagrożone, nie narażając bezpieczeństwa naszych granic” - pisał abp. Wojciech Polak, który próbował lobbować w rządzie za wpuszczeniem do strefy lekarzy z akcji „Medycy na granicy”. Bezskutecznie.
Czasem pojawiają się w ustach polityków albo nagłówkach w mediach takie słowa: „Ważny głos Kościoła!”. Ten akurat okazał się całkowicie nieistotny, a komentarze pod adresem prymasa Polski pojawiły się po trzykroć gorsze niż podczas Strajku Kobiet. Choć przecież trudno znaleźć bardziej wyważoną i rozsądną opinię w tej sprawie.
Złapałem się na tym, że mnie to wszystko już nawet nie dziwi.
Nie dziwi mnie to ignorowanie apeli Kościoła, choć w wygodnych dla polityków sprawach powoływanie się nań to norma (choć to akurat nie dziwiło już wcześniej). Nie dziwi mnie szczucie na imigrantów w Telewizji Publicznej, do którego wykorzystuje się nagrania z planu filmowego. Nie dziwi mnie też to, że nikomu nie spada za to włos z głowy, a to samo nagranie wykorzystuje się do dalszego szczucia tylko z innym komentarzem. Nie dziwi mnie, że lęk przed jednymi religijnymi fanatykami, jakoby szturmującymi polskie granice, idzie w parze ze wspieraniem innych - akurat w stu procentach realnych - fanatyków, którzy właśnie pchają do sejmu projekt ustawy o całkowitym zakazie aborcji. Nie dziwi mnie, że wszyscy byli odwróceni.
Nie dziwi mnie już nic. Nie wiem tylko, czy to dobrze.