Dzikie wysypisko pod Bydgoszczą. Spychacz stoi, odpady leżą...
W podbydgoskim Osówcu odpady z budowy S5 nadal leżą na polach i nic nie wskazuje na to, by szybko miały stamtąd zniknąć.
Pozwolą państwo, że wrócę do tematu podrzuconych śmieci, o którym pisałem trzy tygodnie temu. Krótko przypomnę, że po pomoc zwrócił się do mnie wtedy pan Tomasz, przedsiębiorca, właściciel gruntów w pięknie położonej wsi Osówiec w gminie Sicienko.
Pan Tomasz ma ziemię w Osówcu, ale tam nie mieszka. Gdy po zimie przejechał się na swoje hektary, z przerażeniem stwierdził, że niewidzialna ręka nawiozła mu na włości wiele ton odpadów budowlanych. Po znaku firmowym na zepsutym spychaczu, stojącym na „miejscu zbrodni”, pan Tomasz zorientował się, że sprawcą jest firma z Inowrocławia, będąca podwykonawcą na budowie drogi S5, na odcinku Tryszczyn - Białe Błota.
Budową tego odcinak dowodzi firma Polaqua. Nad całością czuwa jako zbrojne ramię inwestora - państwa polskiego - Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA). Pan Tomasz do obu tych podmiotów ruszył po sprawiedliwość. Przy okazji zorientował się, że nie jest jedyną ofiarą budowlanej partaniny. Brudna, zmieszana z kawałkami gruzu i z grubsza tylko rozplantowana ziemia zaległa także na terenie należącym do Fundacji Potulickiej. Rozpoczęła się kilkumiesięczna wymiana telefonów i korespondencji, czego finałem przed miesiącem miało być spotkanie skonfliktowanych stron w poszukiwaniu wyjścia z impasu.
Spotkanie się odbyło, lecz rozstrzygnięcia nie przyniosło. Polaqua uważa, że to nie jej wina i problem, tylko konkretnego podwykonawcy. A GDDKiA? Przytoczę odpowiedź rzecznika bydgoskiego oddziału. Otrzymałem ją parę dni po spotkaniu, na którym dyrekcja dróg wystąpiła w charakterze mediatora:
„GDDKiA nie jest stroną tego sporu. Niemniej włączyliśmy się w próby jego rozwiązania.
W tej sprawie do rozwiązania problemu został wezwany wykonawca inwestycji budowy drogi ekspresowej S5 odcinka nr 4, który wyjaśnień zażądał od swojego podwykonawcy odpowiedzialnego za te roboty – firmy PRI Ekology sp. z o.o. Podwykonawca nie potwierdził stanu wskazanego przez Fundację Potulicką i przedstawił okoliczności sprawy jako zgodne z obowiązującym prawem.
Znajdując się w sytuacji niewątpliwego sporu między tymi dwiema stronami, GDDKiA Oddział w Bydgoszczy podjęła decyzję o włączeniu się w próbę rozwiązania sporu na drodze mediacji. (...) Ubolewamy, że na spotkaniu strony nie doszło do porozumienia, co do faktycznego przebiegu zdarzeń. Podjęte przez przedstawicieli GDDKiA oraz wykonawcy S5 próby osiągnięcia konsensusu przez PRI Ekology oraz Fundację Potulicką (określenie ram żądań Fundacji Potulickiej w zakresie doprowadzenia gruntu do należytego stanu, propozycja formy współpracy między stronami) nie zostały zaakceptowane. Zatem teraz sprawę najprawdopodobniej będzie rozstrzygać sąd”.
Wniosek jest prosty: GDDKiA nie sądzi, by miała obowiązek zrobić coś więcej, niż do tej pory zrobiła. Gdy o tym napisałem panu Tomaszowi, w odpowiedzi zacytował art. 47.1. Prawa budowlanego: „Inwestor, po zakończeniu robót, jest obowiązany naprawić szkody powstałe w wyniku korzystania z sąsiedniej nieruchomości, budynku czy lokalu - na zasadach określonych w Kodeksie cywilnym”.
Nie jest więc tak, że GDDKiA, było nie było przedstawiciel inwestora, może spokojnie umyć ręce w takiej sytuacji, jak wyżej opisana, i odesłać strony do sądu.
W tym tygodniu zapytałem pana Tomasza, czy ta historia ma dalszy ciąg. Otóż nie ma. Zepsuty spychacz niczym czołg po przejściu frontu nadal tkwi na polu wśród wzgórków ziemi wywiezionej z S5. GDDKiA wciąż upiera się, że to nie jej problem.
Przy takim podejściu każde zaplecze większej inwestycji drogowej w Polsce może zamienić się w dzikie wysypisko. Na szczęście autostradami i ekspresówkami mknie się szybko. Może z drogi nie będzie wysypisk widać i czuć.