Dzieli swoją energię z wrażliwością. Rozmowa z Katarzyną Dowbor
Katarzyna Dowbor, opowiada o swojej pracy przy programie „Nasz nowy dom”. Zdradza jego kulisy, mówi kto może liczyć na pomoc, co ją wzrusza, a co denerwuje. Dziwi się też, że nie zgłosiła się jeszcze żadna rodzina z naszego regionu.
Obliczała pani kiedyś ile rodzin otrzymało pomoc dzięki pani i programowi „Nasz nowy dom”?
Pomogliśmy ponad 90 rodzinom.
Były wśród nich rodziny z Łódzkiego?
Jesteśmy mocno zdziwieni, że nie. Chciałabym więc przy okazji zaapelować do czytelników „Dziennika Łódzkiego”, by zgłaszali się sami lub wskazywali rodziny, które takiej pomocy potrzebują. My nie szukamy takich rodzin, czekamy na zgłoszenia. A takich zgłoszeń może dokonywać rodzina, sąsiedzi, przyjaciele, Miejskie Ośrodki Pomocy Społecznej. Może też ktoś z Łódzkiego został zgłoszony, ale widać nie spełniał warunków. Są one ostre. Podstawowym wymogiem jest posiadanie aktu własności. Na tym „pada” wiele rodzin. My nie możemy remontować cudzego domu. Należącego do cioci, wujka. Wiele rodzin namawiamy, by zrobiły wreszcie porządek z tym co dostali w spadku. Bywa, że rozmawiamy z rodziną i okazuje się, ze ona nie ma prawa własności. Jej członkowie mówią tylko: Przecież wszyscy we wsi wiedzą czyj to dom! W Polsce często nie rozumiemy, że trzeba mieć wyprostowane sprawy spadkowe. Ale wracając do pani pytania to nie byliśmy w województwie łódzkim. I szkoda. Podejrzewam, że jest tu wiele rodzin potrzebujących pomocy. Tylko trzeba się zgłaszać! Często słyszymy, że ktoś nie chciał się zgłosić, bo uznał, że jest wiele rodzin bardziej potrzebujących. Tak na pewno jest, ale trzeba spróbować.
Co jeszcze jest przeszkodą w tym, że nie podejmiecie się remontu?
Bywa, że dom jest tak duży, że nie nadaje się do remontu. Zawsze wcześniej na miejsce przyjeżdża ekipa złożona z architekta, budowlańca i specjalistów. Sprawdzają czy taki dom powinno się remontować. Jeśli na przykład grozi zawaleniem, remont nie ma sensu. Tak więc przed podjęciem decyzji musimy zwracać uwagę na wiele rzeczy.
Dzięki temu programowi poznaje pani drugą twarz Polski?
Oj tak. Poznaje tę twarz Polski, która jest zawsze gdzieś przypudrowana, mało się o niej mówi. Gdy zaczynałam robić ten program do głowy mi nie przyszło, że XXI wieku w Polsce jest wiele domów, które nie mają toalety, bieżącej wody. Mamy rodziny w których przez lata nosi się wodę ze studni, podgrzewa. To szokuje!
Widać też biedę rodzin...
Tak. Bywa, że to bieda wynikająca z niezaradności życiowej. Często spotykamy rodziny, które znalazły się bardzo trudnej sytuacji, ale wynika to z tego, że są mało zaradne życiowo. Za domem leży odłogiem ziemia i można coś z tym zrobić. Ale oni nie wpadli na to... Nasza pomoc polega też na tym, że podsuwamy im jakieś pomysły. Ostatnio od pewnej przeuroczej pani, w ramach wdzięczności, dostałam koszyk przetworów własnej roboty. A więc dżemy, soki. Wszystko przepyszne. Poradziłam tej pani, by zajęła się tym zawodowo. I zaczęła je sprzedawać. Gdym te przetwory spotkała na rynku to kupiłabym bez zastanowienia. Tak więc czasem tym ludziom należy dać wędkę, by potem umieli łowić ryby. Natomiast rzeczywiście bieda jest przerażająca. Zwłaszcza jeśli chodzi o rodziny posiadające niepełnosprawne dzieci. Ci ludzie, nie podejmą dodatkowej pracy, nie będą dorabiać. Muszą się zaopiekować chorym synem, córką. Taka samotna mama, która ma niepełnosprawne dzieci żyje z zapomóg, nie ma czasu, ani możliwości finansowych, by remontować dom. Takich ludzi najbardziej szkoda. Życie doświadczyło ich bardziej od innych.
Jest rodzina, której historia szczególnie zapadła pani w pamięci?
Takich rodzin jest wiele. Z poprzedniej transzy naszego programu najsympatyczniej wspominam pana Andrzeja. Jest dla mnie bohaterem. Ożenił się z kobietą, która miała pod opieką niepełnosprawnego ojca, psychicznie upośledzonego brata. Była też matką syna poprzedniego związku, też trochę opóźnionego w rozwoju. I jeszcze z panem Andrzejem mieli syna. Kiedy żona zachorowała na raka i zmarła, pan Andrzej został sam z ciężko chorym na serce teściem, niepełnosprawnym szwagrem, pasierbem i synem. Podejrzewam, że większość facetów zabrałaby swoje dziecko i uciekło. On tego nie zrobił. Pracując został sam z tymi czterema facetami, którymi musi się opiekować. Gotuje im, sprząta, pierze. Gdy dotarliśmy do pana Andrzeja dom w którym mieszkał był bez wody, porządnej pralki. On prał we „Frani”. To naprawdę dzielny i wiecznie uśmiechnięty mężczyzna. Pana Andrzeja nie zapomnę do końca życia. Ma fantastycznych szefów, którzy zgłosili go do programu. Już wcześniej bardzo mu pomagali. Dawali mu m.in wolne, by mógł pojechać do domu i ugotować obiad dla czwórki chłopaków. Podobało mi się, że w tej przecież tragicznej historii jest on uśmiechnięty, nie narzeka na swój los. A wokół niego są życzliwi ludzie, bo on jest dobrym człowiekiem. To bardzo budująca historia. W tym roku byliśmy u niego na święta, bo wtedy odwiedzamy niektóre rodziny. Byliśmy zachwyceni jak jest czysto, jakiej nabrał siły po naszej wizycie i remoncie. Warto dla takich chwil to robić.
Wracacie później do tych rodzin, sprawdzacie czy potrafili uszanować to co dostali?
Nie mamy prawa tego oceniać. Przecież nie pojedziemy i nie będziemy im grozić palcem, gdy coś jest nie tak. To są dorośli ludzie. Wiele osób szanuje to co dostali od nas, wiedzą że otrzymali szansę na lepsze życie i ją wykorzystują. Smutne jest to, że są rodziny, które nie potrafiły tego wykorzystać. Ale to jest ich wybór. Same o tym zadecydowały. My nie mamy prawa ich ukarać, dać reprymendy. Natomiast do części tych rodzin wracamy przed świętami. Do tych bardziej otwartych, mniej stresujących się kamerą. Przywozimy prezenty dla dzieci i dowiadujemy się co się w ich życiu przez ten czas zmieniło. Czy ten remont spowodował, że jest im lepiej. To bardzo fajne spotkania. Lubimy tę część naszej pracy.
Jest pani bardzo energiczną kobietą, ale tę energię musi pani podzielić z dużą wrażliwością...
Nie mam wyjścia. Inaczej wszystko byłoby sztuczne i udawane. A siła programu polega na tym, że ja tych ludzi poznaje w poniedziałek, a więc wtedy gdy przyjeżdżamy, patrzymy jak żyją. Wtedy pierwszy raz oglądam ten dom. Spędzam z nimi cały dzień, gdy mamy czas, by sprawić im trochę przyjemności. Tu nie ma udawania. Nie wiemy co wyjdzie. Jest tylko ogólny scenariusz, a szczegółowy pisze życie.
Gdy przyjeżdżacie do takiej rodziny na miejsce to już robicie remont?
Nie mogę zdradzać tajemnicy...
W Internecie pojawiły się informacje, że rodziny muszą wyłożyć pieniądze na remont.
To wielkie kłamstwo! Jak można rozpowszechniać takie rzeczy? Rodzina nie daje nawet grosza! Dostaje jeszcze w prezencie telewizor, pralkę, telefon, laptopa. Dlaczego my Polacy jesteśmy takim wrednym narodem? Zawsze w czymś dobrym chcemy szukać złego! Bardzo mnie to denerwuje. Te rodziny nie zapłaciły złotówki i nigdy nie zapłacą! Za remont płaci Polsat, który dostaje pieniądze od sponsorów. Z góry dostajemy pieniądze na każdy remont.
Ludzie są wdzięczni, dziękują?
Dostaje między innymi torty, dlatego jestem taka gruba (śmiech)! Wszyscy są wdzięczni, szczęśliwy. Najpiękniejszy jest ostatni dzień remontu. To zwykle sobota. Wtedy rodziny wracają do domów. Są bardzo wdzięczne, ale często nie potrafią tego okazać. Ci ludzie są w wielkim szoku. Wychodzą z rudery, przez pięć dni mieszkają w dobrych hotelach. W warunkach jakich nigdy nie mieli w domu. I potem wracają do wyremontowanego mieszkania. Bez względu na to jakie ktoś miał warunki po tym remoncie to wraca do lepszego, nie do gorszego. Choćby nie podobałyby mu się kolory ścian. Ma szambo, toaletę, wyremontowaną łazienkę. Jest czysto i jasno.
Oglądając panią na planie programu „Nasz nowy dom” odnosi się wrażenie, że jest pani w swoim żywiole?
Tak. Uważam, że jeśli coś się zaczyna robić, to trzeba to lubić. Robić z pasją, albo wcale się za to nie zabierać. Bardzo przejmuje się losem tych rodzin, którym pomagamy. Może czasem za bardzo, bo odbywa się to kosztem mojego zdrowia. Ale trudno, taka już jestem. Nie potrafię robić czegoś na pół gwizdka. Trzeba być z tymi ludźmi. Nie stać obok nich.
Często przy realizacji programu trzeba dokonywać cięć wypowiedzi jego uczestników?
Niestety, trzeba nie raz coś wyciąć. To są ludzie, którzy pierwszy raz stykają się z telewizją, kamerą. Kiedy prosimy ich, by opowiedzieli o sobie widzom to mamy do czynienia z intymną sytuacją. Taka osoba siedzi na krzesełku, ma przed sobą reżysera, który z nią rozmawia i zapomina o kamerach. Ona w pewnym momencie mówi za dużo, o bardzo intymnych sprawach. Ludzie często nie będą takiej osobie współczuć, tylko się z niej nabijać. Musimy się takich sytuacji wystrzegać. By nie sprzedać za wiele intymnych spraw, co może zniszczyć tym ludziom życie. My u nich jesteśmy tylko na chwilę. Wyjedziemy, a oni zostają z sąsiadami, znajomymi. Nie wolno tych ludzi poniżać, niszczyć im życia. Nie uprawiam takiego dziennikarstwa. Mnie uczono, że dziennikarz, tak samo jak lekarz, ma przede wszystkim nie szkodzić. Nie mogę komuś zniszczyć życia dla popularności czy 200 złotych wierszówki. Dlatego w tym programie robimy wszystko, by jego uczestnikom nie zaszkodzić.