Skwierzyna. 70 lat po tragicznej śmierci broniącego mostu Edwarda Andrechowskiego, w piątek odsłonięty został pomnik upamiętniający to wydarzenie.
- Jestem tak wzruszona, że od rana płaczę. To ze szczęścia, że po 70 latach nasz dzielny żołnierz w końcu zostanie upamiętniony. Dla mnie to bardzo ważne, bo mój tata zginął na wojnie i wiem, co znaczy taka strata. Cieszę się, że nad naszym saperem zaświeciło piękne wiosenne słońce - mówi Wanda Imielita, skwierzynianka, która doskonale pamięta wydarzenia z marca 1947 r.
Wspomnienia ożyły w jej pamięci po tym, jak opisaliśmy w „Głosie Gorzowa” (czytaj w ramce) opowieść Andrzeja Broka z Gorzowa. Jako dwunastoletni chłopiec przyglądał się on z bliska przeciwpowodziowej akcji prowadzonej nad Wartą. - Mieszkałem zaraz przy rzece, tam, za tymi topolami - wskazywał, przemawiając podczas uroczystości na bulwarze, nieopodal dzisiejszego mostu. - Tu, gdzie dziś stoimy, znajdowała się drewniana przeprawa. Tamtej zimy woda niosła ogromne kry, a poziom rzeki dosłownie rósł w oczach. Przyjechali żołnierze, by bronić mostu. Rozmawiałem z saperem, który wtedy zginął. Mówił mi, że tęskni za rodziną. Jego tragiczna śmierć przez wszystkie te lata była zadrą w moim sercu. Dziś ten ciężar spadł - mówił wzruszony.
- On zginął dla nas wszystkich, mieszkańców, którzy tu, na ziemiach odzyskanych na nowo uczyli się żyć, zapuszczali korzenie po wojennej tułaczce. Dla nas poświęcił to, co najcenniejsze - mówi Wanda Imielita.
Wśród zaproszonych na uroczystość gości znalazł się również międzyrzeczanin Hieronim Rutkowski, który był naocznym świadkiem śmierci Edwarda Andrechowskiego. - Miałem 23 lata, byłem zastępcą komendanta milicji. Przeprowadzaliśmy kontrolę na moście. Stałem kilka metrów dalej, wszędzie wybuchały ładunki, latały odłamki kry, usłyszałem tylko huk i zobaczyłem, jak na wodzie unosi się płaszcz żołnierza. Ogromny żal był dla nas wszystkich - mówił. Po 22-letnim mężczyźnie został tylko pas i portfel. W wojsku służył od zaledwie czterech miesięcy.
Dokładnie 70 lat później, Wartą niosło się echo słów służbowego meldunku opisującego wypadek. - Śmierć poniósł saper Edward Andrechowski z 14. Batalionu Saperów, pododdziału 5. Dywizji Piechoty, urodzony w 1925 r., z zawodu rolnik - odczytywał treść sprawozdania burmistrz Lesław Hołownia.
Nazwisko sapera przez długie lata nie było znane, choć żył on w pamięci mieszkańców. W końcu w archiwalnych gazetach odnalazł je Jerzy Kuźmicz, zapalony regionalista ze Skwierzyny. To był przełom w poszukiwaniach.
Dzięki wojskowym archiwom i działaniom Muzeum Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu udało się ustalić, że Andrechowski pochodził z niewielkiej miejscowości na Lubelszczyźnie. - Jak się okazało, nie ma tam miejsca jego pochówku. Sprawdzamy, gdzie został pochowany. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w Międzyrzeczu, gdzie stacjonował dywizjon - mówi kierownik muzeum Daniel Kaźmierski, którego zaintrygowała tajemnicza historia. Jak zaznacza, wciąż jest w niej wiele znaków zapytania. Nie odnaleziono aktu zgonu sapera, nie potwierdziła się też wersja o żonie i dzieciach, które miały czekać na niego w domu. - Teraz my jesteśmy dla niego rodziną - mówi W. Imielita.